czwartek, 30 maja 2013

gwiazdy rodziły się w drzewach



EMBLEMATY


                                                                                              Robert Miniak



Oto próbka form prozatorskich, które zostały nagrodzone w konkursie im. Sułkowskiego. To bardzo krótkie obrazki, starałem się by były one zupełnie pozbawione emocji, zaś sam proces "odczucia" nastąpił
w umyśle czytelnika.
Część tych fragmentów jest pisana ze wstawkami poetyckimi część czystą prozą.
Emblemat jako forma poetycka , to utwór liryczny, także gatunek literacki o charakterze dydaktyczno - moralizatorskim, łączący alegoryczny obraz lub rysunek ze słowem; składa się zwykle z trzech części: inskrypcji (sentencji), obrazu, subskrypcji (niewielki wiersz). Ukształtował się w okresie renesansu, będąc syntezą literatury i sztuk plastycznych. Emblemat był szczególnie popularny w czasach baroku, który uważany jest za epokę myślenia emblematycznego.

Truskawki

Zaklinam Cię w wiatr
Co dreszcze na plecach rysuje
zaklinam Cię w śnieg
co krople z gwiazd w ustach wytapia
Niech spłyną po udach śladami truskawek
w przydrożnej klepsydrze
zebrane
wieczorem.

----------------
*(Mojej Nataszeńce)
Natasza Szukszyna poszła do nieba między 21.20 a 21.26.
Nikt nie słyszał, kiedy jej dusza wyszła z ciała otwarta kawałkiem blachy, jak puszka sardynek. Można przyjąć, że dwie godziny wcześniej sama mówiła, że musi pozrywać truskawki z tego poletka przy szosie krajowej na Swietagorsk.
Bo rano ukradną.
Tak mówiła (jeśli wierzyć narratorowi) chociaż mały Andriusza zaklinał się na święty obrazek, że wspomniała coś jeszcze o kurach.
Siedem godzin wcześniej Oleg Pietkin kierowca kołchozu w A. żegnał wylewnie swoją narzeczoną. Był szczęśliwy. Dwanaście minut po tym, jak Natasza Wasiliewna poszła do nieba, stary Dmitrij jadąc na rowerze zobaczył stojącą ciężarówkę kołchozu w A.
Czwartej nocy śniło się Olegowi, że nawiedził go diabeł, nalewał wódkę i obiecywał zapłatę za jakąś miłość. (Ciekawe czy Pietkin wcześniej już widział diabła?)
Na szosie krajowej do Swietagorska wiatr unosi woń rozjechanych truskawek.

Łódź 03.05.2007



Wróble


Widziałem czyjś płacz
a może to tylko deszcz
utonął w kałuży?
Słyszałem czyjś śmiech
a może to wiatr ukrył się
w łoskocie piór?
Zamykam za tobą oczy,
bo wabią przelotne
kruki.


To nie było po bożemu, gdy Alosza rozwalał wróblom gniazda.
Chwalił się potem, że wypadały na klepisko,
jak kopiejki z podartej kieszeni.
Prawie bezgłośnie.
Tylko czasem kij zawadził o eternitowy dach
i robił śmieszne "grrrrr"
Ojciec zawsze powtarzał, że wróble tylko wyjadają
ziarno i brudzą.
Alosza stał na drabinie i wydawało mu się,
że jest wielkim panem, rozrzuca ludziom drobniaki
a wszyscy krzyczą "hurra!" i "Niech żyje!"
Nawet gruba kocica Masza patrzyła na niego z uwielbieniem pomrukując z zadowolenia.
Dorosłe wróble latały wokoło, a potem gdzieś zniknęły.
Nareszcie.

Pod oknem starej Zinajdy
deszcz moczył nie wyzbierane okruchy.

…nie ma toż żadnego znaczenia czy piszę o Maćku czy Daszy. To przyjęta przez mnie konwencja. Umowna jest też struktura utworu czy jego wygląd. To zupełnie nieistotne. W Emblematach nie chodzi 
o rosyjskość. Forma jest jedynie pierwszym etapem - nośnikiem treści. Ma zadanie wywołania obrazu, które pojawiają się w umyśle odbiorcy. Tylko i wyłącznie. Jest celowo sucha i ascetyczna. Nawet
w pewnym sensie celowo niepoetycka. To zupełnie tak, jak w odtwarzaniu zmarłego człowieka na podstawie jedynie fragmentów jego czaszki.

Ta forma jest jedynie kawałkiem kości. Samoistnie nie ma żadnej wartości. Dlatego zupełnie nieistotne jest czy opisuje Pcim czy Glasgow lub cokolwiek innego, Daszę czy Radka. To fantomy. Elementy wapnia z którego składa się owa kość.  To umysł czytelnika buduje obraz - skojarzenie. Dodaje Aloszy włosy, oczy , szary kolor wróbli. Nawet twardość stodolnianego klepiska. Ale to nadal jest forma. Prawdziwa treść jest głębiej. Przecież tak naprawdę to ja nie piszę o jakiś tam wróblach, truskawkach czy kobiecie robiącej pranie (Delfin). Emblematy są o ludzkich emocjach. O miłości, śmierci, czy tak jak ten, o okrucieństwie przyjemności, relatywizacji winy, pojęciu dobra i zła.
Widzisz tego dzieciaka, który rozwala gniazda? Widzisz tą jego radość z dobrze spełnionego obowiązku? Jego dumę?
A dostrzegasz w oknie obok starego samotnego człowieka rzucającego ptakom okruchy? Czekającego każdego ranka na tych kilka szarych kul na parapecie? Wsłuchaj się w jego modlitwę o śmierć. W starą samotną bezradność.... Zastanawiasz się czy ona znienawidzi? A może ubłaga jedynie Boga o szybką śmierć? Pamiętasz jak Borowski napisał, że jak człowiekowi zabierze się wszystko to nawet głupi podarty koc staje się najcenniejszą rzeczą na świecie. Te wróble są cenne. Najważniejsze. Słyszałeś kiedyś człowieka, który modli się o śmierć? Z radością dzieciaka w tle...


Pieski


No to kaplica, powiedział najstarszy patrząc na szczeniaki, a Saszka zapytał co ma z tym wspólnego te kilka desek z krzyżykiem, pod którymi ludzie roili się na majowe, jak wieczorne jętki nad rzeką. Ale Saszka głupi był. Młody. Przecież rzeka wszystko przyjmie, nie to co studnia, która odbije każde słowo, zapamięta. dlatego trzeba cicho być. A do jaskółek strzelać nie wolno. Od Boga są i ludzi przed muchami chronią.Nie to co inne darmozjady.
A potem plastikowy piesek kiwał się i kiwał. tylko jak wjeżdżali na most, drżał niespokojnie, uciekając głową od szyby do szyby.

Łódź 20.01.2008


Delfin


Coś wisiało w powietrzu, kiedy Olga Ławrina, matka trojga dzieci, myślała o delfinach. Było tak parno, że krople potu mieszały się z oddechem zatrzymując palce na lustrze. Podobno mogą nurkować do dwóch kilometrów. Skóra, bez odpoczynku nasycała się wilgocią, jak wielka beżowa gąbka. Wyjęty z pralki błękitny szlafrok przypominał stertę odwirowanych niezapominajek.
Głęboko, bardzo głęboko.
Woda wstawiona na herbatę zaczynała lekko szumieć. Kilka wypranych łachów czekało w kolejce na sznurek. Wygięła się jak delfin. Nabrzmiałe mlekiem sutki dotknęły przepoconej koszuli. Przyklejony do szyby Sasza Kozunow ścisnął mocniej siekierę, jego dłonie były zimne i lepkie.
Czajnik zachłysnął się w ataku spazmów.

Łódź 11.05.2007


Dym

Dym zdławił Ci oczy
zamazał ich błękit,
jak wieniec zwęglony
od znicza z plastiku
Wycieram garść z piasku,
bo przecież wypada
coś rzucić na koniec.



Puszki płoną bezdusznie. Tylko czasem rozbłysną ochłapem zerwanej etykiety. Stiopa widział duszę pierwszy raz w ubiegłą niedzielę. Chłopaki znaleźli wtedy starą oponę, skwierczała powoli prychając bąblami jak donaldówka za 4 ruble, a czerń zaplatała powietrze warkoczami dymu. Babka zawsze mówiła, że dusza leci z wiatrem do nieba. śmierdziało tak, że nawet Piet’ka zatykał nos to musiała być bardzo stara dusza .Już jest prawie dorosły. W przyszłym roku pójdzie do szkoły z chłopakami i nauczy się rozpalać jedną zapałką. Jak Piet’ka.Trzeba popchnąć patykiem. Szkoda, że nikt nie widzi, ile śmieci uzbierał. Tylko ten głupi wiatr.
Poczerniały niewypał wykrwawiał w ogniu przedostatni kawałek rdzy.

Łódź,18.05.2007


Łoś



12 sierpnia w Muchawcach nie było światła. Kilka wieczornych świec topiło w stearynie tłuste, puchate ćmy. Andriej zobaczył go, gdy stał z pochyloną głową obok studni (zupełnie jak pokonany diabeł)
a zapach kartofli z parnika wnikał w każdy kawałek jego ciała obietnicą. Dwadzieścia minut potem wieczór chlusnął krwią pierwszy raz. Widły i siekiery pracowały miarowo wyrywając kawałki zdziwienia brązowych oczu, parował ciepłem.
Maciejka miłosiernie przebijała się przez przypalone kartofle.

Łódź 16.06.2007

Piłka

Nie, Sasza nie był głupi. Tylko chciał mieć rower. I futbolówkę. Taką z czarno-białymi łatami. Nieraz wyobrażał sobie, że biegnie a ona toczy się przed nim, jak ogromna biało-czarna biedronka. Prosto do bramki grubego Toli. Dobrze, że Sońka od razu chciał się zamienić. Zegarek po ojcu był stary i nie błyszczał już jak kiedyś - tylko zielone oko połyskiwało ciekawie. Ale trzeba było potrzeć. Głupi ten Sońka. Przecież każdy wiedział, że jego szczęśliwa rublówka była warta tysiąc takich zegarków a może nawet milion? (Tylko trzeba się uśmiechać do sprzedawczyni, że niby się coś chce kupić. A potem jednym ruchem upuścić rublówkę i schylając się wygarnąć wszystkie upadłe pieniądze. I te nowe, pachnące miedzią i te zaśniedziałe, ukryte w szczelinach desek - schowane jak cenny skarb). bo ludziom nie chce się schylać. A teraz on – Sasza, ma najszczęśliwą rublówkę -tę samą, na którą Sońka wiosną znalazł całe dwadzieścia rubli! DWADZIEŚCIA…. Dwójka i zero podskakiwały zachęcająco zamieniając się miejscami. Od jutra będą bogaci. I matka przestanie nocami płakać.
Rublówka toczyła się po sklepowej podłodze jak mała, płaska futbolówka.

Łódź 09.09.2007

Pleśń


Głupia Katia urodziła diabła w deszcz. Kapało z żółtosinych chmur, a ludzie siedzieli w domach
jak kury i iskali się z niepotrzebnych pasożytów. Ze ścian pachniało pleśnią, zupełnie jak wtedy, gdy schodziła do piwnicy a diabły dopadły ją w sieni. Wyrosły z cienia i zatykały usta brudną chustką, żeby się nie darła. Ale nic nie widziała. Czuła tylko macki grzybni wyrastającej ze ścian. Przytulały odorem piwa i stękały poruszając się w niej, jakby szukając nowego, wilgotnego muru do zasiedlenia. Mówiła ludziom, że puchnie od pleśni, a oni śmiali się i pukali w głowy. Potem krzyczała i przeklinała, kiedy ból rozsadzał jej brzuch a stara Olga kazała gryźć rzemień.
Diabeł miał oczy jak niebo.

Łódź 24.07.2007


Supernowa


Mróz trzymał. W dzień trzaskało trochę i Pajda myślała o drzewach, które ściskają się w sobie aż do bólu, by potem rozsadzić z tej niemocy. Jak Supernowa.(Nigdy w życiu nie widziała supernowej, tylko kiedyś słyszała w telewizji to i owo).Słowo świdrowało w głowie i nie wiedzieć czemu niepokoiło. Zupełnie jak mróz, który znalazł szczelinę w kapciach i liże palce jak pies. Nie, to nie może być gwiazda, przecież zna gwiazdy i odkąd pamięta nigdy, przenigdy, żadna nie wybuchła. Gdzieś w sobie czuła, że to musi być jakieś drzewo, albo nawet cały las. Tak, cały las pękających drzew. Kaszel udusił ją jak zwykle
w najmniej spodziewanym momencie. Przywykła do niego, jak przywyka się do okna zabitego kawałkiem dykty. Gdzieś tam, w czarnej dziurze płuc, w najcieplejszym miejscu czaiło się w niej coś nieznanego. Niebo z zimna zaczęło się kurczyć.
Gwiazdy rodziły się w drzewach.

Łódź 29.07.2007


Węgiel



Wszystkie psy śmierdzą. I szczekają. Ale ten był inny. potrafił bezgłośnie podejść i złapać za kurtkę.I to kogo! Samego Tolę Waniuszyna! Największego łobuza na całej Ajwazowskiej! W dzień spał w tej swojej budzie między stertą desek a największą górą węgla, a nocami wyłaził z niego diabeł. Podobno był kiedyś tresowany w milicji, ale wyrzucili go, bo bał się huku. Ot, taki Czudak. Tylko stary Dmitrij mógł z nim zrobić wszystko. Nawet śmiał się, że zabierze go ze sobą do nieba. Kiedy był trzeźwy podsuwał mu czasami kawałek kiełbasy (niby w nagrodę za pomoc w pilnowaniu składu – jak mawiał.) , ale to nie była prawda. Bo tak naprawdę to złodzieje nie bali się jego. Bali się psa. Kiedy Stary umarł, pies zniknął. Aż do dzisiaj. Waniuszyn zobaczył go nagle.Leżał za swoją stertą desek i tylko oczy błyszczały jak odłamki węgla. Ale nie skoczył, nawet nie uniósł głowy, gdy Tola podnosił metalowy pręt.
Niebo przyjęło go cicho.

1 komentarz:

  1. Bardzo się cieszę, że takie zapomniane już trochę formy propagujecie. Pan Robert Miniak bardzo ciekawie podaje nam czytelnikom swój dydaktyczny komentarz na jej temat. Odbiór wymaga podjęcia sporego wysiłku intelektualnego, a jego wynik zaskakuje odbiorcę i to powoduje, że zostaje niedosyt i zachęca do poszukiwań.Dziękuję za takie publikacje i życzę Wam dalszych sukcesów.
    pozdrawiam
    Janusz Krasnodębski

    OdpowiedzUsuń

Wpisy ad personam będą usuwane