poniedziałek, 30 listopada 2015

I wszystko to powinno wystarczyć na dłużej



Ewa Włodarska



Modigliani: okna, kobiety i wróble


1. Lato puchnie

Zaduch. Dwunasty lipca rysuje obrazek
główki miękko wplecionej między uda. Ściany.


2. Ssij palce u moich stóp, Amadeo

Rozpasane zaułki, których nie odwiedzasz,
kuszą, kuszą zalotne, pełne niepodobieństw
i ptasich gniazd zrzuconych z niewiadomych przyczyn
na tratwy z trawy. Co dzień mijasz podróżników,

bulwary pełne kokot – zręcznie pną winorośl,
wtapiając się w opary kawiarniane, blaski
piaskowych dolomitów. W tle pomarańczarki
obierające rozkosz po kawałku. Paryż.

Paryż, jedynie klomby dzielą was od siebie.
Widok ze szczytu wzgórza. Srebrzyste łańcuchy
rozwijają komety na lustrach Sekwany.
Podobne wiją światło na piersiach Jeanne,

gdy zrywasz ją o świcie i lekko kołyszesz,
nie wiedząc, że blejtramy przejmują odbicia
jak angielskie portrety (Dorian Grey). Niewiele
pozostaje już z ciebie dla światła. Błysk flesza?


3. Czarne migdały

Zapaść. Teraz oglądasz ze mną sen o wschodzie.
Ekrany jarzą. Akty wystawia się wszędzie
na publiczny użytek, a okna są szczelne.
Nawet to nierealne, w którym leżę obok.




Szkic węglem

                                            W kadrach gasnącego sierpnia

Liść smagany przez podmuch podrywa się, blaknie.
Lśnią jasne struny słońca, wiatr znosi melodię.
Gdzieś w oddali tężeją krajobrazy miasta,
do którego przywodzi lament sztolni (schody
domów zakorzenionych w kruchej glebie), kobiet
- dzielą chleb - siedzisz obok, między nimi; w ciszy
puchną dzwony cerkiewne. Z okna widać malca,

znalazł drobną monetę, ogląda pod światło,
jakby sakwy kupieckie mieniły się w gwiazdach,
jakby przed nim wyrastał suto zastawiony
stół ze srebrną zastawą. Nagle za plecami
pada strzał - zatrzymuje magiczne obrazy,
zakłóca rytm obcasów, zastyga na ścianach
odrapanych kamienic. Ołeksandr do rana

leży sam, wygaszony, pęcznieją sekundy
(mokry asfalt, znów ciepły od krwi plac Lenina).
Z framugi, w której tkwiłem naprzeciw, przeliczam
kruchość chwil, odpływają jak ciepły narybek.
Lada dzień znikną ślady, symfonia z oddali
naraz cichnie, kołysze przerażonych gapiów.
Wmalują się w krajobraz, w zapomniane, mgliste.


                              Donieck, wschodnia Ukraina, sierpień 2014





Opowieść zimowa (rzeźbienie z powietrza)

Ja jestem moim wspomnieniem
św. Augustyn


Zostawiłam za sobą kostki lodu, cierpkie
uczucie głogu w ustach. Mróz malował pacierz,
ostatni, najsurowszy; choć pod piersią parno.
(Zdążyłam zalać wiśnie na nalewkę). Jeszcze

nie ustały wędrówki najbliższych. Na pewno
przed wiosną się rozstanę z pustym domem, utknę             
tuż pod podłogą strychu, w akompaniamencie
drobne kroki z oddali – ktoś filigranowy

przelewa się przez ramy obrazów na klatce.
Wstrzymuję oddech, tułam się jak siedem wcieleń
po betonowych stopniach, żebym mogła wcześniej
zapaść w sen bez pamięci, szczęśliwie jak dziecko

– z watą cukrową w ustach, z rojem pszczół na plecach.
(Tak, lubię miód i lepkie substancje). Przejrzysta    
zasypiam w sobie nocą, budzę się o świcie,
przed uzdrawianiem ptaków, po sypaniu piasku.

I wszystko to powinno wystarczyć na dłużej.
I wszystko to na zapas, ale niepotrzebne.

________________________________________
publikacja za zgodą Autorki





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisy ad personam będą usuwane