środa, 22 lutego 2017

W opady topniejących chwil, kruchych kapsuł na osi czasu



Piotr Gajda


Rozmowa z Doktorem Śmierć

Dying is not a crime

Z pustego w próżne, z próżnego w próżnię, z próżni
w próżność, z próżności w prószenie sekund. W opady
topniejących chwil, kruchych kapsuł na osi czasu,

w których zamarło życie ze strachu przed końcem.
Lecz cóż miałby on wieńczyć? Trwanie Sfinksa,
pogrążone w galopującej erozji? Skoro zesztywniało się

z trwogi, już lepiej być gnomonem i rzucać cień
jak serce za przeszkodę. Tak, jest pan śmiertelny!
Proszę wyobrazić sobie taki obraz: pająk zaplątany

w nici czasu. Śmierć tymczasem czeka. Żyje w pajęczaku,
płynąc w jego układzie krwionośnym, w którym krew
wylewa się do jam ciała, obmywając je i dostarczając

składników pokarmowych i tlenu. Kto tu jest
drapieżcą? Wynikłe z tego pytania konsekwencje
jawią się jako kwintesencja sensu, a niekonsekwentne

jest wyłącznie ciało. Narodzić się tylko po to, aby zwiotczeć.
Wakat duszy w organizmie biorcy ma swoją trupią
logikę. Jest niedziela, godzina piętnasta trzydzieści

cztery. Czy wydarzy się godzina szesnasta, osiemnasta
albo dwudziesta czwarta, tego nie można być pewnym,
doktorze! Ale też nie warto o tym myśleć po latach

dryfowania z prądem. Jak źdźbło, papierowa
łódeczka z dzieciństwa, która rozpuszczała się
i zmieniała w mokrą kartkę, wyrwaną ze szkolnego

zeszytu, zanim dotarła do wyimaginowanego portu.
Była jak palimpsest, zapisany wilgocią krążącą po ciele,
aż zapomniana, wyschła niczym koszula wisząca na starcu.




Klątwa

Dopuszczamy do siebie wszystkie smaki spienione
śliną, żeby gładko ściekały przez przełyk,

inaczej niż słowa, co nieraz utknęły w jego odpływie.
Czekać na przypływ, znaczy zapatrzeć się na księżyc
jak na zakrzywiony nóż, jakim kroi się mięso,

przecina ścięgna, na których wisi wola życia,
nasze ruchy w przód, skoki w bok lub w zupełną

ciemność. Rozumie się, że po omacku, jak ślepiec,
kiedy rozpoznaje rysy obcej twarzy i nagle wzdraga się,
bo to nie jest twarz człowieka. W gruncie rzeczy tracąc

grunt pod nogami, zaliczamy właściwą naukę,
zamiast tej pseudo, a właściwie to psycho,

skoro każdy przeczytany dystych będziemy przeliczać
na tłuste albo postne kalorie, wkładać w usta palce
niczym frazesy, żeby bez przeszkód pojechać do Rygi,

błędnie zaliczanej do ligi miast obryzganych treścią
wsobnych dialektów, jako że wszystkie są efektem jo-jo.





Dowód

Dlaczego akurat trzystu? A nie, dajmy na to,
siedmiuset? Ilu poetów zmieści się na łebku

szpilki? Oto jest powód do dysputy rozciągniętej
w czasie podobnie jak próby potwierdzenia hipotezy

Poincarégo. Równie daremne, co bezsensowne,
jeśli z metafory niczego nie pojmą napierające masy,

z hukiem roztrzaskując się o składnię niby zadarty
dziób concorde’a o uskok. Niech dalej wyjadają

gówno spod nawożonego drzewa poznania
dobra i zła! Trylion much nie może się mylić,

z jakiego więc powodu miałby podrywać skrzydła
na jedno zawołanie? „Każda trójwymiarowa zwarta

i jednospójna rozmaitość topologiczna bez brzegu
jest homeomorficzna ze sferą trójwymiarową,

czyli brzegiem czterowymiarowej kuli”.
Doprawdy? Możecie sobie krzyczeć o tym do woli,

bo kto uwierzy gromadce ściśniętej bez ładu
i składu na fabrycznie wymodelowanej główce,

że najogólniej chodziło jej o to,
jaki kształt ma Wszechświat?




Opublikowane wiersze pochodzą z tomu „Śruba Archimedesa” wydanego nakładem Domu Literatury w Łodzi i Stowarzyszenia Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, Łódź 2016
______________________________

Publikacja za zgodą Autora

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisy ad personam będą usuwane