Elżbieta Tylenda
GDY OSWAJASZ SIĘ
Z CIEMNOŚCIĄ
świadomość wydarzeń i znaki
bywają nieistotne gdy znalazłeś spokój
odpływa świat
w wymiarze rzeczywistym
odkrywasz nowe lądy
wyczuwasz kontury pod dłońmi
przesuwasz palce po kontynentach
których nie pochowano
piszesz że potrzebny czas
dla bezpiecznego przetrwania
chociaż widziałeś już strzępy dóbr
magazynowanych latami
w podziemnych korytarzach
piszesz że czas
oswoi cię zanim namierzysz ten błysk
który wypłaszczy wszystko
i w oka mgnieniu zamieni w czerń
OD/LECIEĆ W INNE REWIRY
Polećmy do miejsc
na mapie wszechświata
gdzie nie dotrą epidemie i rakiety
najdalszego zasięgu
Do miejsc spokojnych bez dostępu
umysłów zamkniętych i niejasnych
Tam odlećmy od złych spojrzeń
i dłoni zaciśniętych
zanim syndrom Czarnego Luda
osadzi w grząskiej ziemi
tych którzy wracają po śladach ojców
do pasiek miododajnych
do śmiechu rozbawionych dzieci
Wznieśmy się nim rozprute niebo
sypnie gradem ognia
na śmierć nagłą
Wznieśmy się
zanim spłoną nam skrzydła
JEST TAKA NIECIERPLIWOŚĆ
masz wrażenie że wszystko co robisz
pozbawione jest głębszego sensu
myślisz że umyka coś przed tobą
a nie umiesz tego zatrzymać i nazwać
czas szydzi z ciebie i nie wiesz
jak z nim negocjować
twarze przyjaciół usuwają się w przeszłość
bólem przeszywając pamięć
wiesz że nic nie jest trwałe
i nic nie jest pewne prócz śmierci
w miejscu planów i marzeń
szukasz odprysków albo pytasz
jak zatrzeć je w pamięci
wybaczasz tym którzy cię opuścili
ale nie zapominasz
trafiasz na zamknięte drzwi
ale pamiętasz co jest za nimi
nie wybierasz zdeptanych ścieżek
chociaż zostały na nich twoje ślady
ciągle przywołujesz
zapach łąki i bezpieczny szum strumienia
szczere rozmowy i serdeczny śmiech
miały być gwarantem na przyszły czas
żarna mielą cierpliwie
wysłużony mechanizm skrzypi zacina się
wymaga przeglądu
ale jest taka niecierpliwość w tobie
która nie pozwala zebrać myśli
gdy szukasz tych właściwych słów
MOJA RELOKACJA
jeszcze tylko
wezmę ze sobą ten kawałek morza
z letnią bryzą i zachodem słońca
jeśli potrafię oczyszczę pamięć
z twoich powrotów
tak będzie lepiej bo oto inni ciągle wracają
ktoś na nich czeka
zostają ślady odciśnięte w piasku
i nic mi do nich
dopóki krzyk mewy nie szarpnie
za serce które raz zawiodło
a można już nie wyjść - tak mówią
więc zdążę zebrać kamienie i bursztyny
imiona przyjaciół
ich głosy gałązki sosen z wydm
widzę horyzont jak połyka słońce
przyciąga turystów z aparatami
wskazują na resztki dnia
chcą złapać ten ostatni błysk
przeniosę słońce za inne okno
tam gdzie teraz mój dom
tam będziesz ty i morze
nie będzie nam źle
POWRÓT NA WZGÓRZE MONTMARTRE
tu znajdziesz porozumienie z każdym
obrazy bibeloty książki
miniatury wieży Eiffla najwięcej
obrazów – namalować pani portret?
może kubek z wieżą?
albo z Katedrą Notre Dame?
dźwięki instrumentów śpiew
kakofonia głosów
w pobliskiej kawiarni
siadamy przodem do Paryża
kawa wino muzyka
taniec na gwarnej ulicy
podziwiamy miasto toczymy rozmowy
o sztuce architekturze
o francuskim kinie
z tych miejsc mrugają do nas – Jan Gabin
Dalida Jean Renoir
jeszcze tylko ostatni papieros
jeszcze jedna lampka wina i
au revoir Montmartre
W LUSTRZE
Uchylone drzwi za nimi powinien być stół a dalej okno
Deszcz uderza o szybę – tak mi się zdaje
Zaraz pora zmierzchu i krople
zakołyszą się niepewnie
Człowiek na krześle to mój ojciec
mamy podobne dłonie już nie jestem jego małą córeczką
Rozstajemy się odwracam wzrok
drzewo kołysze ramionami – chodź przytulę cię
jak dawniej
Wilgoć zamiera na rzęsach
Kiedy widzieliśmy się ostatnio
byłam twoim oczkiem w głowie
Część mnie ciągle tam jest bo należę do tego miejsca
przez zapach zupy pomidorowej
przez ogień pożaru i swąd spalenizny
Teraz mieszkasz w gwiazdach mówisz do mnie
przez kosmiczną odległość
Jakie kruche to nasze istnienie
Za moimi plecami nadal kołyszą się stateczki z papieru
– nie zamocz sukienki – słyszę
A koniec świata trochę dalej
tam gdzie wzrokiem otwieram drzwi
ÓSEMKĄ NA MIŁOSTOWO
Może dzisiaj w tramwaju
będzie to samo słońce przy oknie
Poszukam prawdy o kobietach
którymi się stałam
Pozwolę kiełkować myślom
niech rozrosną się morzem i łąką
burzą i całą galaktyką
niech wypełnią przestrzeń
do ostatniego przystanku
Tyle ich zakwita
że nie zdołam pozbierać
Wchłaniają je te kobiety we mnie
które nigdy nie były sobie bliskie
ni to siostry ni matki
kipią słowami
Nie dają się zagłuszyć
_____________________________
Publikacja za zgodą Autorki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane