"Śpieszmy się"
Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
zostaną po nich buty i telefon głuchy
tylko to co nieważne jak krowa się wlecze
najważniejsze tak prędkie że nagle się staje
potem cisza normalna więc całkiem nieznośna
jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy
kiedy myślimy o kimś zostając bez niego.Nie bądź pewny że czas masz bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęścieprzychodzi jednocześnie jak patos i humor
jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej
tak szybko stąd odchodzą jak drozd milkną w lipcu
jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon
żeby widzieć naprawdę zamykają oczy
chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć
kochamy wciąż za mało i stale za późnoNie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze
a będziesz tak jak delfin łagodny i mocnyŚpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
czy pierwsza jest ostatnia czy ostatnia pierwsza.
ks. Jan Twardowski
Roma Jegor
Fioletowe pocałunki
Takie chmury-góry, rollercoaster chmurowy, czarno-białe everesty. Lato
pewnie też ma swoje depresje, wzloty i upadki. I dni euforyczne i
humorzaste. Teraz ma pewnie te drugie, jak kobieta z menopauzą.
Tak,
już powoli starzejesz się lato, ubolewasz, że będą teraz i uderzenia
gorąca, i płaczliwe dni. Że już nie będzie brzoskwiniowej cery,
głębokich dekoltów, obcasów wysokich jak słoneczniki i miłości na
wydmach, na łódce, na polanie...
No cóż - przestawisz się. Na
jesienny kolor szminki, wykwintne jazzowe koncerty i rozważną miłość.
Zamienisz truskawkowo-malinowe rozkosze na fioletowe pocałunki śliwek.
Cichsze są i ciut nieśmiałe, w tym swoim poważnym, biskupim kolorze, ale
zapewniam cię, że przy odrobinie cynamonu, wanilii, miodu, albo i
słodkiego octu - potrafią zdziałać cuda. A przecież ten miód w tobie i
ten zapach perfum za uchem będą z wami - przy łaskawości losu - do zimy.
Lekcja języka
Czytam cię żmudnie
rozsupłuję pokrętne wywody
wyjadam tajemnice i opiłki piasku
Czytam cię pokątnie
mimochodem rozbijam skorupę
żółciowym kamykiem
osierdziowym workiem
procą żył napiętych do granic
wszechświata
końcem języka cię sylabizuję
układam abecadło pustyń i atoli
Na tablicy nieba skorpiony
sputniki i odbicie raka
jak uszczypnie wszystkie znaki będą
nam przeciwne
Zostanę piaskiem
i jak wieczny nomada będę się kołysać
karmić garby jak dzwonnik
i zasłaniać lustra
mowę ptaków przekładać na
senne koszmary
w których będziesz nas czytał
jak języki martwe
Dym
Wolałabym żebyś kradł albo zabił
grał na wyścigach drogie melodie
i pakty z diabłem podpisywał ciemne
Wolałabym żebyś odwiedzał tamte dzielnice i wracał
z mrokiem w tęczówkach w słowach w niespokojnych krokach
i żebyś pierścionki kupował i trwonił
i ciężkich dni monety rozmieniał na drobne
Zmieniał zdanie i bogów i rzek maratony
podwodne łodzie malował na żółto niebiesko
na zimno brał ten świat łamany błyskiem burzy i Vermeera
Wolałabym żebyś palił spalił każde wiosło
które może przeciągnąć łódź na tamtą stronę
Tu się czerwienią żyłki żurawin – i życie
porusza grzbietem liścia po którym brną myśli
Wolałabym żebyś – czartem pomyłką i piekłem
karmazynowym piratem przypływem
żebyś kradł albo zabił albo pił jak Cezar
tracił królestwa konie i Rzym swój podpalił
a potem go wznosił ze zdartych opuszek strun z gardła
z myśli lotnych albo ciałek stałych
Żebyś był - choć guzikiem gdy idzie kominiarz
w głąb po drabince żeber gdzie dym mam
po tobie
Mieszczka II
Miasto w nas rośnie a nasze wsie umierają coraz ciszej
słońce zabiera do siebie łubiny i koty
Do cieni psów księżyc wyje drobnymi gestami
I miasto robi się puste niczym kanka po ptasim mleku
wylizuje nam ranki wyślizguje ślady po kałużach
Wszędzie mury i chińszczyzna i w każdym zakątku ciała
igły lub pieczęcie
Ze zwierząt tylko autobusy o zielonych oczach
w oknie znów czarny kwadrat na białym tle rzeczy martwych
Oddychają tylko firanki
W supeł zwiążesz miękką golizną gałęzi
Anna Blaschke
sen
milczenie
***
ktoś napisał moje życie prozą
taka powieść tworzona zrywami
raz wciąga niczym gąbka
raz nudzi marudzi
jak to w życiu bywa
w potoku słów zwyczajnych
chwil szarej codzienności
zdań otwartych świtem
zamkniętych kropka nocy
znalazłam krótkie wiersze
pisane złotem
rytmem serca
śpiewem duszy
kiedy czytam swoje życie
wracam do tych stron
do barwnych ilustracji
najpiękniejszych dni
Ten kto napisał moje życie
był Poetą
malarzem umysłu i ducha
Pantum krakowskie
na rynku krakowskim gołębie
gdy pierwszy hejnał rozbrzmiewa
chmur kilka przepływa po niebie
na plantach rzucają cień drzewa
gdy pierwszy hejnał rozbrzmiewa
kwiaciarka rozstawia wazony
na plantach rzucają cień drzewa
gołębie buszują w koronach
kwiaciarka rozstawia wazony
chryzantem się złocą czupryny
gołębie buszują w koronach
drzew cicho liczących godziny
chryzantem się złocą czupryny
gdy ranek otwiera dzień nowy
drzew cicho liczących godziny
wzdłuż plantów drży szpaler zielony
gdy ranek otwiera dzień nowy
na rynku krakowskim gołębie
wzdłuż plantów drży szpaler zielony
chmur kilka przepływa po niebie
Tomasz Pułka
Jak się ścieli łóżko, tak się kończy jeść
wierszom bez rytmu
Smakuje węglem, ale po co te listy? Jeśli już
szukać, to przy pomocy powiek, więc nie drażnij
lwa, bo odgryzie ci rękę. Tylko puste jest szczere,
a tylko ty możesz mnie ustalić. Bonus track
pełznie po nawierzchni z gliny. Są słowa ciężkie
i są słowa rybki, a świat to może być to brudne
akwarium. Bez zbędnych gestów, bez kręcenia dupą.
Można to widelcem, a można użyć dupy,
wszystko przecież jest dziurką od klucza. Już
prawie koniec, bo wszystko co brudne
krzyczy na wiwat. Z wszystkich sił: kochaj, drażnij,
są rzeki puste, ale są i rzeki szczere.
Puść płytę, tę żółtą z napisem. Track
numer siedem, zaraz odlecimy. W trakcie,
gdy Adriana będzie kręciła swoją dupą,
a niebo zmatowieje i zrobi się ciężkie,
jak nasiąkły deszczem, skórzany but. Już
koniec bajki, bardzo cię proszę, nie drażnij
lwa, bo będzie miał kły brudne.
A przecież trzeba go oddać.
Na miejsce
Mieliśmy klatkę po myszkach, zacznę
od końca: bardzo białe włosy dziadka,
kominy i czaple nad nimi. Różne
perspektywy. Pociągam za warkocz, palę
ciemne, puste. W płucach mam ranek,
rany na ramionach. Noc była bezsenna,
wypada to zapisać. Dużo rzeczy ostatnio
wypada, żeby tak jeszcze z rąk nie wypadały.
Mam takie przejścia, płonące zatoki,
a kaszel jest jak topiący się chłopczyk.
Szew
To krzepnie. Nie ma we mnie miejsca
na prawdę, naprawdę nie ma we mnie
miejsca. Że chciałbym się na nią
nagrać, kiedyś rano odsłuchać? Kto
mnie dzisiaj przepisze, kto obudzi
ziewnięciem? Bez ciała, proszę.
Ciała jednak nie ma, to takie
interakcje: wsiadasz wstrzymujesz
oddech. Celem malarstwa jest seks
i mijanie. Tymczasem
to krzepnie. Na ulicach dziewczynki,
dużo dziewczynek, ich zimne palce,
zimne oddechy. Coś się pociera,
chrobocze. Nie szukałem wejścia,
byłem u fryzjera. Mogłem ją przełożyć
nie znając języka, prócz faktury dziąseł.
I czerwone niebo. Na niby.
bez filtra
te hasła nie otwierają żadnych drzwi przeciwnie
zapalają zielony neon exit i trzeba wyjść
z ciebie siebie nie rozumiem chciałbym pisać
szeptem kobiecą mruczanką jakąś delikatną nutą
wieszać cię na czwartej linii od góry i zbierać
mak językiem pamiętasz jak to było drożały lizaki
wujek bawił się w złodzieja nie ufaliśmy piosenkom
edyty i książkom jerzego a teraz tylko mgły centymetr
igra z ogniem leci sobie w kulki taki jest plan
Wiersz o podglądaniu
zbyt wielu ludzi w tym mieście ma ciemne włosy,
to takie polskie. mieszkanie na trzecim piętrze,
drzwi pilnuje judasz, na klatce dzieci grają
w kapsle. w każdą noc przed losowaniem lotto
jest spakowany. czeka, albo pije ciepłą wódkę
jeszcze nigdy nic nie wygrał. potrafi za to
łamać chronologię dni, spluwać na przechodniów,
zasypiać na stojąco. tyle doświadczenia, a tak
kiepskie kwalifikacje. sąsiad to przynajmniej
pisze listy do prezydenta, ogląda obrady sejmu
wie co się dzieje na świecie. a tymczasem świat
jest schowany w paczce po klubowych, w gazecie
ze zdjęciem córki. młoda, zdolna pani doktor,
dobrze że ma się choć taką pociechę gdy jedyny
pewnik to palacz w kotłowni, bo telewizor kłamie.
czasem jest wieczór, a czasem pisze na okładkach
książek: dzisiaj nie widać już nawet samolotów,
kości Hanki są cienkie jak światło elektryczne,
mam gorzki oddech, szczekają psy.
kilka słów o mówieniu przez sen
To wyszło z rozmów i grudek ziemi między listami. Z problemów
ze znalezieniem pierwszego słowa. Powinno błyszczeć, a pachnie
jaśminem? Cóż – tyle dróg, a każda niewłaściwa, jak kierunki
wyznaczone przez krzyż wiszący nad łóżkiem. Performance znaków
tańczących na talerzu. I my po przeciwległych krańcach obrazu,
tak znikają wieczory. Mieszają się z farbą, ściekają wprost
w usta. Połknij, zapomnij, odwróć się na pięcie
nie wracaj do domu.



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane