Paweł Biliński
chodź, podaruję ci ten wiersz
którego nie ma, a przecież mógłby powstać
utkany z przeczuć i nienazwanych pragnień
od których litery cicho tężeją
a zwrotki ścielą się w równych wersach
przywierając gładko do wilgotnej skóry
podaruję ci wiersz, który mógłby trwać
tam, gdzie noc nie kończy się nad ranem
ale za każdym dotknięciem zapada na nowo
aż wreszcie świt spływa z kartek
na podłogę przy uchylonym oknie
a letni powiew te kartki unosi
jak powieki, które przymknęłaś na chwilę
po tym, co się nie mogło zdarzyć
i nigdy się nie zdarzyło
więc chodź, podaruję ci ten wiersz
przecież i tak go nie ma
podobno na ulicy Bożego Ciała
żyje się inaczej niż na zwykłych ulicach
drzewa na wiosnę sypią tam kwiaty pod nogi
ludziom w procesji śpieszącym do pracy
sprzedawcy oszukują na korzyść klienta
a w pubie upić się można tylko na wesoło
tam wszystkie dziewczyny mają boskie ciała
którymi obdarzają hojnie i miłosiernie
mężczyźni mało klną i piją głównie oranżadę
a swoje żony zdradzają tylko w dni parzyste
tam legowisko kloszarda w zaułku
jest wygodniejsze od łóżka z Ikei
obłoki nad głową płyną jasne i złote
jak gdyby otworzyło się Niebo
zimą śnieg prawie nie jest zimny
a zmierzch zapada godzinę później
podobno z ulicy Bożego Ciała
jest o dwa kroki bliżej do Raju
Dobranoc Przemku znicz już zgasł
i zamarł zmierzch Nad twoją drogą
księżyc rozlewa biały blask
ciało się znowu zmieni w słowo
sen nasz przerwało wejście trzech
i przyszło przyjąć wyrok twardy
ostatni zakręt teraz wiesz
co do cholery miało za nim
być Z tobą łatwiej było trwać
wieść życie w oblężonym mieście
oglądać w niepokornych snach
kształt rzeczy w ich istotnym sensie
przed nami Reytan szatę darł
po nas też będą w grobach legli
gitarę wziął przedwieczny bard
i stroi struny do elegii
Więc teraz Przemku widzę cię
u niestrzeżonych wrót ogrodu
kołatka stuka możesz wejść
zabrałeś cząstkę mnie ze sobą
pozostał wszechświat zwany Polską
rachunki krzywd niepewność prawd
twój głos ze starej taśmy nocą
i mój bezradny Przemku płacz
szarpnięcie, pług zahacza o kamień
wspomnienia nabiegają krwią
horyzont zawija się i wsiąka w łąkę
przeszłość zaczaiła się pod warstwą darni
nocą wbija we mnie swoje zardzewiałe odłamki i zbielałe kości
w dzień rozsypują się dawne lęki
gdy zgarniam je garściami z jasnych sosnowych desek
w palcu pozostaje drzazga
to dobrze, opowiem ci kiedyś o niej
o tym, że była jak ukłucie rzeczywistości
teraz już wiem, że czekanie ma wiele wspólnego z rzeką
można się zanurzyć albo dać ponieść donikąd
na razie piję mleko, myślę o chmurach i obserwuję
mój koniec linii pomiędzy domem a nieskończonością
"This is a wide world we travel
And our paths rarely crossAnd we do a whole lot of living
In between"
- The Waterboys
start początek drogi
był niby taniec niewinny radosny
jak pierwsze kroki nowej podróży
zbyt łatwe gdy je wspominam teraz
coraz częściej budzę się i nasłuchuję
w śródnocnym zaniemyśleniu samotna
wskazówka zegara boleśnie nakłuwa ciszę
leżące obok ciało śni nieznane sny
pytasz co jeszcze może się wydarzyć
dziś lub za tydzień i ile pozostało
do końca nie wiesz że aby przejść dalej
trzeba spełnić kolejny warunek
czy ten cichy rytm to bicie serca
czy raczej jednostajne uderzenia fal
podobno chciałeś pogładzić moje włosy
a znalazłeś tylko zielone nitki glonów
ale nie rezygnuj bądź cierpliwy jeszcze
parę kroków i poznasz moje imię w końcu
przekonasz się na ile udało ci się zbliżyć
do pola z napisem stop
______________________________________________
publikacja za zgodą Autora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane