środa, 27 marca 2013

Tu gdzie mieszkamy, nie jest tak łatwo


Mariusz Sieńko vel Shap


Świąteczny spacer

Znów jestem w zakonie świętej Depresji, 
gdzie przełożoną jest siostra Paranoja? 
Powtarzam sobie – ten krzyk jest pod skórą, 
a śmiech i płacz to prostowanie ciała. 

Leżeć tak tydzień? Wydrapać w ciemności 
przepustkę na światło? Otworzę jedno oko. 
Poprzypalany sedes i metalowe drzwi. 
Ten pokój nie jest mój, i nie moje okno. 

Jesteś podzielony. Który jest prawdziwy? –  
pytał patrząc na mnie, ja patrzyłem w ścianę – 
Krzyczałeś – klaustrofobia ,  i że jesteś chory, 
że nie mamy prawa. Tłukłeś głową w drzwi. 

Dostaniesz tylko mandat. No criminal records. 
Dopij tę kawę. Masz fajkę na drogę. 
Zabierz swoje rzeczy. Zostaw DNA. 
Możesz to opisać. Możesz to zapomnieć. 

Wracam powoli, noc płynie rynsztokiem. 
Miasto przystrojone, świątecznie rozpasane. 
Chociaż ciało boli, ja znów nic nie czuję. 
I nic nie opiszę. Lepiej niech nikt nie wie.



Whitethorn Street

miejsca, zamyślenia,  machnięcia ręką , 
języki, których nie rozumiem, rozmowy  
niebyłe. tu i w sobie miejsca coraz mniej. 
pokoik trzy na trzy,  
schody, kuchnia, za nią ogród. 
w nim na końcu mur  
z przepalonej słońcem cegły.  
za murem brudno-pomarańczowe niebo.  
połowa jak przetrawiony przez tryby smar, 
druga ledwie pomarańczowa. zbiornik z gazem. 
wielki. wyrównuje ciśnienie. lecz wierz mi,  
nie na tej ulicy.  bruv,  want some 
hash? you allright? could be better. 
tutaj zawsze mogłoby być lepiej. 
polak? jesteście bardzo przyjacielscy. dużo  
pijecie. kładzie pan kafelki? 
położyłem się na ulicy. 
położyli mnie, żując khat.  
roześmiałem się, zapaliłem papierosa. 
gdyby tak się spopielić, dać ponieść ich 
stopom. przesypywać pod każdym oknem, 
każdym krzakiem głogu. rozwiewać po okolicy 
do pierwszych kropli deszczu. 
jeszcze tylko nocą wszystko jest wyraźne. 
tych kilka świateł wystarcza.  



Kartografia

Tu gdzie mieszkamy, nie jest tak łatwo 
odszukać tabliczki z nazwami naszych ulic. 
Są przykręcane ponad pierwszym oknem. 
Nie lubię czytać map. Nie chcę żyć na pamięć,  
więc ze dwa lata temu, zaraz na początku, 
kilka pierwszych pytań, kilka ważnych miejsc. 
Gdzie jest costcutter, jak dojść do metra –  
pytałem czarnych, szkotów i angoli –  
gdzie kupić zioło, gdzie wódkę w środku nocy. 
Nie czułem się obco, nie byłem tutaj pierwszy. 
Jakiś czas później słyszę ich rozmowy. 
O niczym ważnym. Każdy słuchał siebie. 
Muzyki z telefonu. Gniecionej butem puszki. 
Miejski wielogłos dla zabicia czasu –  
codzienna wymiana sprawdzonych scenariuszy. 
Nieważne nazwy ulic, nieważna cała przestrzeń tam, 
gdzie życie jest na przemiał. Gdzie większość ciągle śni. 
Sen dzienny, sen nocny. Wieczorny i poranny 
alkohol oraz kawa, by zbudzić w sobie mapę. 
By wyjść i wrócić, nie wiedząc skąd ten pył 
na butach, na walizkach. I skąd na twarzy sadza.


_____________________________
publikacja za zgodą Autora

1 komentarz:

  1. Nareszcie się zdecydowałeś. Bardzo się cieszę z tej publikacji i czekam na więcej. G.

    OdpowiedzUsuń

Wpisy ad personam będą usuwane