poniedziałek, 27 października 2025

więc zdążę zebrać kamienie i bursztyny imiona przyjaciół

 Elżbieta Tylenda

 

 

 

GDY OSWAJASZ SIĘ 
Z CIEMNOŚCIĄ


świadomość wydarzeń i znaki 
bywają nieistotne gdy znalazłeś spokój 
odpływa świat 
w wymiarze rzeczywistym 
odkrywasz nowe lądy 
wyczuwasz kontury pod dłońmi 

przesuwasz palce po kontynentach 
których nie pochowano

piszesz że potrzebny czas 
dla bezpiecznego przetrwania 
chociaż widziałeś już strzępy dóbr 
magazynowanych latami 
w podziemnych korytarzach
piszesz że czas 
oswoi cię zanim namierzysz ten błysk 
który wypłaszczy wszystko 
i w oka mgnieniu zamieni w czerń





OD/LECIEĆ W INNE REWIRY
 

Polećmy do miejsc 
na mapie wszechświata 
gdzie nie dotrą epidemie i rakiety 
najdalszego zasięgu 
Do miejsc spokojnych bez dostępu 
umysłów zamkniętych i niejasnych 
Tam odlećmy od złych spojrzeń 
i dłoni zaciśniętych 

zanim syndrom Czarnego Luda 
osadzi w grząskiej ziemi 
tych którzy wracają po śladach ojców 
do pasiek miododajnych 
do śmiechu rozbawionych dzieci 

Wznieśmy się nim rozprute niebo 
sypnie gradem ognia 
na śmierć nagłą 
Wznieśmy się 
zanim spłoną nam skrzydła





JEST TAKA NIECIERPLIWOŚĆ 


masz wrażenie że wszystko co robisz 
pozbawione jest głębszego sensu 
myślisz że umyka coś przed tobą 
a nie umiesz tego zatrzymać i nazwać 

czas szydzi z ciebie i nie wiesz 
jak z nim negocjować 
twarze przyjaciół usuwają się w przeszłość 
bólem przeszywając pamięć 
wiesz że nic nie jest trwałe 
i nic nie jest pewne prócz śmierci 
w miejscu planów i marzeń 
szukasz odprysków albo pytasz 
jak zatrzeć je w pamięci 

wybaczasz tym którzy cię opuścili 
ale nie zapominasz 
trafiasz na zamknięte drzwi 
ale pamiętasz co jest za nimi 
nie wybierasz zdeptanych ścieżek 
chociaż zostały na nich twoje ślady 
ciągle przywołujesz 
zapach łąki i bezpieczny szum strumienia 
szczere rozmowy i serdeczny śmiech 
miały być gwarantem na przyszły czas

żarna mielą cierpliwie 
wysłużony mechanizm skrzypi zacina się 
wymaga przeglądu 
ale jest taka niecierpliwość w tobie 
która nie pozwala zebrać myśli 
gdy szukasz tych właściwych słów

 

 

 MOJA RELOKACJA 

jeszcze tylko 
wezmę ze sobą ten kawałek morza 
z letnią bryzą i zachodem słońca 
jeśli potrafię oczyszczę pamięć 
z twoich powrotów 
tak będzie lepiej bo oto inni ciągle wracają 
ktoś na nich czeka 
zostają ślady odciśnięte w piasku 
i nic mi do nich 
dopóki krzyk mewy nie szarpnie 
za serce które raz zawiodło 
a można już nie wyjść - tak mówią 
więc zdążę zebrać kamienie i bursztyny 
imiona przyjaciół 
ich głosy gałązki sosen z wydm

widzę horyzont jak połyka słońce 
przyciąga turystów z aparatami 
wskazują na resztki dnia 
chcą złapać ten ostatni błysk 

przeniosę słońce za inne okno 
tam gdzie teraz mój dom 
tam będziesz ty i morze 
nie będzie nam źle




POWRÓT NA WZGÓRZE MONTMARTRE 


tu znajdziesz porozumienie z każdym 
obrazy bibeloty książki 
miniatury wieży Eiffla najwięcej 
obrazów – namalować pani portret? 
może kubek z wieżą? 

albo z Katedrą Notre Dame? 
dźwięki instrumentów śpiew 
kakofonia głosów 
w pobliskiej kawiarni 

siadamy przodem do Paryża 
kawa wino muzyka 
taniec na gwarnej ulicy 
podziwiamy miasto toczymy rozmowy 
o sztuce architekturze 
o francuskim kinie 

z tych miejsc mrugają do nas – Jan Gabin 
Dalida Jean Renoir 
jeszcze tylko ostatni papieros 
jeszcze jedna lampka wina i 
au revoir Montmartre




W LUSTRZE


Uchylone drzwi za nimi powinien być stół a dalej okno
Deszcz uderza o szybę – tak mi się zdaje
Zaraz pora zmierzchu i krople
zakołyszą się niepewnie
Człowiek na krześle to mój ojciec
mamy podobne dłonie już nie jestem jego małą córeczką
Rozstajemy się odwracam wzrok
drzewo kołysze ramionami – chodź przytulę cię
jak dawniej
Wilgoć zamiera na rzęsach
Kiedy widzieliśmy się ostatnio
byłam twoim oczkiem w głowie
Część mnie ciągle tam jest bo należę do tego miejsca
przez zapach zupy pomidorowej
przez ogień pożaru i swąd spalenizny
Teraz mieszkasz w gwiazdach mówisz do mnie
przez kosmiczną odległość

Jakie kruche to nasze istnienie
Za moimi plecami nadal kołyszą się stateczki z papieru
– nie zamocz sukienki – słyszę
A koniec świata trochę dalej
tam gdzie wzrokiem otwieram drzwi






 ÓSEMKĄ NA MIŁOSTOWO


Może dzisiaj w tramwaju
będzie to samo słońce przy oknie
Poszukam prawdy o kobietach
którymi się stałam
Pozwolę kiełkować myślom
niech rozrosną się morzem i łąką
burzą i całą galaktyką
niech wypełnią przestrzeń
do ostatniego przystanku
Tyle ich zakwita
że nie zdołam pozbierać
Wchłaniają je te kobiety we mnie
które nigdy nie były sobie bliskie
ni to siostry ni matki
kipią słowami
Nie dają się zagłuszyć

 

 

_____________________________

Publikacja za zgodą Autorki 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisy ad personam będą usuwane