piątek, 27 września 2013

dla Śląska

Jerzy Benjamin Zimny


Hałda


Moja babcia. Nigdy jej nie widziałem,
dziadek dał mi na ołówek, potem palcem
zakreślił znak krzyża, pochowali go
z płaczem wszyscy we wsi. Zapamiętałem
szlochanie jakby nagrane na płycie;
przebija się w radiu przez bluesa,

jest podtekstem w ptasich koncertach,
tłem, na którym śpiew przy goleniu
popada w niełaskę żyletki. Taki mój
towarzysz z pierwszej ławki i biurka
gdy pojmowałem zasady gospodarki rynkowej
w sposób wyjęty z podręcznika Oxfordu.

Tłumaczonego najpierw na ruski, aby
dojść do polnische wirtschaft. W języku
bajtli. Co za szmacianką ganiali.

Na hałdach zawsze dumnego Giszowca.



________________________________
publikacja za zgodą Autora

czwartek, 26 września 2013

Marzena Ablewska-Lech

Tradycyjną edukację artystyczną zakończyła na poziomie liceum plastycznego ponad dekadę temu. Własne, gorączkowe poszukiwania w obrębie sztuki, prowadzi od 2009 roku, traktując je początkowo jako swoistą formę autoterapii, która z czasem ewoluowała do zajęcia pierwotnego 
i niemożliwego do zastąpienia. 
 Gdyby miała doszukiwać się w swojej twórczości źródeł spoza niej samej, które 
w istotny sposób zaciążyły na języku, jakim się posługuje w swoich pracach, bez wahania wymieniłaby pojęcia czystej formy Witkacego i stanu horroru metafizycznego Leszka Kołakowskiego. Cała reszta to konstruktywne obsesje.



wtorek, 24 września 2013

Chociaż raz zawrócić rzekę - uciszyć ptaki w zaroślach



Wojciech Roszkowski



Czarny ptak, biały ptak

         śnieg który wówczas
                  widzieliśmy - czyżby spadł
 także tej zimy?
                                                                                                  Bashō   
       
Na Champs Elysées częstujesz pomarańczą.
Pędzimy na karuzeli, coraz szybciej, gdy zieleń i błękit
sukienki skrapla się jak akwamaryna nad klifami

Bretanii, stuka deszczem o chodnik. To sen, tylko sen
w środku dnia. Nie trzeba nic, wystarczy iść dzielnicą
przybrzeżną w zapach starych kutrów.

To sen, niech się śni: mam ciebie jedynie przez chwilę, a ty
mnie przez wszystkie znaki zodiaku, rok po roku, kiedy
zechcesz. Tak cicho, jakby cię wcale nie było, wtapiasz się

w odcienie szarości, półmrok między hałdami węgla
i mlecznego puchu. Szepczesz: Widzisz te dwie rybitwy?
Gdy związać je ze sobą, nigdzie nie polecą.



Pianissimo


Taki mi się przyśniłeś: zwęglona twarz mojego macho
na tle żrącej bieli. Wargi spękane jak ziemia Atacamy.

Pamiętam, kilka lat wcześniej, znaki kreślone na piasku,
pierwsze wspólne ślady, potem dom. Nasz dom, pergole

w ogrodzie i pinie. A córkę nazwałeś małą Różą;
w tym właśnie miała być miłość: kiedy ocean kołysze

żaglowce, grasz dla niej Mahlera w jasne przedpołudnie.
Zapach kawy z tarasu, widok na molo. Smukłe cienie –

palce, twoje ruchliwe palce w cynamonie, język,
drobne piersi małej. I mrówki, mnóstwo mrówek,

noszą ziarenka piasku, zapychają mi usta. Cicho, jeszcze
ciszej. Ho! ho! kurwi syneczku, szkoda, że nie widziałeś,

jak o brzasku wschodziło piekło. Bordowe flary, niczym
miesięczna krew, senne pochodnie smutku odbite od ścian,

teraz tu kwitną pąki kwiatów, gdy puchnie farba
od wilgoci. Ty też puchniesz, poza krawędzią świata.



Ślepcy Bruegla               

     Ślepcy prowadzą ślepców. Lecz jeśli
                   ślepy prowadzi ślepego, obydwaj w dół wpadną.

                                                                                                           Mt, 15, 14

Jeśli go tylko dotknę, jeszcze się ocalę? Jakby patrzył
poza ramy, śliczny żebrak bez oczu, ociemniały z powołania.
To uczucie znam od zawsze. Chociaż raz zawrócić rzekę,
którą spływają sine zwierzęta, uciszyć ptaki w zaroślach

i zapomnieć, że mnie nie ma, nie ma w tylu miejscach –
na wszystkich balkonach, gdzie przechylam się przez barierkę,
dla słodkiej chwili, zbyt ulotnej, w tę nieznośną lepkość,

tętno płytek rozgrzanych jak ołtarze katedr. Platon się mylił,
nic nie widzimy, można powiesić na strunie własny cień
dla ściennej pantomimy, ale śmierć czasem bywa za krótka,

mimo modlitwy, żeby jej nie wypuścić i czuć w setkach
detali, w feerii orgazmów. Zostaje posmak. Podkradałam się,
kiedy u dziadka umierały konie. Tańczyły we mnie, uliczkami

nieznanych miasteczek biegłam malować zorze, piękne
tego roku na południu, mokre winogrona po deszczu. Byłam
nieoświetloną połówką jabłka, myślą: niech noc się nie kończy.



______________________________
publikacja za zgodą Autora

niedziela, 22 września 2013

Szczęście Hioba we wcieleniu Oskara Matzeratha




      Poza granicą perswazji – drugi tom wierszy Tomasza Kowalczyka jest świadomą kontynuacją poetyckiej drogi, mocno już zaznaczonej w debiutanckim tomiku Myśli jak niedokończone pacierze
Tytuł może wydawać się nieco przewrotny, dotyka bowiem pewnej granicy, granicy miedzy sferą sacrum 
a profanum. To zapis dramatu. Ale nie tylko. Sama poetyka lubelskiego poety (rodem z Płońska) jest wpisana w nurt, który określiłbym jako neoklasyczny, ponadto charakterystyczna dykcja i styl tzw. wysoki są rozpoznawalne dla tej poezji. Kowalczyk pisze w większości filozoficzne, zanurzone 
w chrześcijaństwie wiersze. Kilka z nich ma formę quasi modlitwy. Mamy do czynienia z poezją mocno nasyconą wątkami biblijnymi (i nie tylko), z wieloma kodami, dającymi bardzo wiele do myślenia. 
Nie szufladkowałbym jednak tej poezji jako stricte religijnej, gdybyśmy bowiem brali pod uwagę zainteresowania autora (Tomasz Kowalczyk jest doktorem nauk humanistycznych) i jego fascynację katolicyzmem, moglibyśmy dojść do błędnego wniosku.

      Zanim przejdę do meritum, zacznę od encyklopedycznej definicji perswazji. Perswazja (z łacińskiego persuasio) jest sztuką przekonywania kogoś do własnych racji. Skoro tak, to do jakich racji chce nas przekonać Tomasz Kowalczyk? Czy do jednej, czy też wielu? A może do żadnej? Jeśli spróbujemy odpowiedzieć na te pytania, to w poetyckim zbiorze poza granicą perswazji znajdziemy na nie odpowiedź, przy czym zauważymy pewne wpływy i inspiracje. Tropy wiodą nas do Biblii (Stary i Nowy Testament) 
i pism pisarzy starochrześcijańskich. Pierwszym, który przychodzi na myśl jest Tertulian. Według Tertuliana prawda chrześcijańska jest jedyną potrzebną i osiągalną prawdą, a dostęp do niej uzyskujemy nie rozumem, ale wiarą (notabene przypisywana Tertulianowi sentencja wierzę, ponieważ to absurd czyli- credo, quia absurdum, nie jest jego autorstwa!). Formuła ta właściwie wyraża to, że wiara wykracza ponad porządek doczesny i jest łaską, pomimo że poeta pisze: prawo do łaski nie działa wstecz (w wierszu pod tytułem plany na przyszłość z dewaluacją w tle). Czy jest to zatem główny leitmotiv w poetyckim zamyśle Tomasza Kowalczyka? I tak i nie. 

      Uderzająca na początku dedykacja dla syna Kamila: aby pomógł w uzdrowieniu swojego anioła stróża, wydaje się absurdem. Ale absurdem nie jest, pomimo, że wiara ciągle oblewa egzamin z teorii poznania (pointa z wiersza: anioł stróż nie powinien chorować na autyzm). Ta pozorna sprzeczność nie jest sofizmatem. A autor Myśli jak niedokończone pacierze ją wyperswaduje, oponując przeciw temu, pomimo wyznania: ile głosów słyszał w milczeniu, by przez tę negację dojść do podobnych wniosków jak Tertulian. I nie tylko. Balansuje  na granicy. Tą granicą jest cierpienie. Tu mimowolnie przypomina się fraza z  Miłoszowskiego Walca

 Rozumiesz. Jest taka cierpienia granica,
za którą się uśmiech pogodny zaczyna,
i mija tak człowiek, i już zapomina,
o co miał walczyć i po co.

       Ludzkie cierpienie, cierpienie małego dziecka, zwłaszcza gdy pojawiają się granice rysowane coraz twardszym ołówkiem a zabawki próbują zwrócić na siebie uwagę (z wiersza wirująca karuzela). I cierpienie narratora, (porte parole poety) beznamiętnie opisującego dom, w którym podmiot liryczny rozpoznaje tylko drogę ewakuacyjną, ten domek zbudowany ze źle dobranych kart. Tenże podmiot liryczny występuje 
w wielu odsłonach, bo ten - współczesny Hiob - wciela się w Oskara Matzeratha, bohatera słynnej powieści Guntera Grassa Blaszany Bębenek (który jak wiemy, w wieku 3 lat, na znak sprzeciwu wobec otaczającej go rzeczywistości dorosłych, postanowił przestać rosnąć) , czy w córkę Jaira albo 
w Poncjusza Piłata (sic!), a czasem w bezosobowego narratora. Ale przede wszystkim w Hioba. Autystycznego, opisanego w beznamiętnym, suchym raporcie, jakby z urzędowych akt lub szpitalnych kart choroby.

      Czytając wiersze Tomasza Kowalczyka zadajemy pytanie o sens istnienia, cierpienia, o grzech pierworodny (sic!) zaś Hiob vel Oskar Matzerath vel córka Jaira - wiedzą, że jako dzieci otrzymywały darmowe udziały w długach rodziców. W konfesyjnym -zdawałoby się- bluźnierczym wierszu ale powiedz tylko słowo, padają słowa: nie wymagaj ode mnie zbyt wiele – tylko czy są to słowa prośby? Czy może raczej skargi? Bóg na te słowa nie odpowiada. Milczy. Zaś autor przechodzi Katharsis. Ale czy dzięki temu zyskuje prawdziwe oczyszczenie? Nie, bo ten stenogram rozmowy z Stwórcą, to zapis prawdziwego buntu, wadzenia się z Bogiem, sprzeciw wobec in statu nascendi, wynikający z traumatycznego doświadczenia bycia rodzicem autystycznego dziecka, co mocno jest zaakcentowane w utworze 
o przewrotnym tytule: nie pozwalajcie dzieciom przyjść do mnie, gdyż warto : 

wielokrotnie poznawać dystans
miedzy alfą i omegą.

 Czy też w wierszu: jestem który jestem

 minęły czasy gorejących krzewów
teraz trzeba na własną rękę podtrzymywać płomień.

Albo

czasami można wprawić Boga w zakłopotanie
dając do zrozumienia  że przesadził
a jego decyzji nie potrafi odczytać
nawet najbliższa rodzina.

 Tak, by zakotwiczyć w minus nieskończoności. Tyle i aż tyle?

      Po lekturze tego zbioru otrzymujemy status obserwatora, który nie przynosi zadowolenia i odczuwamy to, co Anna Kamieńska, która kiedyś napisała: Człowiek jest Hiobem, jest wielka prawda w tym, 
że cierpienie i zło stawiają nas wobec Boga. Poza granicą perswazji Tomasza Kowalczyka jest takim wyzwaniem i przejmującym świadectwem. Tomik polecam z przekonaniem, że jest to wartościowa 
i wybitna książka poetycka.

Jarosław Trześniewski- Kwiecień


____________________________
publikacja za zgodą Autora

piątek, 20 września 2013

każdy wykrzyknik ma swoje echo


Jacek Sojan





las na reglu
/dedykuję Marysi Curuś/ 

był 
odarte z jedwabi kości jodeł i świerków 
słowackie Herkulanum i Pompeje 
wyniesione po horyzont na proscenium świata 

theatrum natury 
z Kończystą* jako Lady Makbet 
Koprowym* w roli króla Leara 
Szatanem* w masce Otella 

i ja 
jak Hamlet pytający koronę gór 
jaki jest sens ich kamiennego milczenia 
i czy obojętność oznacza pogodzenie rezygnację 
czy wzgardę 
nad tym co kalekie i kruche 

pewnie wpadłbym w obłęd  
jak mój niezdarny topos 
skacząc z zimnego Krywania* 
w zwiewną toń absurdu 
poszukując prawdy 
gdybym nie usłyszał złóbcoków* 

wiatr stroił martwe struny gałązek 
i nie był to lament 
ani modlitwa 
ale podobna do granej 
przez Anię Chowaniec-Rybkę 
kołysanka dla tegorocznych siewek 
dla wierszy których pierwsze słowa 
ssały kamienie Krywania 


*nazwy szczytów Tatr Wysokich na Słowacji; 
 złóbcoki to instrument, gęśle góralskie/



koniec kropka
 /"na końcu naszej arterii jest kropka" 
Jerzy Rybak /

kropka kropce nierówna 
łatwo może zamienić się 
w dwukropek 

albo trzykropkiem rozsypać 

dlatego nie wiem 
co myśleć 
o twoim zdaniu 

przecież może zdarzyć się 
słup ognia nad nią 
a każdy wykrzyknik ma swoje echo 

kropka może się rozmazać 
i żywym już przecinkiem rozgadać 
ponownie 

dlatego - proszę 
umówmy się 
to ziarnko maku lub gorczycy 
poczekajmy 
niech wzejdzie 

jeśli to tylko octówka 
to znaczy 
że obok kwaśnieje wino 
po nieudanym spotkaniu


lilia dla Li Baia
gdy masz 
dwa bochenki 
jeden oddaj za lilię
(przysłowie chińskie)


mój brat o skośnych oczach 
Li Bai 
przynosi z okresu dynastii Tang 
wezwanie - pijcie wino 
baraninę gotujcie i wołu 
przed nami trzysta czarek 

chwilowy właściciel tęczowego konia 
zawsze dobrego apetytu 
bezustannego pragnienia 
hulaka z wyboru i z upodobania 
gest oddania dziesięciu tysięcy dukatów 
za garniec wina 
przeniósł nad terytorialne zdobycze cesarza 
za co wygnano go z dworu 

jak mówi legenda 
poeta utonął 
próbując objąć odbicie księżyca 
w tafli jeziora 

prawda jest inna 

Li Bai co wieczór 
przybywa do Krakowa 
co wieczór oddaje tęczowego konia 
i wiewiórcze futro 
za stół na Kanoniczej 
zastawiony winem 
radosnego ducha 

pijąc 
szukam w zatokach czerwieni 
księżyca Li Baia 
to jedyne złoto które mogę dorzucić 
za pełną czarkę 
by ostatecznie smakując nieśmiertelność 
pozostać na wygnaniu
________________________________
publikacja za zgodą Autora

środa, 18 września 2013

podlegać kwarantannie


Jacek Dudek


x x x
                                              Krzysztofowi Schodowskiemu


obecność mnie kruszy
wmawia logikę
mówi nie słuchając

zazdrość o miejsca
powinna podlegać kwarantannie

pokora z powrotem
ma aż trzy wspólne litery
piszą wiersz
trafny
nieobecny


obrazy

przez kolumny sosen
wściekły ucieka z płócien
przez zapisaną kartkę
odbitą w szybie
popłynęła kropla
szczep deszczu
pociął strofy rysą Nikifora

w sennym toczące jabłko
rozcina martwą naturę

tak bardzo zachciało mi się jesieni



mistrz ognia
                                            Piotrowi Pilarskiemu

żeby było na mnie
czarnej oliwy naciek
włosy wtórne
by tuzin wiatru ucichł
głód żółtych larw bezsilność
książkowych mądrości otwierana gęba
o tęsknocie mówi szmata
nie dowierzam uczuleniu na chleb
i częstowaniem kobietą

w ogonie spalenizny
Shagall oszukuje ściany ciszę
skrzypiec mistrzowski koniec


________________________
publikacja za zgodą Autora

wtorek, 17 września 2013

Ze snów i przypomnień - Gra Sartoris (albo o bezużytecznym blasku)


Gra Sartoris (albo o bezużytecznym blasku)

      Niezwykłe są te lampki, które zapalają się jednocześnie, bo trzem teraz czytanym książkom tak właśnie się chce. Fragment z Prowincji ludzkiej Eliasa Canettiego o ulubionej grze historii, grze 
w organizowanie wojen i zarządzanie nimi, spotkał się z kilkoma innymi intuicjami. Tak czy inaczej 
z czymś by się spotkał. Bo czy wybitnych pisarzy nie charakteryzuje to jedno na pewno – problematyzowanie społecznego obowiązku związanego z kultem zabijania, z gloryfikacją śmierci? 
I często jest tak, że jeżeli mężczyźni nie mają cywilnej odwagi, by wyrazić związany z tym niesmak, 
a nawet nienawiść, to pisarz na pierwszą linię wysyła kobietę. Ona ma zebrać myśli i ujawnić prawdziwe uczucia. Kobieta może sobie pozwolić. Kto wie, czy tego typu kobiety nie dotyczy kategoria wyzwolonej. Narcissa, która wyskoczyła z głowy Faulknera, nie jest kobietą wyzwoloną w zwyczajowym sensie tego słowa. Jest wolna na sposób nietradycyjny, nieobciążony odium społecznej oceny. Widzi, w co się gra 
w dorosłym świecie, niedostępnym dla kobiet, dzieci i artystów, i rośnie w niej opór przeciw tradycji śmierci, kultowi bohaterstwa, chwały, krzyży, „widmom przeszłości pełnej blasku i klęski”.
W przetłumaczonej przez Kalinę Wojciechowską powieści Sartoris zostało to wyrażone wprost. „A jeśli ta przeszłość dość mocnym lśniła blaskiem, musiał w niej być Sartoris, a wtedy musiała być i zguba. Pionki na szachownicy. Ale Gracz i gra, którą on rozgrywa... Musi mieć przecież imię dla swoich pionków. 
A może Sartoris to właśnie sama gra – gra przebrzmiała i rozgrywana pionkami zrobionymi za późno, według dawnego przestarzałego wzoru, gra, która samego Gracza zaczyna już nudzić... Bo jest śmierć 
w dźwięku tego imienia i blask fatalizmu niby srebrna chorągiewka rozbłyskująca po raz ostatni
o zachodzie słońca albo głos rogu konający przy drodze do Roncevaux”.
W równocześnie czytanej powieści Radosława Kobierskiego pt. Ziemia Nod rytuał państwowego (narodowego) zabijania opatrzony został podobnym komentarzem. Z tą różnicą, że ta ludzka skłonność do śmiertelnej gry bierze się raczej z nieobliczalności i nudy, niż tylko z samczego zapału, męskiej dumy 
i krwiożerczego instynktu. „Historia jest w rękach szaleńców, którzy w wolnych chwilach, pomiędzy aperitifem a kolacją, przestawiają granice państw (...). Wykorzystują pionki: Dimitrijevicia, Principa, Dubina, Radetzkiego i w końcu Bema, których talenty są jak meteory potrzebne im na krotką chwilę do rozwiania popołudniowej nudy”.
Narcissa przejrzała reguły męskiej gry („Gry Sartoris”) i usiłowała sobie wyobrazić świat bez niej, bez werbli i chorągwi, bez bycia na pokaz i na chwilę, bez pompatycznej historii wykuwanej na pomnikach 
i krzyżach. To wszystko, co dzieje się obok melodii ustanawianej przez hałaśliwą orkiestrę dętą. To inne stawanie się czasu, człowieka i świata. Dojrzewanie wynikające z cierpliwego i miłosnego trwania, a nie jednorazowego wybuchu i rozbłysku. „I myślała, o ileż (...) piękniejsza ta nigdy nie skarżąca się wytrwałość nie opiewanych w poezji (i nie opłakiwanych) kobiet niż ten napuszony i bezużyteczny blask mężczyzn, który je zaćmiewał”.
Nie wiem zupełnie, jak rozumieć sen towarzyszący tym intelektualnym emocjom, temu przeżyciu prawdy (czy raczej: pewnej jej postaci). Ważna była w nim stara kobieta udzielająca mi pouczenia, bez słowa skierowując mój wzrok na kobiece, a przy tym ogólnoludzkie, tajemnice. Czy chciała mi pokazać drugą stronę rozumienia i doznawania czegoś? Chciała gdzieś zaprowadzić i wskazać, lecz sen urwał się zbyt szybko? Oczywiście, pierwszą reakcją po przebudzeniu był śmiech, lecz kiedy minęło kilka dni, pomyślałem, że prócz groteski było w tym przesłanie. Dociekanie sensu przesłania zajmie mi następne tygodnie, a teraz na koniec dzielę się z czytelnikami treścią tego snu, z surową próbą jego odtworzenia.
Koń był kulawy, pędził jak szalony. Pamiętam, jak powtarzała, że nie może już wytrzymać. Jednak nie mogliśmy się zatrzymać. Nagle poczułem ciepło zalewające siodło. Krótko mówiąc, teściowa oddała na mnie mocz. Koń, który chwilami zdawał się być podobny do wielkiego kozła, z trudem wspinał się na stromy dach zapędzany tam przez psa. Doszło do nas, że ma spaść z dachu, bo nikt nie ma odwagi, by zabić go normalnie. Te i inne myśli przelatywały przez głowę. Przelatywały obrazki z sąsiedztwa. 
Chyba można mówić o sąsiedztwie, o jakimś otoczeniu tego szalonego galopu. I działo się tam dużo. Obok olbrzymiej, mokrej teściowej w koszuli nocnej (zaznaczam, że chodzi o pierwszą teściową) na koniu, czy koźle był jeszcze ktoś. Młodsza, mała, drobna kobieta. I dojechaliśmy do miasta, by załatwić sprawy. Teściowej już nie można było znaleźć. Na niektórych podwórkach widziałem schnące koszule przeprane naprędce. Te wielkie białe płachty zlały się w jedno z widokiem okna. Wiedziałem, budząc się, że mam je za plecami. I jeszcze ta myśl, żeby nie patrzeć w nie, bo stracę z oczu przeżyte przed chwilą obrazy.


Karol Maliszewski  

__________________________________
felieton ukazał się w kwartalniku "Wyspa"
publikacja za zgodą Autora

poniedziałek, 16 września 2013

Najnowszy numer sZAFy








POEZJA:


Ewa Brzoza-Birk, Stefan Buchta, Tadeusz Dąbrowski, Łucja Dudzińska, Agata Jabłońska, Danuta Agnieszka Kurczewicz, Ninette Nerval, Tomasz Ososiński, Przemysław Owczarek, Kasper Pfeifer, Tomasz Pietrzak, Maciej Raś, Rafał Skonieczny, Ewa Solska, Robert Wieczorek, Agnieszka Wojciechowska

PROZA:

Eugeniusz Bareya, Jacek Durski, Grzegorz Ósmy, Paulina Korzeniewska, Grzegorz Panek

FOTOGRAFIA-GRAFIKA-MALARSTWO:
Małgorzata Bańkowska, Marta Czarnecka, Monika Ekiert Jezusek, Mirosław Kin, Aleksander Marek Korman, Ewelina Lebida, Krzysztof Łozowski, Arek Łuszczyk, Andrzej Mazur, Piotr Pasiewicz, Agnieszka Renusz, Andrzej Troc

sZAFa Presents:

Paweł Łęczuk - Kolędnicy
Wspomnienie Romana Knapa w wywiadzie z Małgorzatą Köhler
Teresa Radziewicz & Jakub Sajkowski - Kamil Brewiński Clubbing
ESEJ-FELIETON-RELACJE:
Filip Chrząszczak - Naruszenie strefy bezpieczeństwa
Mariola Konieczna - Relacja z Portu Poetyckiego
Maria Mamczur - półślepi i nierozłączni Andrzej Troc
Małgorzata Południak - Ciemna Strona Mocy
Klaudia Raczek - Felieton na zamówienie. Zamiast Klaudii Raczek
Maja Staśko - Libernet. O niebezpieczeństwach tradycyjnej literatury elektronicznej
Mariola Sznapka - Moja kochana, dumna prowincja - w 100. rocznicę
urodzin Kornela Filipowicza
Kamila Wasilewska-Kaczmarczyk - Pory roku i (nie)zwykła (nie)codzienność

TEATR, FILM:

Izabella Bartnicka - …bo życie przerosło kabaret

KRYTYKA LITERACKA, RECENZJA:
Rafa Derda - Usta spoza horyzontu zdarzeń, czyli na temat Podań Cezarego Domarusa. * Zawsze bym dokądś jechał, czyli na tematPrzeniesionego człowieka Rafała Skoniecznego.
Ewa Frączek - Dzisiaj narysujemy śmierć Wojciecha Tochmana
Teresa Radziewicz - W drodze, w pamięci, w poszukiwaniach – w Pomiędzy Tadeusza Dąbrowskiego * Melancholie i tęsknoty w Pięciu bajkachTomasza Ososińskiego
Jakub Sajkowski - Zalążki i powierzchnie. Maciej Raś, Pasmo. * Ślady po erupcji i inne drobiazgi. Rafał Skonieczny, Przeniesiony człowiek.
Elżbieta Binswanger-Stefańska - Wolność Fantazji w pracowni Krzysztofa Łozowskiego
Joanna Mieszkowicz - "Przestrzeń publiczna nie służy mówieniu prawdy. Prawda nie opuszcza czterech ścian", Ości - Ignacy Karpowicz * Obrazy Grzegorza Radziewicza
Natalia Pecyna - Nadszedł czas/ siostry/ na złom oddać/ nasze poczucie winy. O Sadze o miłości stulecia Märty Tikkanen
Ewelina Sasin - We władzy „złego dżina”. Elif Şafak Czarne mleko
Maja Staśko - Nickiewicz. Wokół nihilizmu Adama Mickiewicza (na podstawie wybranych liryków lozańskich) * Ty-tułów. Wokół Patetica ars poetica Joanny Mueller v. 9.0
Maja Wolniewska - o fotografii Moniki Ekiert Jezusek * Theatrum mundi Piotra Pasiewicza

WYWIAD:

Mateusz Grzeszczuk rozmawia
- z Joanną Mueller
- z Olga Matuszewską
- z Tomaszem Różyckim
Katarzyna Tchórz rozmawia
- z Aleksandrem Kormanem

Marcin Włodarski rozmawia
- z Tomaszem Ososińskim
CZYTANIA:

Sławomir Hornik - Tajemnice alfabetu. O wierszu Facet, który kupił świat Tomasza Różyckiego.

http://szafa.kwartalnik.eu/

sobota, 14 września 2013

Waldemar Kazubek w Tarnowskich Górach



Kawiarnia Cynamon w Tarnogórskim Centrum Kultury od dwóch lat jest miejscem spotkań miłośników literatury. W czwartkowy wieczór,12 września, 2013 r. w Salonie Poetyckim gościliśmy Waldemara Kazubka, poetę z Mikołowa. Z poetyckiego CV Waldka możemy się dowiedzieć, że jest on schyłkowym miłośnikiem corridy, walk kogutów i posiadaczem papugi, że wiersze zaczął pisać pięć lat temu, „by dać odpór bladze”.
Gość wieczoru, przepytywany przez prowadzącego spotkanie, Andrzeja Kanclerza, opowiadał o sobie, swoim podejściu do pisania, o swoich literackich fascynacjach.  O poezji Waldka pisał w recenzji prof. Piotr Michałowski: ”Waldemar Kazubek tworzy poezję epicką, która gromadzi obrazy i zdarzenia układając je albo w reportażowy bezwładny zapis obserwacji, albo w fabularne quasi-ballady”

Podczas wieczoru usłyszeliśmy kilkanaście utworów, pochodzących z różnych okresów, w tym, 
z przygotowywanego tomiku pt „Trumny z tylnym wyjściem”. Na zakończenie półtoragodzinnego spotkania Waldek otrzymał od przyjaciół przepiękny bukiet kwiatów.  Rozmowy o poezji przeniosły się w kuluary.



Grzegorz Kilear

















Latające traszki

Tego się nie da opowiedzieć to historia o dziurze w ziemi
olbrzymim wyrobisku chłopcach i chronionych płazach
śmierci  dorastaniu i nauce za garażami na torach na drzewach
i cudzych działkach przy bunkrach i na nieczynnej cegielni

pani od biologii pokazywała plansze męskie i żeńskie
narządy rozrodcze patrzcie budowa oka i ucha
wszystkie możliwe otwory ciała nieważne po lekcjach
szło się na cegielnię rzeźbić siebie samego z gliny

rodzice byli źli wiecznie brudne trampki i dziury
w kieszeniach pełnych przygód cud że wszyscy to przeżyli
na jednej z plansz była rzadka jaszczurka – Traszka –
Waldku – to płaz siadaj dwója pamiętaj to zwierzę chronione

jakże trudno je spotkać gówno prawda zabiliśmy
takich może z tysiąc mnożyły się na naszej cegielni
żaden zoolog o tym nie wiedział mieliśmy tam raj a traszki
swoją enklawę i piekło dziecięcych rąk i zabaw

urwisko piętnastometrowe rzut traszką do małego stawu
złamane nogi rozbite nosy szybko schnące łzy bólu
pierwszy otwarty brzuch operacja na żywym organizmie
kiedy Kieła zawołał - kurwa jaka wielka

przybiegł z drugiego brzegu i wylał na glinę zawartość
swojego słoika trzy samce i dwie samiczki
jedna olbrzymia a mówię że znaliśmy się na tym
lepiej niż pani od biologii traszki mieliśmy w małym paluszku

i teraz najlepsze olbrzymia samica na
naszych oczach pożarła samca trwało to pięć minut
a później dwie minuty do podjęcia decyzji
- daj szkło otwieramy jej brzuch wydobyliśmy go całego

martwa samica z otwartym brzuchem martwy

pożarty samiec lepiej i gorzej uczący się chłopcy.









Ballada z Mickiewicza o wuju Helmucie
cz. IV - abisynia

to zwykłe baraki
tutaj trafiają dziady
ale miał fantazję
sufit pierdyknął se w szachownicę
teraz mu dusza uleciała
ruchem konika szachowego
goni muchy wkoło żyrandola

część przedostatnia - sen.mara

zapukaj w
okno. śpi
pijany. zakwita
czernią.
garnek na gazie.

cz. I - os. Mickiewicza 7/1

Wątłe zdrowie, renta.
Wózeczek na złom.
Akordeon, alkohol,
sąsiedzi i koty.
Złote rybki, chomiki.
Dziadek, babka, on.

Teraz tam mieszka jakiś Kołodziejczak.

wstęp - Babka z domu Schuster

Nie, komisarzu, nie zmienię mu imienia
na mniej hitlerowskie, dopóki pan
nie zmieni hitlerowskiego nazwiska.














Fotorelacja : Grzegorz Kielar