Rozdrapane
słowa w tytule najnowszego zbioru wierszy Wojciecha Szczurka przywołują bodaj
najważniejsze zagadnienie języka poetyckiego po okresie eksperymentów
i
wystąpień kolejnych awangard artystycznych. W latach sześćdziesiątych czy
siedemdziesiątych minionego wieku zapewne zaliczono by autora do kręgu słowiarzy
(ze względu na pierwszą część tytułu, być może także do turpistów), jego poezję zaś nazwano by lingwistyczną. Na szczęście epokę
różnorodnych izmów mamy za sobą,
a wraz z nią pokusę łatwego szufladkowania,
co nie znaczy, że należy zrezygnować ze wskazania na bliższe i dalsze
powinowactwa literackie.
Zainteresowanie słowem, tym najważniejszym tworzywem
poetyckim, jest tak dawne, jak sama mowa. Człowiek bardzo wcześnie odkrył niewystarczalność
nazywania. Być może wówczas zaczął – powtórzmy za poetą – rozdrapywać słowa, a
gdy i to nie pozwoliło wyrazić ledwie przeczuwanych sensów, sięgnął po
zastrzeżoną przez Stwórcę sztukę łączenia słów, by dotrzeć do znaczeń
wymykających się pojęciom. Przekroczył tym samym próg Tajemnicy, sięgnął w nieskończoność,
wtedy nawet rajski ogród wydał się za mały.
I
jak z zestawienia dźwięków powstaje muzyka, a barw –
malarstwo, słowa połączone trudnym do przeniknięcia kodem tworzą
zupełnie inny
język, jedyny w swoim rodzaju, różny zarówno od mowy potocznej, jak i
języków
specjalistycznych. Oparty na porównaniu (to najprostszy przykład
łączenia
słów), metaforze, obrazie poetyckim, jest w stanie wyrazić niewyrażalne,
ale stanowi też wysoki próg zarówno dla poety, jak i odbiorców. Mój
Mistrz
uniwersytecki, prof. Konrad Górski, sformułował nawet osobną teorię o
słuchu
literackim jako niezbędnym narzędziu w interpretacji poezji. Uczony wyróżnił
wśród nauk humanistycznych takie, których uprawa wymaga jedynie pracy intelektualnej, i takie,
gdzie sam intelekt jako organ poznawczy nie wystarcza i musi oprzeć się na indywidualnych uzdolnieniach badacza, niedających się sprowadzić jedynie
do działania intelektu. Do pierwszej grupy będzie należała historia we
wszystkich możliwych odmianach jej badawczego ukierunkowania, językoznawstwo i
nauki społeczne w węższym znaczeniu tego słowa (prawo, socjologia), do drugiej
natomiast historia wszelkich możliwych rodzajów artystycznej działalności człowieka. [podkreśl. – W.S.].
Badacz piszący o artyzmie dzieła sztuki musi wyróżniać się
szczególnym rodzajem wrażliwości na jej środki oddziaływania. W przypadku
poezji (podobnie jak muzyki, stąd zapewne wyjątkowa bliskość tych dyscyplin!),
niezbędny jest słuch literacki. Tylko dzięki niemu twórca unika nonsensownych
zestawień słownych, obdarowując nas takimi, które nierzadko porażają wręcz
swoją odkrywczością, pozwalają zauważyć coś, czego wcześniej nie
dostrzegaliśmy, mówiąc metaforycznie, wydobyć światło z ciemności, znane z
nieznanego. Z kolei czytelnik obdarzony słuchem literackim nie zatrzymuje się
na potocznym rozumieniu słów, sięga głębiej w nowe sensy, jakie słowa
zestawione według kodu poetyckiego sugerują czy odkrywają. Jeżeli zaś
pozbawiony jest owego uzdolnienia – raz jeszcze oddajmy głos prof. Górskiemu – a poświęca się uprawianiu historii literatury, staje się często pożytecznym
erudytą, ale zarazem człowiekiem, którego sądy o dziełach literackich są
najczęściej nietrafne albo mało interesujące.
Wiersze Wojciecha Szczurka wydają się doskonałą egzemplifikacją
owych rozważań, a więc i sui generis sprawdzianem wrażliwości poetyckiej odbiorców, by
przywołać od razu początkowy liryk miłosny z nowego zbioru,
Zrywka pod Otrytem
las i wiatr
noc
z senną na
odległość snu
oddechem
przewracała włosy
miejscami
zszarzałe kartki pamiętnika
listopad
postawił wino litością
nad
zeschniętymi liśćmi
– deszcz mgła
zaczekam
ranek
rozpromienił Tarnicę
rozrzedził
powietrze bym bliżej
ona czeka
na błyszczący
w bukowym
pudełku
(takie
tutaj w modzie)
klękam
zrywka
Wypowiedź poetycka wydaje się bliska… średniowiecznej poezji
kontemplacyjnej, gdzie następujące po sobie wersy nie tyle rozwijały akcję
liryczną, co zatrzymywały ją raczej, wprowadzając kolejny temat do rozważań.
Śpiewaną do dziś pieśń bł. Władysława z Gielniowa rozpoczyna taka strofa:
Jezusa
Judasz przedał za pieniądze nędzne,
Bóg Ociec
Syna wydał na zbawienie duszne;
Jezus kiedy
wieczerzał, swe ciało rozdawał,
Apostoły
swe smętne swoją krwią napawał.
Co za precyzja
wypowiedzi poetyckiej i adekwatność środków artystycznych! – mógłby zawołać
współczesny badacz. Zwraca uwagę przede wszystkim świetnie wykorzystany
paralelizm brzmieniowy i semantyczny: Jezusa Judasz przedał – Bóg Ociec
Syna wydał…; …za pieniądze nędzne – …na zbawienie duszne. W drugim dwu wersie trudno zaś nie zauważyć paralelizmu wyrażającego istotę eucharystii: …swe ciało rozdawał – …swoją krwią napawał.
Autor tego wiersza nie snuł rozważań na temat teorii wiersza,
nie miał najmniejszych doświadczeń awangard poetyckich dwudziestego stulecia, a
stworzył także pod względem formalnym nieśmiertelne arcydzieło, poruszające
wrażliwość także współczesnych czytelników, chociaż od powstania pieśni minęło
ponad pięć wieków!
Zbyt rzadko się podkreśla, że i poezja współczesna rozwijała
się nie tylko pod presją nowoczesności, jak to zazwyczaj ujmują autorzy
podręczników akademickich. Kazimierz Wierzyński, który po klęsce 1945 roku i
zdradzie aliantów przestał tworzyć, powrócił do wierszy nie dzięki zgłębianiu
rozpraw teoretycznych Peipera czy Przybosia, ale podczas pracy na książką o
największym naszym artyście, Fryderyku Chopinie. Tak pisał o tym niezwykłym
doznaniu:
Po Krzyżach i mieczach, które – jak pięć innych książek wydanych podczas wojny – wypełnione były wierszami o Polsce i jej losach, zrozumiałem, że już nic do tych wierszy dodać nie mogę. Znalazłem się, jak my wszyscy, sam na sam z naszą klęską, bez żadnego wpływu na cokolwiek, w pełnym poczuciu obezwładnienia. I wtedy właśnie […], w ciszy czasu upływającego wolno, ocknęła się we mnie świadomość, że mam w ręku instrument, który może mnie unieść ponad klęskę.
Słowo jest nie tylko dźwiękiem, którym
wyraża się pojęcie, nie tylko środkiem porozumiewawczym i mnemotechnicznym.
Słowo jest także samoistnym życiem, które toczy się na przestrzeni wielu setek
lat, ma swoje wzniesienia i upadki, rozkwita lub zamiera. W słowie odbija się
świat jak na kolorowej fotografii, a dzieje świata wypowiadają się w słowie
dokładniej niż w odciskach stóp na przedhistorycznym kamieniu. Słowo jest
najbardziej osobistym uczestnictwem człowieka w świecie i najżywszym
świadectwem życia. Po ostatnim słowie następuje śmierć.
Myśli te podsuwały mi pokusę, czyby nie
wrócić do tej samoistności słowa – bo nie chcę powiedzieć do czystej poezji –
czy nie poświęcić się jej, jak poświęcił się wielkiej swojej sztuce twórca, nad
którym właśnie pracowałem…
W poezji Wojciecha Szczurka znalazłem
ową samoistność słowa, która twórcy daje nieograniczona wręcz wolność, a
czytelnikowi podążającemu za autorem niebywałą radość przekraczania kolejnych
progów i odczytywania coraz to nowych znaczeń, jak choćby w przytoczonym już tu
liryku. Trzy krótkie słowa: las i wiatr / noc, zestawione razem budzą, śmiem
twierdzić, szczególny rodzaj emocji, o
jakich nie zawsze wprawdzie chcemy mówić, ale bez których bylibyśmy po prostu
ubożsi. To bodaj najrzadszy przypadek liryki, gdzie nie metafora, czyli
zestawienie słów, ale pojedyncze wyrazy stają
się poezją.
Ale to zaledwie króciutkie preludium.
Będąca ostatnim ogniwem tego słownego tryptyku noc, przeniesiona do drugiego
wersu, jest jednocześnie początkiem nowego zdania-obrazu: noc / z senną na
odległość snu, rozwijanego w dalszej części strofy już nie w obraz nawet, lecz
rozbudowaną sytuację liryczną: oddechem przewracała włosy / miejscami
zszarzałe kartki pamiętnika. Następna strofa dookreśla ową noc, z listopadowym
deszczem i mgłą; trzeba to przeczekać.
Zupełnie nowe obrazy przynosi ranek,
który rozpromienił Tarnicę i rozrzedził powietrze. Poeta dopowiada, ale nie
do końca: bym bliżej. W prozie zakończylibyśmy ten równoważnik zdania być
może trzema kropkami, jednak w poezji to chwyt zbyt tani i jak cały liryk,
także ten wers obywa się bez znaków przystankowych.
Rankiem budzi się też adresatka owych
wyznań. Po tym, co przeżyli razem, czeka na błyszczący / w bukowym pudełku.
Bohater klęka i… pada (po dłuższym odstępie!) tylko jedno tajemnicze słowo: zrywka. Stefan Kisielewski, słynny Kisiel, napisałby w tym miejscu: Zgadnij
co to, Koteczku.
Niewiele stron dalej znajduje się bodaj
najlepszy liryk miłosny, jaki wyszedł spod pióra Wojciecha Szczurka, a i jeden
z piękniejszych w naszej poezji współczesnej:
kolorowe
tylko my
we wcześnie
osiwiałym parku
przyjaciele
wyjechali
miałaś smak
laskowych orzechów
i czekolady
a ledwo
wczoraj oblekłaś się w ciało
dotyk
zamykaliśmy w kasztany
lśniące
jesiennym zrozumieniem pór roku
wiatr
chociaż
słaby pochylił powieki
zasnuł oczy
babim latem
na
szczęście sierpień był ciepły
czy
wystarczy liści do zimy
Mamy w tym erotyku bodaj wszystko, co
stanowi o poezji Wojciecha Szczurka: z jednej strony rozpoznawalne motywy –
wiatr, drzewa, pory roku, z drugiej znakomitą metaforykę, zawsze opartą na
konkrecie, oraz jakże poezjotwórcze niedopowiedzenie. Już pierwszy wers
przykuwa uwagę: kolorowe tylko my
skontrastowane z wcześnie osiwiałym
parkiem [podkreśl. – W.S.]. Z kolei wyłączność zakochanych zostaje – by
sięgnąć do słownika Norwida – uwydatniona poprzez dopowiedzenie: przyjaciele
wyjechali. Zostali więc sami, ze swoją miłością. Poeta pisze o smaku
ukochanej, dopiero przemieniającej się w kobietę. Pojawia się magiczne słowo
miłości: dotyk, stonowane porównaniem do kasztanów, dzięki którym z kolei
zostaje nazwana pora roku, w dalszej części już bardzo konkretnie: ciepły
sierpień. Musiał to być późny sierpień, skoro wcześniej czytaliśmy o jesiennym
zrozumieniu pór roku. W tym kontekście wzrasta jeszcze wymowa obrazu lśniących
kasztanów, które właśnie wówczas zaczynają
zmieniać swój kolor – z wczesnego białego na dojrzały brąz.
Babie lato, przypominające o
przemijaniu, obudziło niepokój o to ledwie – sparafrazujmy autora – oblekające
się w ciało uczucie, stąd liryk kończy się zawieszonym pytaniem: czy
wystarczy liści / do zimy.
Nieoczekiwanie nieomal obok tego jakże
subtelnego erotyku, pojawia się zupełnie inny wiersz miłosny, zatytułowany Czy. Chociaż adresatka wydaje się na
wyciągnięcie ręki – jesteś i jesteś, to wszystko dzieje się w jakże innej
aurze. Wiatr zmienił się tu w wicher, który przewraca i każe zapomnieć.
Zapomnieć o domu, który wprawdzie niedaleko, ale odrzuca wręcz pustką: na
stole skwaśniałe mleko. Poetę czeka samotny wieczór, chociaż pragnie dotyku.
Nie jest w stanie podjąć najmniejszego wysiłku, by iskrę z kłębka przeszłości
wysnuć. Zapewne powróci więc w ukochane góry, gdzie jest bardziej u siebie,
niż w domu.
Niejako dalszą częścią tego wiersza
jest inny liryk miłosny, zatytułowany Przepraszam, z otwierającym wyznaniem – drwiący w lustrze przez chwilę / nie myślałaś że wrócę:
[…]
chwasty
dziś między nami
ciężko
słowa odnaleźć
gdy obok
mówią – zamilcz
dzień nie
chce zadnieć
a byłaś
obok przez chwilę
jedną ale
jednak
jak tę
ciszę udźwignę
gdy portu
nie ma
ze świecą o
tobie zagadam
marzenia w
wosk się zamienią
wróżba na
stole została
i słowo
jedno
Wosk i wróżby mogłyby sugerować, że to
koniec listopada, czas zupełnie pozbawiony kolorów czy choćby opadających
liści. Zresztą wszechwładne o tej porze roku ciemności – dzień nie chce
zadnieć, powtórzmy – sprawiają, że widać niewiele. Nie wiem czy świadomie
urwał poeta ostatni wers, jak to niegdyś zrobił Stanisław Baliński, by tym
bardziej zwrócić uwagę na pozostające w domyśle nazwisko Piłsudski, ale
możemy pokusić się o dopowiedzenie tego wywróżonego słowa – może wspomnienie, ponieważ marzenia pojawiły się w drugim wersie tej zwrotki.
Nie sposób w krótkim tekście omówić
choćby najlepsze czy najważniejsze utwory zbioru, ale nie mogę nie wspomnieć o Zapomnianej kapliczce, którą
przeczytałem już wcześniej i przez cały czas do niej powracam. To już stulecia
naszej tradycji, gdy wierny lud zbiera się przy przydrożnych kapliczkach; w
maju śpiewa Litanie loretańską, w
październiku odmawia różaniec, a i na co dzień zatrzymują się przy nich
przechodnie w drodze na pole czy wracając do domu. Tam też oczekiwano powrotu
najbliższych, by przywołać Mickiewiczowski Powrót
taty, pierwszy długi wiersz, jakiego jeszcze do niedawna dzieci uczyły się
na pamięć, by recytować go podczas rodzinnych spotkań. Warto też przypomnieć
opowiadanie Jarosława Iwaszkiewicza Stracona
noc, w którym pisarz poświęcił wyjątkowo piękny fragment majowym modłom
przy przydrożnej kapliczce.
Najnowszy tom Wojciecha Szczurka tworzą
wiersze oraz piosenki. Autor, można powiedzieć, pomyślał i o tych odbiorcach,
do których poezja nie zawsze dociera, ale chętnie słuchają poezji śpiewanej.
Jego piosenki pozostają w tym samym kręgu, co wiersze, jednak niejako z natury
rzeczy są łatwiejsze w odbiorze, choćby przez to, że każda fraza musi
wybrzmieć, gdy w liryce – jak pisałem – niezwykle ważne jest niedopowiedzenie,
pewna wieloznaczność, Ingardenowskie miejsca do wypełnienia.
Spośród wielu różnorodnych piosenek są
i takie, które niejako same się śpiewają, jak choćby Herbatka na Wetlińskiej, którą czytając już nucimy:
listopad
włosy rozwiewa
wiatrem
rdzawych połonin
drewno na
zimę czas zbierać
kominek
chłody rozgoni
kubek
herbaty z rumem
od Lutka
wieczorem dostaniesz
Dorota
trochę choruje
ale i tak
coś zagadnie
ref. zostać
chciałbym na zimę
byleby
strun w zapasie
na moment
wiatr pewnie zamilknie
i strach o
jutro zaśnie
[…]
Piosenki – jak wiadomo – znakomicie służą tematyce miłosnej. Dawne powiedzenie o poetach opiewających miłość nabrało w naszych czasach jak najbardziej
konkretnego znaczenia. W jednej z piosenek, zatytułowanej Przybądź, można usłyszeć dalekie echo Pieśni Jana Kochanowskiego, który – przypomnijmy – pierwszy
napisał, że chciałby podobać się w mowie nauczonej białogłowie. W jednej zaś
z najbardziej znanych swoich Pieśni o
Hannie ukazał z jaką niecierpliwością ukochana oczekiwana jest w dworku pod
lipą nie tylko przez niego, ale i przez
ściany, progi, samą lipę wreszcie.
We wspomnianej piosence Wojciecha Szczurka czytamy:
tu dla
ciebie spadają liście
i kładą
dywan ze złota
dla ciebie
buk się zawstydza
połonina we
mgle się chowa
[…]
W Bieszczadzkich
powrotach autor zaś napisał: na równinach nie ujrzysz ołtarzy /świec nie
ma gdzie postawić / głos czasem tylko zadrży / gdy znicz wspomnieniom zapalisz.
Wojciech Szczurek wciąż wraca w stronę ukochanych Bieszczadów,
które przyjmują go jak swego, a on im się odwdzięcza coraz to nowymi strofami.
Waldemar Smaszcz
___________________________________
tomik Wojtka nie zostawię muchom rozdrapanych słów,
jak i pozostałe książki można nabyć tutaj
tomik Wojtka nie zostawię muchom rozdrapanych słów,
jak i pozostałe książki można nabyć tutaj
_______________________________________
recenzja udostępniona do publikacji przez Wojciecha Szczurka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane