środa, 17 kwietnia 2013

Ach te mikrofony…O spotkaniu autorskim w Klubie Pod Jaszczurami w Krakowie - PPG






13 kwietnia 2013 roku około godziny 16.00 nad Krakowem przeszła burza. Niczym tatarska orda przemknęła przez ulice pełne ludzi i pojazdów. Sobota jest w Polsce dniem wyjątkowej determinacji 
w dążeniu do tzw. dóbr…Co jest dobrem – każdy formułuje własną odpowiedź, ale dobra kultury są tu jedynie okolicznościowym plasterkiem na wszystkie uciążliwości rzeczywistości, czymś w rodzaju fiesty religijnej, bóg wie co obiecującej nazajutrz… Wspomniana burza dziwnie szybko wycofała się gdzieś za Wisłę, bębniąc jedynie dla dodania sobie animuszu.
     Ale wtajemniczeni twierdzą, że powietrzna orda napotkała w królewskim mieście niespodziewaną konkurencję. Z wyżyn śląskich i nizin wielkopolsko-mazurskich w miasto spłynął liczny czambuł poetów 
i poetek i orszak wziętych w jasyr muz, czego dowodem była wypełniona do ostatniego stolika i krzesła sala Klubu Literackiego Pod Jaszczurami…Zjawili się także  (a jakże) artyści wszelakich innych profesji 
i nałogów, uczniowie Epikura (tego od zaspokajania pragnień poprzez cel jakim jest przyjemność), uczniowie cynika Diogenesa i Markiza de Sade’a z wypisanym na czole hasłem: jeśli coś ci sprawia przyjemność, zrób to!
     Akurat wszyscy obecni upatrzyli sobie jednomyślnie przyjemność  w jednym – w słuchaniu wierszy, nie ukrywając publicznie, że sami piszą…Wśród nich zjawił się jeden nieostrzyżony bergsonista, który nie nudząc nikogo filozoficznym elaboratem, za jednym ruchem korkociągu docierał do głębokiego sensu elan vital…Jaszczury w tym dniu nie tylko przypominały jaskinię filozofów. Jeden ze stolików zajęła Afryka…
Z entuzjazmem tłumaczyła sobie wzajemnie w języku suahili słowa płynące nad głowami. Oczywiście górowała Europa, którą błogosławił swoim uśmiechem znad pianki ksiądz-poeta, jeden z autorów promowanej podczas spotkania książki pt. Miłość w czterdziestu siedmiu pozycjach. Poradnik liryczny  wydany przez twórców  POECI  PO  GODZINACH.
    Jeśli ktoś twierdzi, że proponowana przez poetę w koloratce pozycja – to pozycja na klęczkach, uznam takiego za analfabetę…Zresztą, w wywiadzie jakiego udzielił prowadzącej spotkanie Ewie Włodarskiej (wszystko zawsze zaczyna się od Ewy…) ksiądz Jerzy Hajduga, bo o autorze zbioru wierszy POWIEKI  WIEKÓW tu mowa – wyznał głośno, że niewiele go łączy ze świętym Franciszkiem. 
Stwierdził w uzupełnieniu, że bliżej mu do Augustyna…
      To taki filozof, który z jakichś dziwacznych powodów został świętym, pomimo bujnego życia erotycznego i słynnej modlitwy do Boga: „uczyń mnie czystym, ale jeszcze nie teraz…”.
     Przecierałem oczy widząc, jak ksiądz spowiada się Ewie. Ewa, jak wszystkie Ewy, miała ogrom pytań rozpisany w grubym inkunabule, ale większość z nich utonęła w gwizdach i szumach bufetowego ekspresu oraz w orkiestrze rozdzwonionych szklanic pełnych chmielowych cumulusów…Uśmiechnięty Jerzy Hajduga chyba był z tego właśnie powodu zadowolony. Każde głupstwo jakie mogło wyfrunąć od razu ginęło w ożywczym a miłosiernym gwarze pubu. Jerzy, oszczędny w słowa w poezji jaką tworzy postanowił być konsekwentny. Prawdziwy mężczyzna. Szybko się wycofał i skromnie już tylko czekał, aż Ewa przekartkuje cały swój zapracowany mozolnie zeszyt Istotnych Pytań. A ja w tym Jerzego oczekiwaniu znajdowałem sens jednego z wierszy ze zbioru POWIEKI  WIEKÓW:

                          Z komentarzy pod moim wierszem

                          chodzą mi po głowie dziwne myśli
                           tylko dlaczego nieuczesane

                           maryla nie bój się po nich
                           zawsze znajdzie się fryzjer




    Kolejnym rozmówcą Ewy Włodarskiej był Wojciech Roszkowski, laureat wielu poetyckich konkursów ogólnopolskich. Tematem podstawowym była tu promocja jego nowego zbioru wierszy pt. Dworzec św. Łazarza. Tomik nagrodzony na Tyskiej Zimie Poetyckiej wydał organizator konkursu Teatr Mały 
w Tychach. Jak słusznie zauważył juror konkursu i autor notki krytycznej Stanisław Bereś, „poeta podjął próbę egzorcyzmowania śmierci”. Wojtek przyznaje się do szczególnego uwrażliwienia na niezawinione kalectwo i brutalność egzystencji szpitalnych pacjentów, ale w przeciwieństwie do spokojnej frazy pogodzonej z faktami poetyki Hajdugi – szarpie wyobraźnią pomiędzy gnozą a turpizmem. Rzeczywistość jaką dostrzega, widzi pokąsaną przez starość i choroby , niemal na sposób średniowieczny ujmując życie jako dopust boży i karę – z drugiej strony ulega biologicznemu bałwochwalstwu, gdy malowanemu na sykstyńskich ścianach Bogu przeciwstawia człowieczy byt jako triumf istnienia nad obezwładniającą symboliką, a świętość krwi żywych nad farbą…W całym zbiorze wyróżnia się w sposób charakterystyczny wiersz pt.:  Następna stacja: Cieszyn. To co uderza, to sugestia w nim zawarta 
o mijaniu się wiernych i sprawców własnego i cudzego nieszczęścia z „Żydem niosącym krzyż”. Wojtek pisze wierszem swoją własną antyewangelię a właściwie tropi tę antyewangelię na ulicach miast chrześcijańskich, szczycących się licznymi a bogatymi artystycznie świątyniami.  Nie ma miłości bliźniego, jest ból i samotność. Sam tytuł zbioru podkreśla postrzeganie świata nie jako przyjaznego i opiekuńczego miejsca – to tylko dworzec 
z siedzącym na krawężniku nędzarzem, który pośród spieszących za własną śmiercią umiera, daremnie oczekując gestu miłosierdzia. Sam, w miłosiernym geście muszę dodać, że kontrastowość postaw artystycznych Jerzego i Wojtka nie uwyraźniła się bynajmniej w dialogu, jaki toczył się pomiędzy Ewą Włodarską i Roszkowskim. Tę można było wychwycić w samych wierszach obydwu poetów. Zgłębianie wierszy Roszkowskiego miało charakter wiosennego szczebiotu, nazbyt intymnego w rozgwarze Jaszczurów, a wspomniany kontrast zaznaczył się przede wszystkim w rozciągłości owego tokowania…Był jeszcze trzeci bohater spotkania, Krzysztof Schodowski,  artysta grafik, którego prace ozdabiają niejedną współczesną książkę poetycką, w tym zbiór wspomnianego tu poradnika lirycznego, Miłość w czterdziestu siedmiu pozycjach. Teraz ja się przyznam, że umknęła mi, w całości niemal wypowiedź Krzysztofa jak i postawione mu zagadnienia do zmacerowania…Ach te mikrofony!...Dlatego patrząc na grafiki ilustrujące wiersze stwierdzam ich pełną autonomię na prawach odrębnych wierszy pisanych językiem linii, czerni i bieli…Asceza w portretowaniu człowieka nasuwa mi porównanie do kamienia, który krusząc się, pragnie nie tylko powiedzieć coś o sobie, o swoich fobiach i potrzebach. Mam nieodparte wrażenie, że każda z postaci w grafikach Schodowskiego ujawnia także nie tylko osobnicze tajemnice, ale także tajemnice otaczającego świata, w którym uwikłanie osoby dobrze wyraża tytuł dzieła pewnego jezuity i antropologa, Teilharda de Chardin’a – jako filozofię świata personalistycznego. Schodowski spotyka się z filozofem w tym, miejscu, w którym podkreśla swoją grafiką materialną stronę ludzkiej egzystencji, ale w całej jego rozciągłości między teorią życia - biosferą a teorią ducha - noosferą. 
    Na zakończenie chciałbym wyjaśnić tytuł tego niby reportażu, niby dysertacji. Jest niepisaną zasadą, że wszelkie kłopoty, wpadki i problemy jakie miały miejsce i zrodziły się podczas tak bogatego wieczoru autorskiego obarcza się winą nie organizatora czy uczestników zdarzenia…Tak, to te mikrofony…

Jacek Sojan


























fot. Andrzej Walter

6 komentarzy:

  1. Bardzo, bardzo żałujemy, że nie mogliśmy być z Wami:) Powód próbowałem wyjaśnić na fb. PozdrawiaMY, Łucjan z Wiktorią. Jeszcze raz "studiuję" od początku:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jacku, dziękuję za cudną relację.Teraz już wiemy, że poezja łamie bariery, te językowe również. Mieliśmy gości, angielskojęzycznych, rosyjskojęzycznych, no i mówiących w języku suahili i wszyscy pozostali do końca spotkania.

    Barbara Kapałka Miłek

    OdpowiedzUsuń
  3. Relacja mistrza piórem napisana.Brawo Jacku.
    Grażyna Paterczyk

    OdpowiedzUsuń
  4. Jacku, opowiadasz z taką swadą, że nawet gdyby wieczór okazał się nieudany (a przecież wieczór - sam wiesz, był tego dnia wyjątkowo piękny), to z takim samym zachwytem czytałoby się Twoją relację :)
    Pozdrawiam
    Krysia

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja dopiero wróciłem do siebie, czyli do domu. Cały we fragmentach:)
    Wszystkim wielkie dzięki, było niesamowicie przed - w godzinach - i po.
    Nawet Jarek przyjechał - z daleka - i nie tylko dlatego, że to KWIECIEŃ:)

    Jacku, czytając Twoją relację, jeszcze raz oddycham. I zdjęcia zachęcają do jeszcze jednej lampki wina, by zasiąść do wieczoru.

    Rena,Basiu i Krystyno, Ania się pojawiła, Stani na moich krakowskich uliczkach. Nigdy nie byłem sam, ale chyba po raz pierwszy pod tak liczebną ochroną. Magda jak zjawa, Ewa z Wojtkiem w dialogu, aż mi zabrakło przejechanej uliczki w późnych godzinach do czterech samotnych/moich ścian.

    Dzięki, Lir


    OdpowiedzUsuń

Wpisy ad personam będą usuwane