Z ogromnym smutkiem przyjęliśmy wiadomość o śmierci, naszej Koleżanki;
Ś.P. Romy Jegor
W dniach żałoby łączymy się w bólu z Rodziną.
Wyrazy głębokiego żalu i współczucia z powodu ogromnej straty składają;
Poeci Po Godzinach
Trzecia Fala
„Temu dała na łyżeczkę
Temu dała na miseczkę
A temu paluszek ukręciła i poleciała …”
Pierwszemu oddałem współczucie i koc
drugiemu przerażenie i małą skarbonkę
z różowym uchem
następnym pieluchy i proszek do prania
żeby się nie wylęgła ślepa cholera
co nie wie kto zasługuje bardziej i komu najbliżej
Zostały mi tylko niepokój i gniew
i ostatni worek z piaskiem
Zostały mi dla ciebie do którego też w końcu szeptem
traktem nocą po gałęziach dolinach i błotach
jak w Sodomie i Gomorze przyjdzie bestia
nieszczęście o czerwonych oczach
i dom jak jajko niespodziankę rozkruszy
rozmyje otworzy na wszystkie strony świata
a w środku będzie tylko niebo niebieskie i woda
Wyjdziesz z niego nagi i bezbronny
jakbyś się znowu urodził w siedemdziesiątej wiośnie
życia
jakbyś nigdy nie posiadał łyżki łóżka ani dachu
I wszystko jeszcze przed tobą
Płynie
Wieża Eiffla
Stoję między
nogami Tour Eiffel
właśnie
rodzi mnie Paryż
transfuzją
dzwonów mostów katedr
i platanów
białych żeber
Sekwany ciemnych żył
katakumb
już spijam
pianę ulic przed zaciszem księgarń
sączę korony
królów wino tłumu ciężkie
i łodzie
kandelabrów w cesarskich sypialniach
i zbroje
pokonanych i okrzyk Joanny
Rodzi mnie
wieża Babel tysiącem języków
misternie przeplecionych
przez konstrukcje domów
i nagle
jestem miastem ja dziecko zaścianków
czuję ciężar
korony pochmurnego nieba
Mam znów
zachłanne oczy i głębokie gardło
jestem
gotowa walczyć toczyć wiersz ulicą
bluźnić jak
ten bezdomny z białą kołdrą gazet
by później
już pod szczytem samej rodzić miasto
Pod moimi
nogami wykluwa się jajo
wyżej nade
mną tylko wszyscy święci katedr
Bezdech
Książkę
dał mi listonosz o wyblakłych oczach
Nie
wiedział że trzyma w rękach pożar twojej krwi
jęk
języka gotyk podniebienia
wszystkie
radości świtów
czarne
Świtezianki
dzwonki
słów pawie uczuć
gorzkie
perze smutku
pożar
myśli zajętych od zgagi na sercu
On
znów o gorzkim roku o podłej naturze
o
korytarzach pełnych zwiędłych niemych listów
Podawał
mi do ręki smyczek twoich nerwów
Marząc
o złocie Inków i złotej jesieni
nie
wiedział że ma w palcach grupę czyjejś krwi
skrawki
skóry paznokcie włos łonowy Ewy
pola
bitew stołowych łany piór złamanych
nadzieje
burze popiół
bezdech
kiedy czytam
Pocztówka z Malty
Tyle
kościołów że brakuje kolan,
ale
to upał tak o deszcz się modli,
każąc
milczenie schować na porę zimową,
szukać
miejsca na gniazda, na kołyski roślin.
Tyle
murów, że jesteś jak obłędny rycerz,
rzucasz
krzyk w morze, prosto w gardło wiatru,
kamienie
gładzisz, co rodzą się szybciej niż święci,
niż
obrońcy zdobywcy, zapach oleandrów.
Staruszka
truchtem biegnie pokazując drogę
gdy
szukasz żaren, kotów, gdzie los kobiet śpiący
Starzec
pięty wygrzewa ( i plecy o fronton)
w
uliczce wąskiej, że nawet nie przedrą się głosy.
Idziemy
cień od murów odlepiać powoli,
lody
jeść co nam płyną od ust aż po łokieć,
oswajać
siłą woli, oddechem i fleszem
urwiska
jak meduzy rozpostarte w wodzie.
--------------------------------------------------------------
Tu
powinien Romeo szukać swojej Julii
(zachowując
wiatr w płucach i spokój jagnięcy).
Ona
tu na kamieniach jak rodząca mewa
kocha,
broni i traci przez lat pięć tysięcy.
Cień malwy
Kiedyś wreszcie przestaniesz płakać
a wtedy wszystkie lisy, jeżyki i drzewa w tobie umrą.
Tego się boję, więc słodkie mleko na spodeczku
wynoszę dla boga deszczu,
pacierze zanoszę do świętego Judy,
zbieram oślepłe szklane kule, zdrapuję z murów
i parkowych ławek miłość obcych ludzi.
Kiedy przestaniesz płakać,
staniesz się pustynią w skorpionach
i Morganą co truje podróżnych.
Więc niech spadnie deszcz, umyje cię z tej rozpaczy,
jak szklaną figurkę, napełni kolorem, zapachem szałwii,
złotą łuską, co nieszczęścia spowiada, rozgrzesza
i spławia.
Każe znów rosnąć, otwierać oczy, porty, zaciśnięte palce,
być jak cień malwy w upał.
Na kogo padnie na tego miłość.
Kiedyś wreszcie przestaniesz płakać
a wtedy wszystkie lisy, jeżyki i drzewa w tobie umrą.
Tego się boję, więc słodkie mleko na spodeczku
wynoszę dla boga deszczu,
pacierze zanoszę do świętego Judy,
zbieram oślepłe szklane kule, zdrapuję z murów
i parkowych ławek miłość obcych ludzi.
Kiedy przestaniesz płakać,
staniesz się pustynią w skorpionach
i Morganą co truje podróżnych.
Więc niech spadnie deszcz, umyje cię z tej rozpaczy,
jak szklaną figurkę, napełni kolorem, zapachem szałwii,
złotą łuską, co nieszczęścia spowiada, rozgrzesza
i spławia.
Każe znów rosnąć, otwierać oczy, porty, zaciśnięte palce,
być jak cień malwy w upał.
Na kogo padnie na tego miłość.
Po wszystkim rechot suwaka
Po wszystkim
wieczór odzyskuje zmysły
Wyostrza wzór
chodnika i światło latarni
Idzie szumiąc
sukienką jak kurtyną deszczu
Oddechem bez
oddechu napiętym jak skrzypce
Po wszystkim
strach umiera rozpacz się rozpada
Ciało jest
skrawkiem czegoś co się spruło w mroku
Słonym
jeziorem jarem i kocią kuwetą
Popiołem skupem
złomu i umarłym bratkiem
Po wszystkim
choćby zniknął choćby go zabrali
Nie spojrzysz w
oczy domom chodnikom i skrzypcom
Nie zetrzesz
wstrętu solą pumeksem i drzwiami
W supeł zwiążesz miękką golizną gałęzi
Roma Jegor
Romo, Kochana, na zawsze pozostaniesz w naszej pamięci ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane