Poliptyk* Grzegorza Wołoszyna – zdobywca Głównej Nagrody Świdnickiego V Ogólnopolskiego Konkursu na Autorską Książkę Literacką, w pełni zasługuje na miano jednej z najlepszych poetyckich książek roku 2012 zarówno pod względem treści jak i szaty graficznej. Ranga świdnickiego konkursu rośnie, a każdy wydany tomik staje się dziełem sztuki. I tak jest z Poliptykiem, podobnie jak ubiegłorocznymi Kulkami rtęci Wojciecha Roszkowskiego. Znakomite grafiki Rafała Marchuta współbrzmią z tekstem, nieprzypadkowo okładka w impresji błękitu z klęczącym w pokorze nagim Adamem jest otwarciem, zaproszeniem – ecce homo. I ta dokładnie ułożona granitowa kostka. Ład i harmonia? A może ta granitowa kostka jest kostką Rubika? Czy uda się ją złożyć? Wydaje się, że tak.
Kompozycja Poliptyku składa się z trzech autonomicznych i zarazem współbrzmiących części. Tryptyk z zaznaczonymi trzema elementami kostki – Lutczą, Niskiem, Wizytą u Resseguierów, Requiem. Dyptyk z dwoma elementami: City i Oclenie oraz jednolity (?) Monodram. Zarówno koncepcja jak i układ Poliptyku są artystycznie przemyślane, doskonale klarowne, momentami czytelnika przenika metafizyczny dreszcz. Nie przesadzę w określeniu, że Grzegorz Wołoszyn skomponował poetycką symfonię. Prawdziwą. Zaczynając od Tryptyku. Rodzinna Lutcza. Pełnia lata – zdjęcie drewnianej chaty pokrytej strzechą z wrotami otwartymi na oścież. I wiersze-eklogi. Poruszająca oda do pierogów z jagodami (Głową sięgam ponad stół, s.10). Okres chłopięctwa – dzieciństwo sielskie, anielskie. Wspomniana Pełnia lata (s.9) zapowiada „wszystkie te lata /stopione w jedno” – moim zdaniem nie tylko w jedno i nie jest to zarzut wobec Autora Poliptyku, który konsekwentnie prowadzi nawet przez „Ciemną dolinę” notabene kunsztowne pantum. I coraz wyżej rozbrzmiewa. A Nisko jako preludium prącego czasu – "prze czas, /choć się nie przelewa". Co Tuwimowsko tutaj otacza, "zacieśnia kręgi"... (Przerwany spacer, s.23). By dopowiedzieć w Nawiedzeniu - "i teraz kropla/po kropli /spływam". Fraza: "Lato słania się zalane, toast wznosi czas" – godna zapamiętania.
Potem jest zderzenie światów. Requiem. Zapis umierania. Pan Marian. Od siebie dodam, że ta część może wydać się podobna do Mansztajnowskiego Marcina (zabawy na podwórku nieśmiertelność) ale u Mansztajna to jest jeszcze chłopięca inicjacja, a u Wołoszyna porażająca wiwisekcja, bardziej przemawiająca, dojrzalsza. Przejmująca aż do szpiku kości.
Tak jak w wierszu godnym przytoczenia w całości:
Poradzę sobie – pan Marian
ściąga spodnie i zdejmuje pieluchę
pełną skrzepów. Biorę ciepłe
zawiniątko jak ranne zwierzę.
Gdyby pana Mariana wyniesiono
na ołtarze, trzymałbym teraz
sancti strages, a każdy fragment
przesiąkniętego poliestru
spocząłby w kryształowym
relikwiarzu. Zamiast kadzidła
czarny worek
i języki ognia.
Włożyć świeżą pieluchę, umyć
ręce panu Marianowi, umyć
ręce sobie. Insulina i wieczerza.
Zadbać o krew,
zadbać o ciało.
Nie winić.
Zgoła o czymś innym czytamy w Ocleniu – "obrastam we fragmenty, kontrapunkty, przebłyski". (Lot nad kanałem) na przykład:
Miasto jak czajnik tuż przed gwizdkiem.
Na mokrym betonie wyłaniają się twarze
świętych i celebrytów. Wierni szklą się
w oknach oświeceni blaskiem telewizorów
i spływają do rynsztoku w pędzlach strug.
(Spleen, s.49)
Ale to jeszcze nie koniec elementów rubikowej kostki – poza zderzeniem z cywilizacją, zagubiony homo ludens w sieci – poszukuje ładu i harmonii. Umie oddzielić fikcję od rzeczywistości. Chociażby w wierszu będącym tu antynomią wobec Różewiczowskiego Ocalonego :
Scalony
Mam trzydzieści cztery lata,
przepadłem
schwytany w sieć.
To są pojęcia proste i jednoznaczne:
chipset i sata,
klaster i bios,
modem i admin,
iso i hub.
Komputer jest łatwiejszy od sznurówek.
Widziałem: małe dzieci łamiące zapory rodziców,
jednocześnie grzeszne i niewinne.
To są wyrazy mętne i skomplikowane:
miłość i nienawiść,
kłamstwo i prawda,
wiedza i wiara,
jawa i sen.
Człowiek istnieje poprzez login.
Widziałem: legiony połączonych ludzi,
którzy nie zostaną poznani.
Poszukuję osób z krwi i ciała.
Niech nakarmią mój dotyk i napoją węch,
niech nauczą mnie prawdziwych imion i uwolnią język,
niech oddzielą fikcję od rzeczywistości.
Trzydzieści cztery lata,
Rozpruty.
Wpleciony w sieć.
Podobnie jest w dyskursie z Herbertem (Pan Cogito – Droga Pana Incognito, s. 52). Czy też z Robertem Miniakiem ( Nawiedzenie, s.27). W tle gdzieś jest Miniakowy cytat z jego wiersza: "tran z portfeli rekinów", a później zakamuflowane poetycko wskazanie autora: "pozer, miniak" i "minorowy rober". Siwczyk. Sosnowski. Nieprzypadkowe dedykacje. Inne tropy? Klasycy. Dante, Mickiewicz, Leśmian. Świadomy dyskurs. I w tym wszystkim Wołoszyn. Autentyczny. Z rozpoznawalną dykcją.
Reasumując – Poliptyk jest wielką poetycką symfonią, gdzie wszystkie instrumenty współbrzmią i grają. Tryptyk obejmuje całe życie człowieka w odwróconym porządku dantejskim: raj dzieciństwa i wczesnej młodości, czyściec pobytu w szpitalu i pierwszego kontaktu ze smugą cienia oraz piekło umierania. Dyptyk jest w zamyśle diagnozą wystawioną współczesnemu światu: najpierw widać zewnętrzne przejawy w postaci najefektowniejszych wykwitów cywilizacyjnych, jakimi są wielkie miasta, (Chicago, Londyn, Kraków) i w drugiej części widać cywilizację od wewnątrz, jej mechanizmy, dążenia, motywacje. Monodram stanowi tragikomiczną pointę, ocenę stanu naszej cywilizacji, dla której papierkiem lakmusowym jest szkoła. Ten układ obroni się z każdej strony.
I krater na ostatniej stronie okładki – wbrew temu co widzimy – nie jest pusty. W czeluść leci biała karta. Zapisana? Tabula rasa? Chmury rzucają cień. Przesunięty nieco grzbiet otwartej książki. Carte blanche?
Kostka Rubika ułożona. Granitowa.
Jarosław Trześniewski- Kwiecień
__________________________________________________
* Grzegorz Wołoszyn Poliptyk, Miejsca Biblioteka Publiczna im. C.K. Norwida w Świdnicy, grudzień 2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane