Karol Maliszewski
Drzewa
Drzewa dziwią się ludziom
i pozostają na zdjęciach
o wiele dłużej niż wojna,
co przemknęła jak zygzak
na mapie, rozmaz
z mięsa i krwi na asfalcie;
mądre, stare drzewo pochylone
nad kołyską z kości,
wierzy w opamiętanie;
po to żyje dla następnych ludzi.
Kogo czego
Zimny długopis
z tej samej nocy,
co rozgorączkowana głowa,
suchy tryl za oknem,
to chce się połączyć,
wesprzeć o mianownik,
i jeszcze wciągnąć świat,
ot, cała robota,
ale jaki kłopot
dla wszystkich, kota
i psa szczekającego na sójki,
co kosztem wróbli
oblepiły karmnik,
wspólny dopełniacz
jest wiersz.
Jasne
Poszczebiotało na wysokościach i zniknęło,
teraz coś bez wyrazu rządzi światem,
róże zwijają się do środka,
ziemia szybko połyka rozsypane płatki,
trwa wielkie zjadanie,
wypluwanie chrząstek,
jeśli ktoś podsłuchuje,
słyszy chrzęst i chlupot,
jeśli ktoś ogląda,
to prędko oko zamyka
w trójkącie,
tylko ptaki po naszej stronie,
uwijają się wokół okruchów
pod stołem,
potem szczebiocą na wysokościach i nikną
jak słońce.
Dni
Dni policzone; a ten, kto
liczył, osiwiał w kącie
i na nic nie liczy,
może tylko na to,
by ta uśmiechnięta,
nalewająca zupę z dużego gara,
podeszła
i położyła rękę
na jego łysiejącej głowie,
i trzymała tak długo,
aż rozszedłby się zapach
czegoś nieistniejącego
i można by już całkiem na luzie
zakończyć działanie,
zlikwidować rachunek.
Wtorek. Napis na makatce
Co jeszcze chcesz dosłać, jaki kosz
kwiatów wrzucić do zmarłej rzeki? W nim będzie Mojżesz
czy dopiero jego embrion, w którego obronie
trzeba będzie stanąć, razem z całą wsią
zalać autostradę, nie puszczać na Wschód
ani ze Wschodu?
To, co ci się tłucze w głowie,
to nie są myśli, a zgniłe resztki
wpychane z hukiem w paszczę śmieciarki.
Tak jest co wtorek.
Tak jest non stop.
Kosmos, poskrzypując, robił swoje
w lunaparku. Wspomnienie, na którym
można się oprzeć,
żeby zaraz zapaść się w głąb,
za brudne kulisy.
Tam wypchany kot czeka cierpliwie
na reinkarnację.
Kto nie wierzy, niechaj zmierzy.
Niemodlitwa
Wiem, że będzie jakieś tchnienie,
wystawię się na szum i pianę,
stracę włosy, paznokcie, i
stanę się larwą,
wpuścisz mnie na zielone pastwiska
prosto pod dzioby wygłodniałych szpaków,
ale będę trwał dalej,
marzył o gwiazdach
przebiegających nieboskłon,
wykreślających komuś życie.
Nie
Nie wyciągajcie z szaf sukienek
w maki, nie zaczynajcie lata
bez świeżo zabitych, niepogrzebanych
z braku miejsc, nie bądźcie
pewni swojego imienia
pod cudzym zdjęciem w paszporcie,
nie decydujcie o czymś,
co i tak poza decyzją,
płyńcie do portu przeznaczenia
na dziurawej dętce,
nucąc pod wodą swoje,
nieprzetłumaczalne.
Kim czym
Nie być człowiekiem
choćby przez godzinę
dziennie,
potem przez jeden dzień
w tygodniu,
ćwiczyć się w pomrukach,
skowycie, wreszcie szczekaniu,
przywiązać się do tego kogoś
w sobie,
wyprowadzać na spacer
z ciemnej głębokości,
postawić przed oczami,
wskazać na mapie,
zadanie na resztę
życia.
Do rzeczy
Wciąż o pogodzie mówią,
a rzecz jest za pogodą,
za sportem i podsumowaniem,
nawet za hymnem,
w głębi nocy
płaskiej jak deska,
po której drżenia zimne jak żelazko
tam i z powrotem,
alarm samochodowy ktoś zaraz wyłączy
młotkiem.
[wzięte z książki List do prawnuków, Biblioteka Śląska, Katowice 2024]
__________________________________
publikacja za zgodą Autora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane