środa, 31 sierpnia 2022

Jarosław Trześniewski Kwiecień - Piwnica Mozarta

 

 


*

Musiałbym cokolwiek znać się na muzyce, żeby sprostać oczekiwaniom tego autora.
Mowa o Jarosławie Trześniewskim-Kwietniu i jego ostatniej książce pt. 

"Piwnica Mozarta" (Fundacja Duży Format, Warszawa 2020). Ten sędzia w stanie spoczynku, poeta, eseista i publicysta wydał już wcześniej kilka tomików, np. W stronę Beethovena, Sonaty i repertoria, Nadejście. Znam niektóre z nich i mogę potwierdzić, że znawstwo muzyki i pasja do zgłębiania jej tajemnic określają sens i nastrój niejednego wiersza Trześniewskiego-Kwietnia.  Tym razem autor zabiera nas do Wiednia. Jesteśmy pod domem Mozarta przy Domgasse 5, wstępujemy do piwnic, w których rozbrzmiewa muzyka. Ale walają się też „trupy”. Używam przenośni na nazwanie tego, co trapi wrażliwego bohatera tych wierszy. Wiele z nich opowiada o dysonansie poznawczym i w wielu fragmentach wyrażono to nad wyraz subtelnie i celnie. Otóż, delektując się winem i dźwiękami muzyki, bohater nagle przypomina sobie inną austriacką piwnicę, tę, w której niejaki Fritzl całymi latami gwałcił własne dzieci. Czytelnika zaczyna wciągać ta gra między doświadczaniem kultury, bujaniem w obłokach artystycznej sublimacji, a ciosami ze strony zwykłego, brudnego życia, bieżących, zazwyczaj szokujących informacji. Ta sama Austria wydała geniuszy, kojarzonych z największymi wzlotami ludzkiego ducha, lecz także  zbrodniarzy i psychopatów. Świadomość tego nie pozwala „barbarzyńcy w ogrodzie”, Europejczykowi w podróży, beztrosko  cieszyć się połykaną wielkimi kęsami kulturą, bez przerwy coś staje w gardle. W związku z tym pomysł skomponowania tomu poetyckiego na wzór sonaty (allegro, adagio, menuet, rondo), idea niemal klasycznego uporządkowania wszystkich,  także tych „barbarzyńskich”, wrażeń raz po raz zderza się z żywą, celowo nie do końca okiełznaną, treścią przemyśleń i odczuć: „słychać żal. stracona symfonia. ten zapis brzmi fałszywie: pęka/ muzyka”. Tak jakby Jarosław Trześniewski-Kwiecień testował możliwości formy i przemawiającej przez nią tradycji.
Nie wiem do końca, jaki jest wynik tego eksperymentu i co z czego wychodzi zwycięsko. W każdym razie zapamiętuję tę książkę jako podwójnie smutną. Będąc dokumentem rozczarowania podróżą, która tak wiele obiecywała, jest jednocześnie pokazem swoistej degrengolady form – te wszystkie kantyleny, romance, ballady, psalmy, akatysty nie były w stanie zatuszować rozdźwięku i goryczy. Wyglądają jak teatralne kostiumy z epoki założone na odwrót; to, że są nie „na miejscu”, pogłębia podstawowe odczucie, jakie autor chciał przekazać. Kwintesencją tych udanych zabiegów jest wstrząsający utwór Jedziemy do Mauthausen (kantylena dla urny),
opisujący inną podróż w krainę kultury wysokiej, do obozu koncentracyjnego po prochy zmarłego tam w 1943 roku dziadka Jana.
 Warto zwrócić uwagę na tego poetę. Fakt, że mieszka w Mławie i nie ma zwyczaju pchać się na afisz, nie powinien mieć dla nas żadnego znaczenia.


Karol Maliszewski w Odrze ( nr 3/ 2022) o Piwnicy : Z raptularza czytelnika nowości poetyckich (fragment) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisy ad personam będą usuwane