Jakobe Mansztajn
SPLOT
był splot minusów, zer i pierwszy pogrzeb.
nie było mnie już ani nigdzie.
leżałem na ławce, w tczewie, w środku słońca
i owszem, miałem się autentycznie.
było po randce, którą chyba wygraliśmy
albo przegraliśmy, w każdym razie
nikt nie poczuł się urażony. to była miłość
prawie dwudziestominutowa.
na ławce, w tczewie, w środku słońca
WYŚCIG
zagląda oko przez oko butelki, że tutaj coś jest:
czyste, magiczne zaklęcie i miękki plaster pustyni,
gdzie kapsle brodzą jak łódeczki i derka z chmur
rozpina się pod głową. kto pierwszy, kto ostatni.
(czekaliśmy na wiatr, co poniesie nasze drzewo.
ktoś w tej sprawie posłał list, ktoś później wypadł
z okna. czwarte niebo, w oknie czwarte niebo)
butelka schnie, ale wracać się nie chce. nikomu
nie przychodzi do głowy, że to właśnie brak wiary
spędził nas na to bezdroże. trwa odwieczny wyścig:
kto zaśnie pierwszy, kto obudzi się ostatni
KOLOROWE SZKIEŁKA
na butelkach uczyliśmy się arytmetyki,
cztery to była łajba na resztę popołudnia
i nocne rozpięcie gardła.
na skrzydłach trzymaliśmy siniaki od biedy
i wodne kalkomanie na wypadek,
gdyby któryś postanowił się zmyć.
kodeks bushido zakładał, że każdemu wolno,
jak świat długi i szeroki
należało tylko przegryźć korzeń.
pomiędzy odlotami w przyszłość
szukaliśmy przyczyn, dla których warto,
choć generalnie wszystko mieliśmy w zanadrzu
_____________________________
publikacja za zgodą Autora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane