Krzysztof Mich
Siedząc na Górze Oliwnej
Rozchylam zaciśnięte pięści. Do walki daleko jeszcze.
Konflikt dojrzewa jak oliwki. Iskra wystarczy by pożar
ogarnął ogród Getsemani.
Za moimi plecami cień drzew miesza się z Ojcze nasz, któryś
jest.
Przede mną Mahomet na koniu zbliża się do drogi krzyżowej.
Skoczyłby nad skałą przyozdobioną w złoty hełm wprost do
synagogi.
Powstrzymują go karabiny na ramionach żydowskich dzieci.
Tylko gołębie srają to na meczet, to na kościół, to na
synagogę.
Bogu to widać nie przeszkadza. Jego i tak nie dosięgną.
Zaciskasz rozchylone pięści. Uczysz się rachować miesiące.
Jeszcze tylko siedem kartek, Siedem cudów, siedem kul
i narodzisz się do miłości.
tam
na końcu są drzwi
„Dzięki niech będą Bogu, że w owym czasie zyskałem
od mojego mistrza
pragnienie uczenia się i to poczucie
prostej drogi,
którego nie traci się nawet, kiedy ścieżka
staje się kręta” -
Umberto Eco „Imię róży”
na końcu każdej drogi wzniesiono na górze opactwo
nie każdy dostrzega je z dołu mgły zaległy na łąkach
pamiętam jak wysłano mnie tam po rozwiązanie
starej zagadki którą znają wszyscy wychodzący
gdy opuszczałem dom matki droga wiodła prosto
ścieżka przez równinę była wydeptana sandałami
wędrowców i kopytami osłów nikt nie wiedział
jak oznaczony jest mój szlak
mówili że kolorami
mówili że cyframi
mówili że literami
mówili
musiałem zgadywać na wszystkich rozstajach
właśnie wtedy gdy najtrudniej
właśnie wtedy gdy każda droga wydaje się
tak samo kręta i trudna
po omacku dotarłem tu gdzie dzisiaj stoję
wspinałem się po szlaku pośród kamieni
nogi ślizgały się po glinie rwały się rzemienie
ubranie darłem na ostrych suchych krzewach
ale to wszystko nieważne
skoro dotarłem tutaj
dookoła nikogo
przez mgły w dolinie domu matki nie widać
dom ojca zawieszony pomiędzy mną
a kreską horyzontu
widzę zamknięte drzwi na końcu ścieżki
ktoś wkłada klucz do zamka
bolą mnie nogi serce zmarzło
już chciałbym się ogrzać za tymi drzwiami
już nieważne jest rozwiązanie tamtej zagadki
odpowiedzi nie są potrzebne
aby wejść do pokoju ojca
Misiek z Męcińskiej
Spotkałem dzisiaj miśka. Pamiętam go. Z dzieciństwa.
Taki przytulny był jak misiek. Teraz pluszem porósł.
Dzisiaj znaczy jest taki zarośnięty. Jak ten miś z dzieciństwa.
Nie goli pluszu. Woli golić gołdę. A jak się goli gołdę
To można być zarośniętym. Nawet trzeba. No nie ?
Na słupie bramy siedział więc miś. Jak stoik siedział. Stoik
siedzący.
Gdyby stał to byłby stojącym siedziakiem. Bez sensu.
A wiersz nie może być przecież bez sensu. Wiersz to
filozofia.
Żeby trafić do wiersza miś pozwolił się nadziać. Na słupek.
Gdyby Azja nie pozwolił się nadziać też by nie trafił. Tam
gdzie trafił.
Stoicyzm to modna filozofia. Na Pradze. I na Grochowie też.
Stoicyzm na Grochowie jest inny niż na Pradze. To inna
gmina.
I bram nie ma tyle. Tyle co na Pradze nie ma. Bram znaczy.
Dlatego stoicy tu siedzą. Na Olszynce. Na słupkach tez. Jak
miś.
Siedział więc miś na słupie. Słupnik taki nasz niebożę.
- Szymon ? Diabli wiedzą ? – mówi sąsiad. – Nasz, to mógł
siedzieć.
Ksywkę miał Miś. O imię nikt go nie pytał. Siedział to
patrzył.
Przed siebie patrzył. Milczał. Jak grób milczał. Na Grochów
patrzył.
Jak się zmieniał widział. Jak Męcińską brukowali widział.
I jak asfaltowali widział. I jak budy na bazarze stawiali.
Widział jak Janek Ewkę prał. Jak dzieci jej robił. Na
bazarze.
Siedział miś i patrzył na Męcińską. Męcińska była jego.
Cała.
No i ta rura jego była. Ta, na którą go ktoś nadział. I
zostawił.
To cały świat jego był. Przez lata. Siedział więc misiek i
milczał.
Bo co tu gadać, gdy cały świat to zardzewiała rura w dupie.
I Męcińska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane