13 kwietnia 2013 roku około godziny 16.00 nad Krakowem
przeszła burza. Niczym tatarska orda przemknęła przez ulice pełne ludzi i
pojazdów. Sobota jest w Polsce dniem wyjątkowej determinacji
w dążeniu do tzw. dóbr…Co jest dobrem – każdy formułuje własną odpowiedź, ale dobra kultury są tu jedynie okolicznościowym plasterkiem na wszystkie uciążliwości rzeczywistości, czymś w rodzaju fiesty religijnej, bóg wie co obiecującej nazajutrz… Wspomniana burza dziwnie szybko wycofała się gdzieś za Wisłę, bębniąc jedynie dla dodania sobie animuszu.
w dążeniu do tzw. dóbr…Co jest dobrem – każdy formułuje własną odpowiedź, ale dobra kultury są tu jedynie okolicznościowym plasterkiem na wszystkie uciążliwości rzeczywistości, czymś w rodzaju fiesty religijnej, bóg wie co obiecującej nazajutrz… Wspomniana burza dziwnie szybko wycofała się gdzieś za Wisłę, bębniąc jedynie dla dodania sobie animuszu.
Ale wtajemniczeni
twierdzą, że powietrzna orda napotkała w królewskim mieście niespodziewaną
konkurencję. Z wyżyn śląskich i nizin wielkopolsko-mazurskich w miasto spłynął
liczny czambuł poetów
i poetek i orszak wziętych w jasyr muz, czego dowodem była wypełniona do ostatniego stolika i krzesła sala Klubu Literackiego Pod Jaszczurami…Zjawili się także (a jakże) artyści wszelakich innych profesji
i nałogów, uczniowie Epikura (tego od zaspokajania pragnień poprzez cel jakim jest przyjemność), uczniowie cynika Diogenesa i Markiza de Sade’a z wypisanym na czole hasłem: jeśli coś ci sprawia przyjemność, zrób to!
i poetek i orszak wziętych w jasyr muz, czego dowodem była wypełniona do ostatniego stolika i krzesła sala Klubu Literackiego Pod Jaszczurami…Zjawili się także (a jakże) artyści wszelakich innych profesji
i nałogów, uczniowie Epikura (tego od zaspokajania pragnień poprzez cel jakim jest przyjemność), uczniowie cynika Diogenesa i Markiza de Sade’a z wypisanym na czole hasłem: jeśli coś ci sprawia przyjemność, zrób to!
Akurat wszyscy
obecni upatrzyli sobie jednomyślnie przyjemność
w jednym – w słuchaniu wierszy, nie ukrywając publicznie, że sami
piszą…Wśród nich zjawił się jeden nieostrzyżony bergsonista, który nie nudząc
nikogo filozoficznym elaboratem, za jednym ruchem korkociągu docierał do głębokiego
sensu elan vital…Jaszczury w tym dniu nie tylko przypominały jaskinię
filozofów. Jeden ze stolików zajęła Afryka…
Z entuzjazmem tłumaczyła sobie wzajemnie w języku suahili słowa płynące nad głowami. Oczywiście górowała Europa, którą błogosławił swoim uśmiechem znad pianki ksiądz-poeta, jeden z autorów promowanej podczas spotkania książki pt. Miłość w czterdziestu siedmiu pozycjach. Poradnik liryczny wydany przez twórców POECI PO GODZINACH.
Z entuzjazmem tłumaczyła sobie wzajemnie w języku suahili słowa płynące nad głowami. Oczywiście górowała Europa, którą błogosławił swoim uśmiechem znad pianki ksiądz-poeta, jeden z autorów promowanej podczas spotkania książki pt. Miłość w czterdziestu siedmiu pozycjach. Poradnik liryczny wydany przez twórców POECI PO GODZINACH.
Jeśli ktoś
twierdzi, że proponowana przez poetę w koloratce pozycja – to pozycja na
klęczkach, uznam takiego za analfabetę…Zresztą, w wywiadzie jakiego udzielił
prowadzącej spotkanie Ewie Włodarskiej (wszystko zawsze zaczyna się od Ewy…)
ksiądz Jerzy Hajduga, bo o autorze zbioru wierszy POWIEKI WIEKÓW tu mowa – wyznał głośno, że niewiele
go łączy ze świętym Franciszkiem.
Stwierdził w uzupełnieniu, że bliżej mu do Augustyna…
Stwierdził w uzupełnieniu, że bliżej mu do Augustyna…
To taki filozof,
który z jakichś dziwacznych powodów został świętym, pomimo bujnego życia
erotycznego i słynnej modlitwy do Boga: „uczyń
mnie czystym, ale jeszcze nie teraz…”.
Przecierałem oczy widząc, jak ksiądz
spowiada się Ewie. Ewa, jak wszystkie Ewy, miała ogrom pytań rozpisany w grubym
inkunabule, ale większość z nich utonęła w gwizdach i szumach bufetowego ekspresu oraz w orkiestrze rozdzwonionych szklanic pełnych chmielowych
cumulusów…Uśmiechnięty Jerzy Hajduga chyba był z tego właśnie powodu
zadowolony. Każde głupstwo jakie mogło wyfrunąć od razu ginęło w ożywczym a
miłosiernym gwarze pubu. Jerzy, oszczędny w słowa w poezji jaką tworzy
postanowił być konsekwentny. Prawdziwy mężczyzna. Szybko się wycofał i skromnie
już tylko czekał, aż Ewa przekartkuje cały swój zapracowany mozolnie zeszyt
Istotnych Pytań. A ja w tym Jerzego oczekiwaniu znajdowałem sens jednego z
wierszy ze zbioru POWIEKI WIEKÓW:
Z komentarzy pod moim wierszem
chodzą mi po głowie dziwne myśli
tylko dlaczego nieuczesane
maryla nie bój się po nich
zawsze znajdzie się fryzjer
Kolejnym rozmówcą
Ewy Włodarskiej był Wojciech Roszkowski, laureat wielu poetyckich konkursów
ogólnopolskich. Tematem podstawowym była tu promocja jego nowego zbioru wierszy
pt. Dworzec św. Łazarza. Tomik nagrodzony na Tyskiej Zimie Poetyckiej wydał
organizator konkursu Teatr Mały
w Tychach. Jak słusznie zauważył juror konkursu i autor notki krytycznej Stanisław Bereś, „poeta podjął próbę egzorcyzmowania śmierci”. Wojtek przyznaje się do szczególnego uwrażliwienia na niezawinione kalectwo i brutalność egzystencji szpitalnych pacjentów, ale w przeciwieństwie do spokojnej frazy pogodzonej z faktami poetyki Hajdugi – szarpie wyobraźnią pomiędzy gnozą a turpizmem. Rzeczywistość jaką dostrzega, widzi pokąsaną przez starość i choroby , niemal na sposób średniowieczny ujmując życie jako dopust boży i karę – z drugiej strony ulega biologicznemu bałwochwalstwu, gdy malowanemu na sykstyńskich ścianach Bogu przeciwstawia człowieczy byt jako triumf istnienia nad obezwładniającą symboliką, a świętość krwi żywych nad farbą…W całym zbiorze wyróżnia się w sposób charakterystyczny wiersz pt.: Następna stacja: Cieszyn. To co uderza, to sugestia w nim zawarta
o mijaniu się wiernych i sprawców własnego i cudzego nieszczęścia z „Żydem niosącym krzyż”. Wojtek pisze wierszem swoją własną antyewangelię a właściwie tropi tę antyewangelię na ulicach miast chrześcijańskich, szczycących się licznymi a bogatymi artystycznie świątyniami. Nie ma miłości bliźniego, jest ból i samotność. Sam tytuł zbioru podkreśla postrzeganie świata nie jako przyjaznego i opiekuńczego miejsca – to tylko dworzec
z siedzącym na krawężniku nędzarzem, który pośród spieszących za własną śmiercią umiera, daremnie oczekując gestu miłosierdzia. Sam, w miłosiernym geście muszę dodać, że kontrastowość postaw artystycznych Jerzego i Wojtka nie uwyraźniła się bynajmniej w dialogu, jaki toczył się pomiędzy Ewą Włodarską i Roszkowskim. Tę można było wychwycić w samych wierszach obydwu poetów. Zgłębianie wierszy Roszkowskiego miało charakter wiosennego szczebiotu, nazbyt intymnego w rozgwarze Jaszczurów, a wspomniany kontrast zaznaczył się przede wszystkim w rozciągłości owego tokowania…Był jeszcze trzeci bohater spotkania, Krzysztof Schodowski, artysta grafik, którego prace ozdabiają niejedną współczesną książkę poetycką, w tym zbiór wspomnianego tu poradnika lirycznego, Miłość w czterdziestu siedmiu pozycjach. Teraz ja się przyznam, że umknęła mi, w całości niemal wypowiedź Krzysztofa jak i postawione mu zagadnienia do zmacerowania…Ach te mikrofony!...Dlatego patrząc na grafiki ilustrujące wiersze stwierdzam ich pełną autonomię na prawach odrębnych wierszy pisanych językiem linii, czerni i bieli…Asceza w portretowaniu człowieka nasuwa mi porównanie do kamienia, który krusząc się, pragnie nie tylko powiedzieć coś o sobie, o swoich fobiach i potrzebach. Mam nieodparte wrażenie, że każda z postaci w grafikach Schodowskiego ujawnia także nie tylko osobnicze tajemnice, ale także tajemnice otaczającego świata, w którym uwikłanie osoby dobrze wyraża tytuł dzieła pewnego jezuity i antropologa, Teilharda de Chardin’a – jako filozofię świata personalistycznego. Schodowski spotyka się z filozofem w tym, miejscu, w którym podkreśla swoją grafiką materialną stronę ludzkiej egzystencji, ale w całej jego rozciągłości między teorią życia - biosferą a teorią ducha - noosferą.
w Tychach. Jak słusznie zauważył juror konkursu i autor notki krytycznej Stanisław Bereś, „poeta podjął próbę egzorcyzmowania śmierci”. Wojtek przyznaje się do szczególnego uwrażliwienia na niezawinione kalectwo i brutalność egzystencji szpitalnych pacjentów, ale w przeciwieństwie do spokojnej frazy pogodzonej z faktami poetyki Hajdugi – szarpie wyobraźnią pomiędzy gnozą a turpizmem. Rzeczywistość jaką dostrzega, widzi pokąsaną przez starość i choroby , niemal na sposób średniowieczny ujmując życie jako dopust boży i karę – z drugiej strony ulega biologicznemu bałwochwalstwu, gdy malowanemu na sykstyńskich ścianach Bogu przeciwstawia człowieczy byt jako triumf istnienia nad obezwładniającą symboliką, a świętość krwi żywych nad farbą…W całym zbiorze wyróżnia się w sposób charakterystyczny wiersz pt.: Następna stacja: Cieszyn. To co uderza, to sugestia w nim zawarta
o mijaniu się wiernych i sprawców własnego i cudzego nieszczęścia z „Żydem niosącym krzyż”. Wojtek pisze wierszem swoją własną antyewangelię a właściwie tropi tę antyewangelię na ulicach miast chrześcijańskich, szczycących się licznymi a bogatymi artystycznie świątyniami. Nie ma miłości bliźniego, jest ból i samotność. Sam tytuł zbioru podkreśla postrzeganie świata nie jako przyjaznego i opiekuńczego miejsca – to tylko dworzec
z siedzącym na krawężniku nędzarzem, który pośród spieszących za własną śmiercią umiera, daremnie oczekując gestu miłosierdzia. Sam, w miłosiernym geście muszę dodać, że kontrastowość postaw artystycznych Jerzego i Wojtka nie uwyraźniła się bynajmniej w dialogu, jaki toczył się pomiędzy Ewą Włodarską i Roszkowskim. Tę można było wychwycić w samych wierszach obydwu poetów. Zgłębianie wierszy Roszkowskiego miało charakter wiosennego szczebiotu, nazbyt intymnego w rozgwarze Jaszczurów, a wspomniany kontrast zaznaczył się przede wszystkim w rozciągłości owego tokowania…Był jeszcze trzeci bohater spotkania, Krzysztof Schodowski, artysta grafik, którego prace ozdabiają niejedną współczesną książkę poetycką, w tym zbiór wspomnianego tu poradnika lirycznego, Miłość w czterdziestu siedmiu pozycjach. Teraz ja się przyznam, że umknęła mi, w całości niemal wypowiedź Krzysztofa jak i postawione mu zagadnienia do zmacerowania…Ach te mikrofony!...Dlatego patrząc na grafiki ilustrujące wiersze stwierdzam ich pełną autonomię na prawach odrębnych wierszy pisanych językiem linii, czerni i bieli…Asceza w portretowaniu człowieka nasuwa mi porównanie do kamienia, który krusząc się, pragnie nie tylko powiedzieć coś o sobie, o swoich fobiach i potrzebach. Mam nieodparte wrażenie, że każda z postaci w grafikach Schodowskiego ujawnia także nie tylko osobnicze tajemnice, ale także tajemnice otaczającego świata, w którym uwikłanie osoby dobrze wyraża tytuł dzieła pewnego jezuity i antropologa, Teilharda de Chardin’a – jako filozofię świata personalistycznego. Schodowski spotyka się z filozofem w tym, miejscu, w którym podkreśla swoją grafiką materialną stronę ludzkiej egzystencji, ale w całej jego rozciągłości między teorią życia - biosferą a teorią ducha - noosferą.
Na zakończenie
chciałbym wyjaśnić tytuł tego niby reportażu, niby dysertacji. Jest niepisaną
zasadą, że wszelkie kłopoty, wpadki i problemy jakie miały miejsce i zrodziły
się podczas tak bogatego wieczoru autorskiego obarcza się winą nie organizatora
czy uczestników zdarzenia…Tak, to te mikrofony…
Jacek Sojan
fot. Andrzej Walter
Bardzo, bardzo żałujemy, że nie mogliśmy być z Wami:) Powód próbowałem wyjaśnić na fb. PozdrawiaMY, Łucjan z Wiktorią. Jeszcze raz "studiuję" od początku:)
OdpowiedzUsuńJacku, dziękuję za cudną relację.Teraz już wiemy, że poezja łamie bariery, te językowe również. Mieliśmy gości, angielskojęzycznych, rosyjskojęzycznych, no i mówiących w języku suahili i wszyscy pozostali do końca spotkania.
OdpowiedzUsuńBarbara Kapałka Miłek
Relacja mistrza piórem napisana.Brawo Jacku.
OdpowiedzUsuńGrażyna Paterczyk
Gratulacje :) Super :)
OdpowiedzUsuńJacku, opowiadasz z taką swadą, że nawet gdyby wieczór okazał się nieudany (a przecież wieczór - sam wiesz, był tego dnia wyjątkowo piękny), to z takim samym zachwytem czytałoby się Twoją relację :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Krysia
A ja dopiero wróciłem do siebie, czyli do domu. Cały we fragmentach:)
OdpowiedzUsuńWszystkim wielkie dzięki, było niesamowicie przed - w godzinach - i po.
Nawet Jarek przyjechał - z daleka - i nie tylko dlatego, że to KWIECIEŃ:)
Jacku, czytając Twoją relację, jeszcze raz oddycham. I zdjęcia zachęcają do jeszcze jednej lampki wina, by zasiąść do wieczoru.
Rena,Basiu i Krystyno, Ania się pojawiła, Stani na moich krakowskich uliczkach. Nigdy nie byłem sam, ale chyba po raz pierwszy pod tak liczebną ochroną. Magda jak zjawa, Ewa z Wojtkiem w dialogu, aż mi zabrakło przejechanej uliczki w późnych godzinach do czterech samotnych/moich ścian.
Dzięki, Lir