środa, 1 października 2025

Krzysztof Mich Listy do S.

 

 

 

czereśnie


nigdy nie smakowały tak wspaniale jak te na skraju wiejskiej drogi 
na Szumawie zrywałaś je garściami jak inne dziewczyny łapczywie 
wkładałaś do ust jedną po drugiej a ja rozglądałem się czy nikt nas
nie widzi

w pewnej chwili podeszłaś podsunęłaś mi soczystą kulkę

to był nasz pierwszy raz jadłem ci z ręki



 

gwiazda i kamień

 
zaczynam przyzwyczajać wzrok do głębokiego mroku ty jesteś w 
nim światłem gwiazdą Oriona nad Szumawą ja kamieniem w 
strumyku

mówili że nie przetrwamy a jednak jesteśmy razem



 

kapitał 

 
podobno nasze dni są policzone tylko nie wiesz kochanie przez 
kogo a co jeśli porachował je księgowy z zewnętrznej firmy z którą 
nawet nie podpisaliśmy żadnej umowy diabli wiedzą czy od lat nie 
żyjemy na kredyt podczas gdy on z nogami na stole rozkłada nasze 
dni jak kolorowe żetony na miękkim suknie pali cygara pije whisky i 
co jakiś czas od niechcenia krzyczy sprawdzam



 

przesadzasz

 
przesadzasz kochanie zostanie ten las a nie kamienie gąszcz 
wspomnień mocno splątanych pomiędzy pierwszymi 
emocjami magią zapachów odległych bazarów obrazami co 
wyblakły na papierze

przesadzasz przesadzasz przesadzasz szarpiesz przycinasz 
korzenie formujesz gałęzie i korony poraniona ziemia 
cierpliwie to znosi
 
nie słyszysz jak wiatr wytrwale szemrze  zamiast przesadzać zbieraj
 i dbaj o nasiona to one kruszą kamienie dziewczyno






ciepły wiersz dla żony na dzień kobiet 

 
moje ognisko wolno dogasa siedzimy przy nim tylko we 
dwoje dojadamy kiełbaski i ziemniaki czujemy jeszcze 
tamto ciepło 

gdy dotykam gorących węgli w górę strzelają jasne 
iskry jak wspomnienia najważniejszych dla mnie 
kobiet – Janki i Walerii

próbuję sobie przypomnieć jakie wręczałem im 
kwiaty dzisiaj wydają mi się sztuczne wycięte z 
chińskiego jedwabiu

tylko ty jesteś żywą niezapominajką dajesz tyle ciepła co ten 
ogień





jestem twoim drzewem

 
obrastałem przez lata w setki błahych rzeczy zbieranych na wszelki 
na potem na zaś bo przyda się bo zabraknie bo będzie jak nic już 
nie będzie bo tam byłem tam będę w odkładane na szafie części 
zamienne

obrastałem w plany marzenia jak w korony w słowa nikomu 
niepotrzebne byle jakie obce co przychodziły nie wiem skąd 
ginęły nie wiem kiedy jak wódka w butelce jak woda spływająca 
rynną obok balkonu

obrastałem w obrazy malowane wieczorem na stole w akwarele 
wypłakane smutkiem w gwasze nasze bo nie nasze to rozkwaszę 
w akryle wymazane jogurtem jak dzieci w oleje zapracowane jak 
silniki diesla

obrastałem tobą w zapachy w kącie sieni w liście klonu przed 
oknem i pelargonie pielęgnowane co roku jak kolejne rocznice 
dzisiaj wiatr uczynił mnie nagim jestem twoim drzewem ty moją 
jesienią


 

pokoloruj ten sen
                                   
ten sen powracał do mnie wiele lat szary jak z 
kinematografu braci Lumière wieczór w jakiejś małej 
miejscowości to mogła być Francja Hiszpania Włochy ale 
na pewno nie była to Grecja

aleja łagodnie schodziła w stronę morza jak rozciągnięta wstążka 
pensjonarki albo jak szpula filmu przed pałacem w Cannes nad nią 
rozłożyste platany plotły trzy po trzy pomiędzy smukłymi 
latarniami sprzed wieku

przemykało cicho wspomnienie Moneta a może to była aleja 
w parku Klimta sam już doprawdy nie wiem

stałem zamyślony nad wodą gdy podeszłaś wzięłaś mnie pod 
rękę i powiedziałaś nie smuć się pokoloruj ten sen to takie 
proste w snach


będę przy tobie
                                 
to nie tak kochanie naprawdę nie tak nie odejdę do podziemia by 
przepaść w ukrywaniu się mam doświadczenie z czasów gdy 
światem rządziły wrony dlatego nie boję się krukowatych bądź 
spokojna rozglądaj się uważnie i rozmawiaj ze mną – będę blisko 
czasem coś Ci schowam sprytnie czasem połaskoczę po szyi za 
uchem innym razem strącę coś z półki w regale wyjmę książkę 
której nie doczytałem wcielę się w kota drzewo pod domem lub 
wronę co na poręczy przysiądzie i pokręci łebkiem jakby czekała na 
orzecha 

wtedy po prostu mów do mnie twoje słowa dają mi życie 


 

 

dwa morza 

 
powinniście pojechać do Skagen i pójść plażą na koniec cypla 
do Grenen sami zrozumiecie dlaczego powiedział Eigil – 
pojechaliśmy 

za żółtymi domami i morską latarnią za wydmami gdzie ostre 
trawy ranią nogi jakby chciały zniechęcić wędrowców kończy 
się piaszczysta plaża 

dalej aż po horyzont jest tylko woda spokojny Bałtyk spotyka tu 
morze Północne mieszają się różne temperamenty burzy się 
młodość prowokuje doświadczenie

morscy tytani napierają na siebie ścierają się mieszają i 
przesiąkają sobą obejmuję cię i mocno przytulam miał rację 
Eigil

jesteśmy jak te dwa morza nierozłączni





___________________________________________

publikacja za zgodą Autora 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisy ad personam będą usuwane