Piotr Gajda
Rozmowa
z Doktorem Śmierć
Dying is not a crime
Z pustego w próżne, z próżnego w próżnię, z próżni
w próżność, z próżności w prószenie sekund. W
opady
topniejących chwil, kruchych kapsuł na osi czasu,
w których zamarło życie ze strachu przed końcem.
Lecz cóż miałby on wieńczyć? Trwanie Sfinksa,
pogrążone w galopującej erozji? Skoro zesztywniało
się
z trwogi, już lepiej być gnomonem i rzucać cień
jak serce za przeszkodę. Tak, jest pan śmiertelny!
Proszę wyobrazić sobie taki obraz: pająk zaplątany
w nici czasu. Śmierć tymczasem czeka. Żyje w pajęczaku,
płynąc w jego układzie krwionośnym, w którym krew
wylewa się do jam ciała, obmywając je i dostarczając
składników pokarmowych i tlenu. Kto tu jest
drapieżcą? Wynikłe z tego pytania konsekwencje
jawią się jako kwintesencja sensu, a niekonsekwentne
jest wyłącznie ciało. Narodzić się tylko po to,
aby zwiotczeć.
Wakat duszy w organizmie biorcy ma swoją trupią
logikę. Jest niedziela, godzina piętnasta trzydzieści
cztery. Czy wydarzy się godzina szesnasta, osiemnasta
albo dwudziesta czwarta, tego nie można być pewnym,
doktorze! Ale też nie warto o tym myśleć po latach
dryfowania z prądem. Jak źdźbło, papierowa
łódeczka z dzieciństwa, która rozpuszczała się
i zmieniała w mokrą kartkę, wyrwaną ze szkolnego
zeszytu, zanim dotarła do wyimaginowanego portu.
Była jak palimpsest, zapisany wilgocią krążącą
po ciele,
aż zapomniana, wyschła niczym koszula wisząca
na starcu.
Klątwa
Dopuszczamy do siebie wszystkie smaki spienione
śliną, żeby gładko ściekały przez przełyk,
inaczej niż słowa, co nieraz utknęły w jego odpływie.
Czekać na przypływ, znaczy zapatrzeć się na księżyc
jak na zakrzywiony nóż, jakim kroi się mięso,
przecina ścięgna, na
których wisi wola życia,
nasze ruchy w przód, skoki
w bok lub w zupełną
ciemność. Rozumie się, że
po omacku, jak ślepiec,
kiedy rozpoznaje rysy obcej twarzy i nagle wzdraga się,
bo to nie jest twarz człowieka. W gruncie rzeczy tracąc
grunt pod nogami, zaliczamy właściwą naukę,
zamiast tej pseudo, a właściwie to psycho,
skoro każdy przeczytany
dystych będziemy przeliczać
na tłuste albo postne kalorie,
wkładać w usta palce
niczym frazesy, żeby bez przeszkód pojechać do Rygi,
błędnie zaliczanej do ligi miast obryzganych treścią
wsobnych dialektów, jako że wszystkie są efektem jo-jo.
Dowód
Dlaczego akurat trzystu? A nie, dajmy na to,
siedmiuset? Ilu poetów zmieści się na łebku
szpilki? Oto jest powód do dysputy rozciągniętej
w czasie podobnie jak próby potwierdzenia hipotezy
Poincarégo. Równie daremne, co bezsensowne,
jeśli z metafory niczego nie pojmą napierające
masy,
z hukiem roztrzaskując się o składnię niby zadarty
dziób concorde’a o uskok. Niech dalej wyjadają
gówno spod nawożonego drzewa poznania
dobra i zła! Trylion much nie może się mylić,
z jakiego więc powodu miałby podrywać skrzydła
na jedno zawołanie? „Każda trójwymiarowa zwarta
i jednospójna rozmaitość
topologiczna bez brzegu
jest homeomorficzna
ze sferą trójwymiarową,
czyli brzegiem czterowymiarowej
kuli”.
Doprawdy? Możecie
sobie krzyczeć o tym do woli,
bo kto uwierzy gromadce
ściśniętej bez ładu
i składu na fabrycznie
wymodelowanej główce,
że najogólniej chodziło
jej o to,
jaki kształt ma Wszechświat?
Opublikowane wiersze pochodzą z tomu „Śruba Archimedesa”
wydanego nakładem Domu Literatury w Łodzi i Stowarzyszenia Pisarzy Polskich
Oddział w Łodzi, Łódź 2016
______________________________
Publikacja za zgodą Autora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane