W świecie rozpędzonych i
przeróżnych możliwości zdarzają się okoliczności o spotykanej zbyt sporadycznie
częstotliwości, zarówno w aspekcie czasu, jak i dominującej formy przekazu,
która jakkolwiek zacna i nawet prastara, lub cokolwiek antyczna, to jednak unikatowa,
bo niepraktyczna pod każdym względem. Przeważnie przedstawiciele naszej
społeczności cenią aktywność na zupełnie innych płaszczyznach. Poeta ma wartość
minimalną, a wręcz anegdotyczną. Niewiele osób ceni operowanie słowem w
oszczędny i zarazem precyzyjny, zdradzający wrażliwość autora sposób, wobec
czego wiele jednostek uważa, że nie warto wchodzić w przestrzenie zarezerwowane
dla poezji, bo ta wymaga od odbiorcy więcej uwagi niż najbardziej niedoskonały
śpiew i tym podobne posługiwanie się instrumentami, ale ten sposób artystycznej
narracji jest przeważnie często spotykany, a nawet pospolity i niestety szeroko
akceptowany. Czasami jednak przedstawiciele poetyckich plemion, znajdujący się
raczej na wymarciu, niekiedy lubią podzielić się swoją przenikliwą wrażliwością
z osobami, które czują, próbują lub chcą spróbować odbierać rzeczywistość w
bardziej wysublimowany sposób i ta okazja nadarzyła się 24 października 2015
roku w kawiarni "Między Słowami" usadowionej na urokliwej uliczce
lubelskiej starówki, a ta - nawiasem
mówiąc - była wielokrotnie wykorzystywana jako plan filmowy. Wypada wspomnieć w
tym miejscu, że jedna ze scen "Kroniki wypadków miłosnych" Andrzeja
Wajdy była realizowana przed oknami pomieszczeń, w których autorzy z grupy
poetyckiej "Poeci po godzinach" zdecydowali się podzielić z licznie
przybyłą publicznością swoją optyką widzenia przeróżnych aspektów życia w
niewyczerpalnym bogactwie jego przejawów. W niepospolitym wnętrzu kawiarni,
której niespotykany klimat ukrył się wśród półek wypełnionych książkami aż pod
sam sufit i fotogramów eksponowanych na ścianach,na przemian słowa odrywały się
od ust obecnych w tym miejscu poetów. Celowo użyłem frazy obecnych, bo Teresa
Radziewicz występowała w postaci osoby umyślnej, która próbowała w udany sposób
zastąpić zagubioną, w zbyt złożonych okolicznościach autorkę. Muszę w tym
miejscu zaznaczyć,że magia poetyckiej wypowiedzi Teresy Radziewicz była na tyle
wyrazista i sugestywna, że piszący te słowa przez chwilę przemieszczał się po
wszystkich dworcach kolejowych, które w swym życiu zaangażował w swoje podróże,
a przewodnikiem po tych trasach była fraza ułożona ze słów,a nie teledysków
zbyt dynamicznego i jaskrawego obrazu,co stanowi dowód,że kunszt zapisanego w
odpowiednich proporcjach wrażenia jest równoważny technologicznemu przepychowi.
W moim skromnym odczuciu Jarosław Trześniewski-Kwiecień w swojej twórczości stara się używać słów niczym impresjonista barw w opisie zróżnicowanej optyki widzenia świata zewnętrznego. Albo w nawiązaniu do zagadnień bardziej ulotnych można powiedzieć, że uderza w sylaby niczym pianista w klawiaturę fortepianu i tym samym wprowadza odbiorcę w przestrzeń swoich dylematów, które nie mogą kiełkować bez gleby nasączonej indywidualną wrażliwością. Zacny to styl i osobowość, która w niepowtarzalny sposób wypełnia słowami przestrzeń spotkania, znakomicie komponując się w zasłuchanymi w jego słowa otoczeniem. Grzegorz Wołoszyn, trzeci z obecnych i nieobecnych autorów, jest moim zdaniem nie tylko znakomitym poetą, ale także narratorem, który potrafi opowieścią na temat swojej aktywności na wielu płaszczyznach związanych i niezwiązanych z literaturą, skupić uwagę publiczności na subtelnym procesie tworzenia, w którym praca i magia życia przenika się w niezauważony sposób z poezją. Przyznam się, że z niesłabnącym, a nawet rozbudzonym zainteresowaniem śledziłem perypetie jego osoby w aspekcie bytowania na obczyźnie, tworzenia międzyludzkich relacji w wymiarze bardzo prywatnym i osobistym, a także relacją z przypadków związanych z wydawaniem drukiem swoich wierszy. Przyznam się, że nie mogłem zbyt łatwo odzwyczaić się od przebywania w krainach, które przywieźli ze sobą do Lublina uczestniczący w wieczorze poetyckim sprawcy chwilowego zamieszania. Wydaje mi się, że o wyjątkowej magii spotkania z autorami skupionymi w grupie "Poeci po godzinach" może świadczyć incydent, który miał miejsce na kilka minut przed porzuceniem miejsca, w którym wiersze wzlatywały ponad głowami zasłuchanego w nie otoczenia. Otóż tuż przed opuszczeniem kawiarni "Między Słowami", której dominującą scenografię i wystrój stanowią rozłożone na półkach książki, które można zabrać ze sobą, gdy ma się do zaoferowania cokolwiek w zamian, ktoś z osób obecnych odkrył starannie zapakowaną paczkę z kilkunastoma egzemplarzami dawno wyczerpanego nakład tomiku "Poliptyk" Grzegorza Wołoszyna. I w taki oto sposób wśród ogólnego zaskoczenia, konsternacji pomieszanej z radością i zachwytem nad towarzyszącymi niebywałymi okolicznościami, które nie były zaplanowane, ale stały się udziałem osób przybyłych, zakończył się ten spektakl rozpisany na trzy głosy. Szkoda tylko, że unikatowe zdarzenia nie są tak częste, jakbyśmy chcieli i oczekiwali, a pojawiają się w naszym otoczeniu sporadycznie, tak jak wszelkie dobre rzeczy, które bywają naszym udziałem.
W tym miejscu muszę się przyznać,
że autor powyższego wywodu nie trafiłby pod strzechę kawiarni "Między
Słowami", gdyby nie osoba prowadzącego to spotkanie Tomasza Kowalczyka,
który był łaskaw zaprosić mnie na nie zawczasu i w taki oto nieskomplikowany
sposób zalogowałem się przy stoliku naprzeciw dwóch tenorów i jednego sopranu
obecnego w zastępczej formie, ale jednak w satysfakcjonującej postaci.
Jakkolwiek w ten proces były zaangażowane nowoczesne technologie, bo do takich
zaliczyć należy, mimo wszystko, poczciwego Facebooka, to jednak szaman całego
zdarzenia prowadził ten wieczór pod rękę i z pełną kurtuazją w bardzo
tradycyjny sposób, co pozwoliło publiczności skupić się na meritum całego
zagadnienia, za co dziękuję mu w tym miejscu, bo w całym procesie udostępniania
poety nie można pominąć siły sprawczej.
Jeremi Jastrzębski
fot. Grażyna Paterczyk, Renata Radna Mszyca
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane