niedziela, 29 września 2013
sobota, 28 września 2013
piątek, 27 września 2013
dla Śląska
Jerzy Benjamin Zimny
Hałda
Moja babcia. Nigdy jej nie widziałem,
dziadek dał mi na ołówek, potem palcem
zakreślił znak krzyża, pochowali go
z płaczem wszyscy we wsi. Zapamiętałem
szlochanie jakby nagrane na płycie;
przebija się w radiu przez bluesa,
jest podtekstem w ptasich koncertach,
tłem, na którym śpiew przy goleniu
popada w niełaskę żyletki. Taki mój
towarzysz z pierwszej ławki i biurka
gdy pojmowałem zasady gospodarki rynkowej
w sposób wyjęty z podręcznika Oxfordu.
Tłumaczonego najpierw na ruski, aby
dojść do polnische wirtschaft. W języku
bajtli. Co za szmacianką ganiali.
Na hałdach zawsze dumnego Giszowca.
________________________________
publikacja za zgodą Autora
czwartek, 26 września 2013
Marzena Ablewska-Lech
Tradycyjną edukację
artystyczną zakończyła na poziomie liceum plastycznego ponad dekadę temu.
Własne, gorączkowe poszukiwania w obrębie sztuki, prowadzi od 2009 roku,
traktując je początkowo jako swoistą formę autoterapii, która z czasem
ewoluowała do zajęcia pierwotnego
i niemożliwego do zastąpienia.
Gdyby miała doszukiwać
się w swojej twórczości źródeł spoza niej samej, które
w istotny sposób
zaciążyły na języku, jakim się posługuje w swoich pracach, bez wahania
wymieniłaby pojęcia czystej formy Witkacego i stanu horroru metafizycznego
Leszka Kołakowskiego. Cała reszta to konstruktywne obsesje.
wtorek, 24 września 2013
Chociaż raz zawrócić rzekę - uciszyć ptaki w zaroślach
Wojciech Roszkowski
Czarny ptak, biały ptak
śnieg który wówczas
widzieliśmy - czyżby spadł
także tej zimy?
Bashō
Na Champs Elysées częstujesz
pomarańczą.
Pędzimy na karuzeli, coraz szybciej,
gdy zieleń i błękit
sukienki skrapla się jak akwamaryna
nad klifami
Bretanii, stuka deszczem o chodnik. To
sen, tylko sen
w środku dnia. Nie trzeba nic,
wystarczy iść dzielnicą
przybrzeżną w zapach starych kutrów.
To sen, niech się śni: mam ciebie
jedynie przez chwilę, a ty
mnie przez wszystkie znaki zodiaku,
rok po roku, kiedy
zechcesz. Tak cicho, jakby cię wcale
nie było, wtapiasz się
w odcienie szarości, półmrok między
hałdami węgla
i mlecznego puchu. Szepczesz: Widzisz
te dwie rybitwy?
Gdy związać je ze sobą, nigdzie nie
polecą.
Pianissimo
Taki mi się przyśniłeś: zwęglona twarz
mojego macho
na tle żrącej bieli. Wargi spękane jak
ziemia Atacamy.
Pamiętam, kilka lat wcześniej, znaki
kreślone na piasku,
pierwsze wspólne ślady, potem dom.
Nasz dom, pergole
w ogrodzie i pinie. A córkę nazwałeś małą
Różą;
w tym właśnie miała być miłość: kiedy
ocean kołysze
żaglowce, grasz dla niej Mahlera w
jasne przedpołudnie.
Zapach kawy z tarasu, widok na molo.
Smukłe cienie –
palce, twoje ruchliwe palce w
cynamonie, język,
drobne piersi małej. I mrówki, mnóstwo
mrówek,
noszą ziarenka piasku, zapychają mi
usta. Cicho, jeszcze
ciszej. Ho! ho! kurwi syneczku,
szkoda, że nie widziałeś,
jak o brzasku wschodziło piekło.
Bordowe flary, niczym
miesięczna krew, senne pochodnie
smutku odbite od ścian,
teraz tu kwitną pąki kwiatów, gdy
puchnie farba
od wilgoci. Ty też puchniesz, poza
krawędzią świata.
Ślepcy Bruegla
Ślepcy prowadzą ślepców. Lecz jeśli
ślepy prowadzi ślepego, obydwaj
w dół wpadną.
Mt, 15, 14
Jeśli go tylko dotknę, jeszcze się
ocalę? Jakby patrzył
poza ramy, śliczny żebrak bez oczu,
ociemniały z powołania.
To uczucie znam od zawsze. Chociaż raz
zawrócić rzekę,
którą spływają sine zwierzęta, uciszyć
ptaki w zaroślach
i zapomnieć, że mnie nie ma, nie ma w
tylu miejscach –
na wszystkich balkonach, gdzie
przechylam się przez barierkę,
dla słodkiej chwili, zbyt ulotnej, w
tę nieznośną lepkość,
tętno płytek rozgrzanych jak ołtarze
katedr. Platon się mylił,
nic nie widzimy, można powiesić na
strunie własny cień
dla ściennej pantomimy, ale śmierć
czasem bywa za krótka,
mimo modlitwy, żeby jej nie wypuścić i
czuć w setkach
detali, w feerii orgazmów. Zostaje
posmak. Podkradałam się,
kiedy u dziadka umierały konie.
Tańczyły we mnie, uliczkami
nieznanych miasteczek biegłam malować
zorze, piękne
tego roku na południu, mokre winogrona
po deszczu. Byłam
nieoświetloną połówką jabłka, myślą: niech
noc się nie kończy.
______________________________
publikacja za zgodą Autora
niedziela, 22 września 2013
Szczęście Hioba we wcieleniu Oskara Matzeratha
Poza granicą perswazji – drugi tom wierszy
Tomasza Kowalczyka jest świadomą kontynuacją poetyckiej drogi, mocno już
zaznaczonej w debiutanckim tomiku Myśli jak niedokończone pacierze.
Tytuł może wydawać się nieco przewrotny, dotyka bowiem pewnej granicy, granicy miedzy sferą sacrum
a profanum. To zapis dramatu. Ale nie tylko. Sama poetyka lubelskiego poety (rodem z Płońska) jest wpisana w nurt, który określiłbym jako neoklasyczny, ponadto charakterystyczna dykcja i styl tzw. wysoki są rozpoznawalne dla tej poezji. Kowalczyk pisze w większości filozoficzne, zanurzone
w chrześcijaństwie wiersze. Kilka z nich ma formę quasi modlitwy. Mamy do czynienia z poezją mocno nasyconą wątkami biblijnymi (i nie tylko), z wieloma kodami, dającymi bardzo wiele do myślenia.
Nie szufladkowałbym jednak tej poezji jako stricte religijnej, gdybyśmy bowiem brali pod uwagę zainteresowania autora (Tomasz Kowalczyk jest doktorem nauk humanistycznych) i jego fascynację katolicyzmem, moglibyśmy dojść do błędnego wniosku.
Tytuł może wydawać się nieco przewrotny, dotyka bowiem pewnej granicy, granicy miedzy sferą sacrum
a profanum. To zapis dramatu. Ale nie tylko. Sama poetyka lubelskiego poety (rodem z Płońska) jest wpisana w nurt, który określiłbym jako neoklasyczny, ponadto charakterystyczna dykcja i styl tzw. wysoki są rozpoznawalne dla tej poezji. Kowalczyk pisze w większości filozoficzne, zanurzone
w chrześcijaństwie wiersze. Kilka z nich ma formę quasi modlitwy. Mamy do czynienia z poezją mocno nasyconą wątkami biblijnymi (i nie tylko), z wieloma kodami, dającymi bardzo wiele do myślenia.
Nie szufladkowałbym jednak tej poezji jako stricte religijnej, gdybyśmy bowiem brali pod uwagę zainteresowania autora (Tomasz Kowalczyk jest doktorem nauk humanistycznych) i jego fascynację katolicyzmem, moglibyśmy dojść do błędnego wniosku.
Zanim przejdę do meritum, zacznę od encyklopedycznej definicji perswazji. Perswazja (z łacińskiego persuasio) jest sztuką
przekonywania kogoś do własnych racji. Skoro tak, to do jakich racji chce nas
przekonać Tomasz Kowalczyk? Czy do jednej, czy też wielu? A może do żadnej? Jeśli spróbujemy odpowiedzieć na te
pytania, to w poetyckim zbiorze poza granicą perswazji znajdziemy na nie
odpowiedź, przy czym zauważymy pewne wpływy i inspiracje. Tropy wiodą nas do
Biblii (Stary i Nowy Testament)
i pism pisarzy starochrześcijańskich. Pierwszym, który przychodzi na myśl jest Tertulian. Według Tertuliana prawda chrześcijańska jest jedyną potrzebną i osiągalną prawdą, a dostęp do niej uzyskujemy nie rozumem, ale wiarą (notabene przypisywana Tertulianowi sentencja wierzę, ponieważ to absurd czyli- credo, quia absurdum, nie jest jego autorstwa!). Formuła ta właściwie wyraża to, że wiara wykracza ponad porządek doczesny i jest łaską, pomimo że poeta pisze: prawo do łaski nie działa wstecz (w wierszu pod tytułem plany na przyszłość z dewaluacją w tle). Czy jest to zatem główny leitmotiv w poetyckim zamyśle Tomasza Kowalczyka? I tak i nie.
i pism pisarzy starochrześcijańskich. Pierwszym, który przychodzi na myśl jest Tertulian. Według Tertuliana prawda chrześcijańska jest jedyną potrzebną i osiągalną prawdą, a dostęp do niej uzyskujemy nie rozumem, ale wiarą (notabene przypisywana Tertulianowi sentencja wierzę, ponieważ to absurd czyli- credo, quia absurdum, nie jest jego autorstwa!). Formuła ta właściwie wyraża to, że wiara wykracza ponad porządek doczesny i jest łaską, pomimo że poeta pisze: prawo do łaski nie działa wstecz (w wierszu pod tytułem plany na przyszłość z dewaluacją w tle). Czy jest to zatem główny leitmotiv w poetyckim zamyśle Tomasza Kowalczyka? I tak i nie.
Uderzająca na początku dedykacja dla syna
Kamila: aby pomógł w uzdrowieniu swojego anioła stróża, wydaje się absurdem.
Ale absurdem nie jest, pomimo, że wiara ciągle
oblewa egzamin z teorii poznania (pointa z wiersza: anioł stróż nie
powinien chorować na autyzm). Ta pozorna sprzeczność nie jest sofizmatem. A autor
Myśli jak niedokończone pacierze ją wyperswaduje, oponując przeciw temu,
pomimo wyznania: ile głosów słyszał w milczeniu, by przez tę negację
dojść do podobnych wniosków jak Tertulian. I nie
tylko. Balansuje na granicy. Tą granicą jest cierpienie. Tu mimowolnie
przypomina się fraza z Miłoszowskiego Walca:
Rozumiesz.
Jest taka cierpienia granica,
za którą się uśmiech pogodny zaczyna,
i mija tak człowiek, i już zapomina,
o co miał walczyć i po co.
Ludzkie cierpienie,
cierpienie małego dziecka, zwłaszcza gdy pojawiają się granice rysowane
coraz twardszym ołówkiem a zabawki próbują zwrócić na siebie uwagę (z wiersza wirująca karuzela). I cierpienie narratora, (porte parole poety)
beznamiętnie opisującego dom, w którym podmiot liryczny rozpoznaje tylko
drogę ewakuacyjną, ten domek zbudowany ze źle dobranych kart. Tenże
podmiot liryczny występuje
w wielu odsłonach, bo ten - współczesny Hiob - wciela się w Oskara Matzeratha, bohatera słynnej powieści Guntera Grassa Blaszany Bębenek (który jak wiemy, w wieku 3 lat, na znak sprzeciwu wobec otaczającej go rzeczywistości dorosłych, postanowił przestać rosnąć) , czy w córkę Jaira albo
w Poncjusza Piłata (sic!), a czasem w bezosobowego narratora. Ale przede wszystkim w Hioba. Autystycznego, opisanego w beznamiętnym, suchym raporcie, jakby z urzędowych akt lub szpitalnych kart choroby.
w wielu odsłonach, bo ten - współczesny Hiob - wciela się w Oskara Matzeratha, bohatera słynnej powieści Guntera Grassa Blaszany Bębenek (który jak wiemy, w wieku 3 lat, na znak sprzeciwu wobec otaczającej go rzeczywistości dorosłych, postanowił przestać rosnąć) , czy w córkę Jaira albo
w Poncjusza Piłata (sic!), a czasem w bezosobowego narratora. Ale przede wszystkim w Hioba. Autystycznego, opisanego w beznamiętnym, suchym raporcie, jakby z urzędowych akt lub szpitalnych kart choroby.
Czytając wiersze Tomasza Kowalczyka
zadajemy pytanie o sens istnienia, cierpienia, o grzech pierworodny (sic!) zaś
Hiob vel Oskar Matzerath vel córka Jaira - wiedzą, że jako dzieci
otrzymywały darmowe udziały w długach rodziców. W konfesyjnym
-zdawałoby się- bluźnierczym wierszu ale powiedz
tylko słowo, padają słowa: nie
wymagaj ode mnie zbyt wiele – tylko czy są to słowa prośby? Czy może raczej
skargi? Bóg na te słowa nie odpowiada. Milczy. Zaś autor przechodzi Katharsis. Ale czy dzięki temu zyskuje prawdziwe oczyszczenie? Nie, bo
ten stenogram rozmowy z Stwórcą, to zapis
prawdziwego buntu, wadzenia się z Bogiem, sprzeciw wobec in statu nascendi, wynikający z traumatycznego doświadczenia bycia rodzicem autystycznego
dziecka, co mocno jest zaakcentowane w utworze
o przewrotnym tytule: nie pozwalajcie dzieciom przyjść do mnie, gdyż warto :
o przewrotnym tytule: nie pozwalajcie dzieciom przyjść do mnie, gdyż warto :
wielokrotnie poznawać dystans
miedzy alfą i omegą.
Czy też w wierszu: jestem który jestem:
minęły czasy gorejących krzewów
teraz trzeba na własną rękę podtrzymywać płomień.
Albo:
czasami można wprawić Boga w zakłopotanie
czasami można wprawić Boga w zakłopotanie
dając do zrozumienia że przesadził
a jego decyzji nie potrafi odczytać
nawet najbliższa rodzina.
Tak, by zakotwiczyć w minus
nieskończoności. Tyle i aż tyle?
Po lekturze tego zbioru otrzymujemy status obserwatora, który nie przynosi zadowolenia i
odczuwamy to, co Anna Kamieńska, która
kiedyś napisała: Człowiek jest Hiobem, jest wielka prawda w tym,
że cierpienie i zło stawiają nas wobec Boga. Poza granicą perswazji Tomasza Kowalczyka jest takim wyzwaniem i przejmującym świadectwem. Tomik polecam z przekonaniem, że jest to wartościowa
i wybitna książka poetycka.
że cierpienie i zło stawiają nas wobec Boga. Poza granicą perswazji Tomasza Kowalczyka jest takim wyzwaniem i przejmującym świadectwem. Tomik polecam z przekonaniem, że jest to wartościowa
i wybitna książka poetycka.
Jarosław Trześniewski- Kwiecień
____________________________
publikacja za zgodą Autora
piątek, 20 września 2013
każdy wykrzyknik ma swoje echo
Jacek Sojan
las na reglu
/dedykuję
Marysi Curuś/
był
odarte z
jedwabi kości jodeł i świerków
słowackie
Herkulanum i Pompeje
wyniesione
po horyzont na proscenium świata
theatrum
natury
z Kończystą*
jako Lady Makbet
Koprowym* w
roli króla Leara
Szatanem* w
masce Otella
i ja
jak Hamlet
pytający koronę gór
jaki jest
sens ich kamiennego milczenia
i czy
obojętność oznacza pogodzenie rezygnację
czy
wzgardę
nad tym co
kalekie i kruche
pewnie
wpadłbym w obłęd
jak mój
niezdarny topos
skacząc z
zimnego Krywania*
w zwiewną
toń absurdu
poszukując
prawdy
gdybym nie
usłyszał złóbcoków*
wiatr stroił
martwe struny gałązek
i nie był to
lament
ani
modlitwa
ale podobna
do granej
przez Anię
Chowaniec-Rybkę
kołysanka
dla tegorocznych siewek
dla wierszy
których pierwsze słowa
ssały
kamienie Krywania
*nazwy
szczytów Tatr Wysokich na Słowacji;
złóbcoki
to instrument, gęśle góralskie/
koniec
kropka
/"na
końcu naszej arterii jest kropka"
Jerzy Rybak
/
kropka
kropce nierówna
łatwo może
zamienić się
w
dwukropek
albo
trzykropkiem rozsypać
dlatego nie
wiem
co
myśleć
o twoim
zdaniu
przecież
może zdarzyć się
słup ognia
nad nią
a każdy
wykrzyknik ma swoje echo
kropka może
się rozmazać
i żywym już
przecinkiem rozgadać
ponownie
dlatego -
proszę
umówmy
się
to ziarnko
maku lub gorczycy
poczekajmy
niech
wzejdzie
jeśli to
tylko octówka
to
znaczy
że obok
kwaśnieje wino
po nieudanym
spotkaniu
lilia dla Li
Baia
gdy
masz
dwa bochenki
jeden oddaj
za lilię
(przysłowie
chińskie)
mój brat o
skośnych oczach
Li Bai
przynosi z
okresu dynastii Tang
wezwanie -
pijcie wino
baraninę
gotujcie i wołu
przed nami
trzysta czarek
chwilowy
właściciel tęczowego konia
zawsze
dobrego apetytu
bezustannego
pragnienia
hulaka z
wyboru i z upodobania
gest oddania
dziesięciu tysięcy dukatów
za garniec
wina
przeniósł
nad terytorialne zdobycze cesarza
za co
wygnano go z dworu
jak mówi
legenda
poeta
utonął
próbując objąć
odbicie księżyca
w tafli
jeziora
prawda jest
inna
Li Bai co
wieczór
przybywa do
Krakowa
co wieczór
oddaje tęczowego konia
i wiewiórcze
futro
za stół na
Kanoniczej
zastawiony
winem
radosnego
ducha
pijąc
szukam w
zatokach czerwieni
księżyca Li
Baia
to jedyne
złoto które mogę dorzucić
za pełną
czarkę
by
ostatecznie smakując nieśmiertelność
pozostać na
wygnaniu
________________________________
publikacja
za zgodą Autora
środa, 18 września 2013
podlegać kwarantannie
Jacek Dudek
x x x
Krzysztofowi Schodowskiemu
obecność mnie kruszy
wmawia logikę
mówi nie słuchając
zazdrość o miejsca
powinna podlegać kwarantannie
pokora z powrotem
ma aż trzy wspólne litery
piszą wiersz
trafny
nieobecny
obrazy
przez kolumny sosen
wściekły ucieka z płócien
przez zapisaną kartkę
odbitą w szybie
popłynęła kropla
szczep deszczu
pociął strofy rysą Nikifora
w sennym toczące jabłko
rozcina martwą naturę
tak bardzo zachciało mi się jesieni
mistrz ognia
Piotrowi Pilarskiemu
żeby było na mnie
czarnej oliwy naciek
włosy wtórne
by tuzin wiatru ucichł
głód żółtych larw bezsilność
książkowych mądrości otwierana gęba
o tęsknocie mówi szmata
nie dowierzam uczuleniu na chleb
i częstowaniem kobietą
w ogonie spalenizny
Shagall oszukuje ściany ciszę
skrzypiec mistrzowski koniec
________________________
publikacja za zgodą Autora
Krzysztofowi Schodowskiemu
obecność mnie kruszy
wmawia logikę
mówi nie słuchając
zazdrość o miejsca
powinna podlegać kwarantannie
pokora z powrotem
ma aż trzy wspólne litery
piszą wiersz
trafny
nieobecny
obrazy
przez kolumny sosen
wściekły ucieka z płócien
przez zapisaną kartkę
odbitą w szybie
popłynęła kropla
szczep deszczu
pociął strofy rysą Nikifora
w sennym toczące jabłko
rozcina martwą naturę
tak bardzo zachciało mi się jesieni
mistrz ognia
Piotrowi Pilarskiemu
żeby było na mnie
czarnej oliwy naciek
włosy wtórne
by tuzin wiatru ucichł
głód żółtych larw bezsilność
książkowych mądrości otwierana gęba
o tęsknocie mówi szmata
nie dowierzam uczuleniu na chleb
i częstowaniem kobietą
w ogonie spalenizny
Shagall oszukuje ściany ciszę
skrzypiec mistrzowski koniec
________________________
publikacja za zgodą Autora
wtorek, 17 września 2013
Ze snów i przypomnień - Gra Sartoris (albo o bezużytecznym blasku)
Gra Sartoris (albo o bezużytecznym blasku)
Niezwykłe są te lampki, które zapalają się
jednocześnie, bo trzem teraz czytanym książkom tak właśnie się chce. Fragment z
Prowincji ludzkiej Eliasa Canettiego o ulubionej grze historii, grze
w organizowanie wojen i zarządzanie nimi, spotkał się z kilkoma innymi intuicjami. Tak czy inaczej
z czymś by się spotkał. Bo czy wybitnych pisarzy nie charakteryzuje to jedno na pewno – problematyzowanie społecznego obowiązku związanego z kultem zabijania, z gloryfikacją śmierci?
I często jest tak, że jeżeli mężczyźni nie mają cywilnej odwagi, by wyrazić związany z tym niesmak,
a nawet nienawiść, to pisarz na pierwszą linię wysyła kobietę. Ona ma zebrać myśli i ujawnić prawdziwe uczucia. Kobieta może sobie pozwolić. Kto wie, czy tego typu kobiety nie dotyczy kategoria wyzwolonej. Narcissa, która wyskoczyła z głowy Faulknera, nie jest kobietą wyzwoloną w zwyczajowym sensie tego słowa. Jest wolna na sposób nietradycyjny, nieobciążony odium społecznej oceny. Widzi, w co się gra
w dorosłym świecie, niedostępnym dla kobiet, dzieci i artystów, i rośnie w niej opór przeciw tradycji śmierci, kultowi bohaterstwa, chwały, krzyży, „widmom przeszłości pełnej blasku i klęski”.
w organizowanie wojen i zarządzanie nimi, spotkał się z kilkoma innymi intuicjami. Tak czy inaczej
z czymś by się spotkał. Bo czy wybitnych pisarzy nie charakteryzuje to jedno na pewno – problematyzowanie społecznego obowiązku związanego z kultem zabijania, z gloryfikacją śmierci?
I często jest tak, że jeżeli mężczyźni nie mają cywilnej odwagi, by wyrazić związany z tym niesmak,
a nawet nienawiść, to pisarz na pierwszą linię wysyła kobietę. Ona ma zebrać myśli i ujawnić prawdziwe uczucia. Kobieta może sobie pozwolić. Kto wie, czy tego typu kobiety nie dotyczy kategoria wyzwolonej. Narcissa, która wyskoczyła z głowy Faulknera, nie jest kobietą wyzwoloną w zwyczajowym sensie tego słowa. Jest wolna na sposób nietradycyjny, nieobciążony odium społecznej oceny. Widzi, w co się gra
w dorosłym świecie, niedostępnym dla kobiet, dzieci i artystów, i rośnie w niej opór przeciw tradycji śmierci, kultowi bohaterstwa, chwały, krzyży, „widmom przeszłości pełnej blasku i klęski”.
W przetłumaczonej przez Kalinę Wojciechowską
powieści Sartoris zostało to wyrażone wprost. „A jeśli ta przeszłość dość
mocnym lśniła blaskiem, musiał w niej być Sartoris, a wtedy musiała być i
zguba. Pionki na szachownicy. Ale Gracz i gra, którą on rozgrywa... Musi mieć
przecież imię dla swoich pionków.
A może Sartoris to właśnie sama gra – gra przebrzmiała i rozgrywana pionkami zrobionymi za późno, według dawnego przestarzałego wzoru, gra, która samego Gracza zaczyna już nudzić... Bo jest śmierć
w dźwięku tego imienia i blask fatalizmu niby srebrna chorągiewka rozbłyskująca po raz ostatni
o zachodzie słońca albo głos rogu konający przy drodze do Roncevaux”.
A może Sartoris to właśnie sama gra – gra przebrzmiała i rozgrywana pionkami zrobionymi za późno, według dawnego przestarzałego wzoru, gra, która samego Gracza zaczyna już nudzić... Bo jest śmierć
w dźwięku tego imienia i blask fatalizmu niby srebrna chorągiewka rozbłyskująca po raz ostatni
o zachodzie słońca albo głos rogu konający przy drodze do Roncevaux”.
W równocześnie czytanej powieści Radosława
Kobierskiego pt. Ziemia Nod rytuał państwowego (narodowego) zabijania
opatrzony został podobnym komentarzem. Z tą różnicą, że ta ludzka skłonność do
śmiertelnej gry bierze się raczej z nieobliczalności i nudy, niż tylko z
samczego zapału, męskiej dumy
i krwiożerczego instynktu. „Historia jest w rękach szaleńców, którzy w wolnych chwilach, pomiędzy aperitifem a kolacją, przestawiają granice państw (...). Wykorzystują pionki: Dimitrijevicia, Principa, Dubina, Radetzkiego i w końcu Bema, których talenty są jak meteory potrzebne im na krotką chwilę do rozwiania popołudniowej nudy”.
i krwiożerczego instynktu. „Historia jest w rękach szaleńców, którzy w wolnych chwilach, pomiędzy aperitifem a kolacją, przestawiają granice państw (...). Wykorzystują pionki: Dimitrijevicia, Principa, Dubina, Radetzkiego i w końcu Bema, których talenty są jak meteory potrzebne im na krotką chwilę do rozwiania popołudniowej nudy”.
Narcissa przejrzała reguły męskiej gry („Gry
Sartoris”) i usiłowała sobie wyobrazić świat bez niej, bez werbli i chorągwi,
bez bycia na pokaz i na chwilę, bez pompatycznej historii wykuwanej na
pomnikach
i krzyżach. To wszystko, co dzieje się obok melodii ustanawianej przez hałaśliwą orkiestrę dętą. To inne stawanie się czasu, człowieka i świata. Dojrzewanie wynikające z cierpliwego i miłosnego trwania, a nie jednorazowego wybuchu i rozbłysku. „I myślała, o ileż (...) piękniejsza ta nigdy nie skarżąca się wytrwałość nie opiewanych w poezji (i nie opłakiwanych) kobiet niż ten napuszony i bezużyteczny blask mężczyzn, który je zaćmiewał”.
i krzyżach. To wszystko, co dzieje się obok melodii ustanawianej przez hałaśliwą orkiestrę dętą. To inne stawanie się czasu, człowieka i świata. Dojrzewanie wynikające z cierpliwego i miłosnego trwania, a nie jednorazowego wybuchu i rozbłysku. „I myślała, o ileż (...) piękniejsza ta nigdy nie skarżąca się wytrwałość nie opiewanych w poezji (i nie opłakiwanych) kobiet niż ten napuszony i bezużyteczny blask mężczyzn, który je zaćmiewał”.
Nie wiem zupełnie, jak rozumieć sen towarzyszący tym
intelektualnym emocjom, temu przeżyciu prawdy (czy raczej: pewnej jej postaci).
Ważna była w nim stara kobieta udzielająca mi pouczenia, bez słowa skierowując
mój wzrok na kobiece, a przy tym ogólnoludzkie, tajemnice. Czy chciała mi
pokazać drugą stronę rozumienia i doznawania czegoś? Chciała gdzieś zaprowadzić
i wskazać, lecz sen urwał się zbyt szybko? Oczywiście, pierwszą reakcją po
przebudzeniu był śmiech, lecz kiedy minęło kilka dni, pomyślałem, że prócz
groteski było w tym przesłanie. Dociekanie sensu przesłania zajmie mi następne
tygodnie, a teraz na koniec dzielę się z czytelnikami treścią tego snu, z
surową próbą jego odtworzenia.
Koń był kulawy, pędził jak szalony. Pamiętam, jak
powtarzała, że nie może już wytrzymać. Jednak nie mogliśmy się zatrzymać. Nagle
poczułem ciepło zalewające siodło. Krótko mówiąc, teściowa oddała na mnie mocz.
Koń, który chwilami zdawał się być podobny do wielkiego kozła, z trudem wspinał
się na stromy dach zapędzany tam przez psa. Doszło do nas, że ma spaść z dachu,
bo nikt nie ma odwagi, by zabić go normalnie. Te i inne myśli przelatywały
przez głowę. Przelatywały obrazki z sąsiedztwa.
Chyba można mówić o sąsiedztwie, o jakimś otoczeniu tego szalonego galopu. I działo się tam dużo. Obok olbrzymiej, mokrej teściowej w koszuli nocnej (zaznaczam, że chodzi o pierwszą teściową) na koniu, czy koźle był jeszcze ktoś. Młodsza, mała, drobna kobieta. I dojechaliśmy do miasta, by załatwić sprawy. Teściowej już nie można było znaleźć. Na niektórych podwórkach widziałem schnące koszule przeprane naprędce. Te wielkie białe płachty zlały się w jedno z widokiem okna. Wiedziałem, budząc się, że mam je za plecami. I jeszcze ta myśl, żeby nie patrzeć w nie, bo stracę z oczu przeżyte przed chwilą obrazy.
Chyba można mówić o sąsiedztwie, o jakimś otoczeniu tego szalonego galopu. I działo się tam dużo. Obok olbrzymiej, mokrej teściowej w koszuli nocnej (zaznaczam, że chodzi o pierwszą teściową) na koniu, czy koźle był jeszcze ktoś. Młodsza, mała, drobna kobieta. I dojechaliśmy do miasta, by załatwić sprawy. Teściowej już nie można było znaleźć. Na niektórych podwórkach widziałem schnące koszule przeprane naprędce. Te wielkie białe płachty zlały się w jedno z widokiem okna. Wiedziałem, budząc się, że mam je za plecami. I jeszcze ta myśl, żeby nie patrzeć w nie, bo stracę z oczu przeżyte przed chwilą obrazy.
Karol Maliszewski
__________________________________
felieton ukazał się w kwartalniku "Wyspa"
__________________________________
felieton ukazał się w kwartalniku "Wyspa"
publikacja za zgodą Autora
poniedziałek, 16 września 2013
Najnowszy numer sZAFy
POEZJA:
Ewa
Brzoza-Birk, Stefan Buchta, Tadeusz Dąbrowski, Łucja Dudzińska, Agata
Jabłońska, Danuta Agnieszka Kurczewicz, Ninette Nerval, Tomasz
Ososiński, Przemysław Owczarek, Kasper Pfeifer, Tomasz Pietrzak, Maciej
Raś, Rafał Skonieczny, Ewa Solska, Robert Wieczorek, Agnieszka
Wojciechowska
PROZA:
Eugeniusz Bareya, Jacek Durski, Grzegorz Ósmy, Paulina Korzeniewska, Grzegorz Panek
FOTOGRAFIA-GRAFIKA-MALARSTWO:
Małgorzata
Bańkowska, Marta Czarnecka, Monika Ekiert Jezusek, Mirosław Kin,
Aleksander Marek Korman, Ewelina Lebida, Krzysztof Łozowski, Arek
Łuszczyk, Andrzej Mazur, Piotr Pasiewicz, Agnieszka Renusz, Andrzej Troc
sZAFa Presents:
Paweł Łęczuk - Kolędnicy
Wspomnienie Romana Knapa w wywiadzie z Małgorzatą Köhler
Teresa Radziewicz & Jakub Sajkowski - Kamil Brewiński Clubbing
ESEJ-FELIETON-RELACJE:
Filip Chrząszczak - Naruszenie strefy bezpieczeństwa
Mariola Konieczna - Relacja z Portu Poetyckiego
Maria Mamczur - półślepi i nierozłączni Andrzej Troc
Małgorzata Południak - Ciemna Strona Mocy
Klaudia Raczek - Felieton na zamówienie. Zamiast Klaudii Raczek
Maja Staśko - Libernet. O niebezpieczeństwach tradycyjnej literatury elektronicznej
Mariola Sznapka - Moja kochana, dumna prowincja - w 100. rocznicę
urodzin Kornela Filipowicza
Kamila Wasilewska-Kaczmarczyk - Pory roku i (nie)zwykła (nie)codzienność
TEATR, FILM:
Izabella Bartnicka - …bo życie przerosło kabaret
KRYTYKA LITERACKA, RECENZJA:
Rafa Derda - Usta spoza horyzontu zdarzeń, czyli na temat Podań Cezarego Domarusa. * Zawsze bym dokądś jechał, czyli na tematPrzeniesionego człowieka Rafała Skoniecznego.
Ewa Frączek - Dzisiaj narysujemy śmierć Wojciecha Tochmana
Teresa Radziewicz - W drodze, w pamięci, w poszukiwaniach – w Pomiędzy Tadeusza Dąbrowskiego * Melancholie i tęsknoty w Pięciu bajkachTomasza Ososińskiego
Jakub Sajkowski - Zalążki i powierzchnie. Maciej Raś, Pasmo. * Ślady po erupcji i inne drobiazgi. Rafał Skonieczny, Przeniesiony człowiek.
Elżbieta Binswanger-Stefańska - Wolność Fantazji w pracowni Krzysztofa Łozowskiego
Joanna Mieszkowicz - "Przestrzeń publiczna nie służy mówieniu prawdy. Prawda nie opuszcza czterech ścian", Ości - Ignacy Karpowicz * Obrazy Grzegorza Radziewicza
Natalia Pecyna - Nadszedł czas/ siostry/ na złom oddać/ nasze poczucie winy. O Sadze o miłości stulecia Märty Tikkanen
Ewelina Sasin - We władzy „złego dżina”. Elif Şafak Czarne mleko
Maja
Staśko - Nickiewicz. Wokół nihilizmu Adama Mickiewicza (na podstawie
wybranych liryków lozańskich) * Ty-tułów. Wokół Patetica ars poetica
Joanny Mueller v. 9.0
Maja Wolniewska - o fotografii Moniki Ekiert Jezusek * Theatrum mundi Piotra Pasiewicza
WYWIAD:
Mateusz Grzeszczuk rozmawia
- z Joanną Mueller
- z Olga Matuszewską
- z Tomaszem Różyckim
Katarzyna Tchórz rozmawia
- z Aleksandrem Kormanem
Marcin Włodarski rozmawia
- z Tomaszem Ososińskim
CZYTANIA:
http://szafa.kwartalnik.eu/
sobota, 14 września 2013
Waldemar Kazubek w Tarnowskich Górach
Kawiarnia Cynamon w Tarnogórskim
Centrum Kultury od dwóch lat jest miejscem spotkań miłośników
literatury. W czwartkowy wieczór,12 września, 2013 r. w Salonie
Poetyckim gościliśmy Waldemara Kazubka, poetę z Mikołowa. Z
poetyckiego CV Waldka możemy się dowiedzieć, że jest on schyłkowym
miłośnikiem corridy, walk kogutów i posiadaczem papugi, że wiersze
zaczął pisać pięć lat temu, „by dać odpór bladze”.
Gość
wieczoru, przepytywany przez prowadzącego spotkanie, Andrzeja
Kanclerza, opowiadał o sobie, swoim podejściu do pisania, o swoich literackich fascynacjach. O poezji Waldka pisał w recenzji
prof. Piotr Michałowski: ”Waldemar Kazubek tworzy poezję
epicką, która gromadzi obrazy i zdarzenia układając je albo w
reportażowy bezwładny zapis obserwacji, albo w fabularne
quasi-ballady”
Podczas wieczoru usłyszeliśmy kilkanaście utworów, pochodzących z
różnych okresów, w tym,
z przygotowywanego tomiku pt „Trumny z
tylnym wyjściem”. Na zakończenie półtoragodzinnego spotkania
Waldek otrzymał od przyjaciół przepiękny bukiet kwiatów. Rozmowy
o poezji przeniosły się w kuluary.
Grzegorz Kilear
Latające traszki
Tego się nie da opowiedzieć to historia o dziurze w ziemi
olbrzymim wyrobisku chłopcach i chronionych płazach
śmierci dorastaniu i
nauce za garażami na torach na drzewach
i cudzych działkach przy bunkrach i na nieczynnej cegielni
pani od biologii pokazywała plansze męskie i żeńskie
narządy rozrodcze patrzcie budowa oka i ucha
wszystkie możliwe otwory ciała nieważne po lekcjach
szło się na cegielnię rzeźbić siebie samego z gliny
rodzice byli źli wiecznie brudne trampki i dziury
w kieszeniach pełnych przygód cud że wszyscy to przeżyli
na jednej z plansz była rzadka jaszczurka – Traszka –
Waldku – to płaz siadaj dwója pamiętaj to zwierzę chronione
jakże trudno je spotkać gówno prawda zabiliśmy
takich może z tysiąc mnożyły się na naszej cegielni
żaden zoolog o tym nie wiedział mieliśmy tam raj a traszki
swoją enklawę i piekło dziecięcych rąk i zabaw
urwisko piętnastometrowe rzut traszką do małego stawu
złamane nogi rozbite nosy szybko schnące łzy bólu
pierwszy otwarty brzuch operacja na żywym organizmie
kiedy Kieła zawołał - kurwa jaka wielka
przybiegł z drugiego brzegu i wylał na glinę zawartość
swojego słoika trzy samce i dwie samiczki
jedna olbrzymia a mówię że znaliśmy się na tym
lepiej niż pani od biologii traszki mieliśmy w małym
paluszku
i teraz najlepsze olbrzymia samica na
naszych oczach pożarła samca trwało to pięć minut
a później dwie minuty do podjęcia decyzji
- daj szkło otwieramy jej brzuch wydobyliśmy go całego
martwa samica z otwartym brzuchem martwy
pożarty samiec lepiej i gorzej uczący się chłopcy.
Ballada z Mickiewicza o wuju Helmucie
cz. IV - abisynia
to zwykłe baraki
tutaj trafiają dziady
ale miał fantazję
sufit pierdyknął se w szachownicę
teraz mu dusza uleciała
ruchem konika szachowego
goni muchy wkoło żyrandola
część przedostatnia - sen.mara
zapukaj w
okno. śpi
pijany. zakwita
czernią.
garnek na gazie.
cz. I - os. Mickiewicza 7/1
Wątłe zdrowie, renta.
Wózeczek na złom.
Akordeon, alkohol,
sąsiedzi i koty.
Złote rybki, chomiki.
Dziadek, babka, on.
Teraz tam mieszka jakiś Kołodziejczak.
wstęp - Babka z domu Schuster
Nie, komisarzu, nie zmienię mu imienia
na mniej hitlerowskie, dopóki pan
nie zmieni hitlerowskiego nazwiska.
to zwykłe baraki
tutaj trafiają dziady
ale miał fantazję
sufit pierdyknął se w szachownicę
teraz mu dusza uleciała
ruchem konika szachowego
goni muchy wkoło żyrandola
część przedostatnia - sen.mara
zapukaj w
okno. śpi
pijany. zakwita
czernią.
garnek na gazie.
cz. I - os. Mickiewicza 7/1
Wątłe zdrowie, renta.
Wózeczek na złom.
Akordeon, alkohol,
sąsiedzi i koty.
Złote rybki, chomiki.
Dziadek, babka, on.
Teraz tam mieszka jakiś Kołodziejczak.
wstęp - Babka z domu Schuster
Nie, komisarzu, nie zmienię mu imienia
na mniej hitlerowskie, dopóki pan
nie zmieni hitlerowskiego nazwiska.
Fotorelacja : Grzegorz Kielar
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)








































