Robert Gmiterek
Pada śnieg. - Nie ma nic straszniejszego niż śnieg padający w świątyni” ‒ słyszę słowa Dimy, które są słowami Andrieja Rublowa, a te słowami Andrieja Tarkowskiego. Dobiegają mnie zza rozdartej zasłony. W tle pojawia się usypiający terkot projektora. Nie widzę jednak nic strasznego w tym śniegu. Czuję tylko smutek.
‒ Nie ma nic smutniejszego niż śnieg padający w świątyni ‒ odpowiadam mu zza zasłony.
Nie wiem, czy mnie słyszy. W świecie imaginacji słowa płyną inaczej. Nierzadko docierają po niewczasie do adresatów, często słyszą je nie ci, którym zostały przeznaczone. Nigdy nie będziemy pewni, że zostaliśmy wysłuchani, i że to, co usłyszeliśmy, jest odpowiedzią na nasze pytania. W świecie pogranicza, porozcinanym i fragmentarycznym, każda odpowiedź jest tak samo prawdziwa, jak i fałszywa. Każde pytanie jest tak samo dobre, jak i złe. Patrzę na śnieg, który pada w świątyni i słyszę smutek we własnym głosie. Widzę smutek, który szaro-białymi płatkami spada na ziemię.
Kolejna warstwa smutku odkłada się na posadzce, na pajęczynach, na parapetach i pilastrach. Gromadzi się w jedynym miejscu, które tu, na pograniczu, spełnia funkcję azylu. W ruinie. I nie ma znaczenia, czy to jest cerkiew, kościół, kamienica, przystanek, chałupa, czy stajnia. To są te miejsca, gdzie czujemy się niedotykalni i cali. Smutni, ale bezpieczni.
W takich miejscach jesteśmy prawdziwi. Rozpadamy się na kawałki i składamy się z nich na nowo. W dowolnych konfiguracjach. W tym azylu jesteśmy wolni. Mamy wybór. I wybieramy, kim jesteśmy i jacy jesteśmy. Uciekamy od stereotypów i uprzedzeń. Od osądów i klasyfikacji. Nie musimy nikomu tłumaczyć się z naszego jestestwa, z krętych ścieżek, z dziurawych dróg, które nas tu sprowadziły. Jesteśmy tym, kim jesteśmy.
_____________________________
Publikacja za zgodą Autora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane