Piotr Mosoń
trzydzieści trzy i jedna trzecia
ta pierwsza
prosiła bym mówił jej coś o sobie
ta druga nazywała kochasiem, który już odszedł
ta trzecia tak chciałaby moją żoną być
następnych nie pamiętam
choć uganiałem się za nimi jak jakiś dziki
spotykałem w dziwnych miejscach o dziwnych porach
przyspieszały mi oddech
dodawały blasku
poszerzały źrenice
nie pamiętam ostatniej
to dziwne
a żadna z nowego pokolenia
nie zadziałała już w ten sposób
choć były czystsze
nosiły się schludniej i wpadały na dłużej
cd to jednak nie winyl
więc miłość też już taka jakaś
płaska
ta druga nazywała kochasiem, który już odszedł
ta trzecia tak chciałaby moją żoną być
następnych nie pamiętam
choć uganiałem się za nimi jak jakiś dziki
spotykałem w dziwnych miejscach o dziwnych porach
przyspieszały mi oddech
dodawały blasku
poszerzały źrenice
nie pamiętam ostatniej
to dziwne
a żadna z nowego pokolenia
nie zadziałała już w ten sposób
choć były czystsze
nosiły się schludniej i wpadały na dłużej
cd to jednak nie winyl
więc miłość też już taka jakaś
płaska
noc w Wilnie
beton
skrzypi i potrząsa hotelem. zwykła febra na wylot
czy zaplanowane całe lata temu suchoty? jest tak sypko
ze ścian, że podświadomie macam ciemność w poszukiwaniu
przerywanych linii. badam mapę spoin i boję się przebić
nad miasto. splunę, zanim wniknę w labirynty pęknięć niczym
nieświadomy przechodzimur. taki mój wkład w tę litewskość.
pamiątki po kacapach - zbyt niskie parapety - wciskają mnie
w głąb. trzynaste piętro to pierwsze piekło dla aerofobów.
i jeszcze ten świst jak pozor, że świtu nie będzie, że powrót
tylko w przypadkowych częściach. więc na wszelki wypadek
zostawię stosowny kamyk na wzgórzu Gedymina dla tutejszych,
ale nie bądź zazdrosna - taki sam zawiesisz na szyi. wczoraj
zachwycałem się smakiem świeżych cepelinów ze skwarkami.
obym jutro mógł złożyć własną ostrą bramę z ciepłych dłoni,
a nie betonowe kręgosłupy pod wiatr. po polsku do mnie szepcz.
modlitwy przetłumaczą się same. Panie bez narodowości. pozwól
już nie wracać na żadne piętro ponad mój strach, poprowadź nawet
z podwiniętym honorem. a windy niech skrzypią i obudzą brzask.
czy zaplanowane całe lata temu suchoty? jest tak sypko
ze ścian, że podświadomie macam ciemność w poszukiwaniu
przerywanych linii. badam mapę spoin i boję się przebić
nad miasto. splunę, zanim wniknę w labirynty pęknięć niczym
nieświadomy przechodzimur. taki mój wkład w tę litewskość.
pamiątki po kacapach - zbyt niskie parapety - wciskają mnie
w głąb. trzynaste piętro to pierwsze piekło dla aerofobów.
i jeszcze ten świst jak pozor, że świtu nie będzie, że powrót
tylko w przypadkowych częściach. więc na wszelki wypadek
zostawię stosowny kamyk na wzgórzu Gedymina dla tutejszych,
ale nie bądź zazdrosna - taki sam zawiesisz na szyi. wczoraj
zachwycałem się smakiem świeżych cepelinów ze skwarkami.
obym jutro mógł złożyć własną ostrą bramę z ciepłych dłoni,
a nie betonowe kręgosłupy pod wiatr. po polsku do mnie szepcz.
modlitwy przetłumaczą się same. Panie bez narodowości. pozwól
już nie wracać na żadne piętro ponad mój strach, poprowadź nawet
z podwiniętym honorem. a windy niech skrzypią i obudzą brzask.
rozmowy niewydarzone
porozmawiałbym z tobą, tak szczerze, do bólu i pełnymi
chęci
ustami. zawsze coś przeszkadza - pociąg, który się nagle
nie spóźnia. natrętny, perfidny dzwonek firmowej nokii.
kolejny kanał z włoskimi serialami (to do nich się przykuwasz
spoconym pilotem). następny rozdział niekończącej się książki,
choć przecież oboje już dawno wiemy, jak to wszystko się zamyka
ustami. zawsze coś przeszkadza - pociąg, który się nagle
nie spóźnia. natrętny, perfidny dzwonek firmowej nokii.
kolejny kanał z włoskimi serialami (to do nich się przykuwasz
spoconym pilotem). następny rozdział niekończącej się książki,
choć przecież oboje już dawno wiemy, jak to wszystko się zamyka
i kto kiedy kogo, a potem wcale nie uciekł. porozmawiałbym,
ale słowa nam się mijają spiralnie. jak w helisach - ciągle
za bardzo w lewo. ciągle nazbyt neutralnie, by się rozwinąć
w drzewo wątków, dygresji i niuansów. ledwie z zagrożeniem
ewentualnej okazji, że z niej mogłoby wykiełkować coś więcej,
niż wielokrotnie sprany dowcip o ślepym krecie i majowym śniegu
na zachodach nizin. jakże ja porozmawiałbym z jakąkolwiek tobą,
tą dzisiejszą, czy też tą sprzed pół życia. byle już! natychmiast!
teraz! ale słowa wrosły mi jakoś głębiej w podniebienie. czuję
ich bunt. kopią konwulsyjnie po języku. nic z tego nie rozumiesz,
prawda? więc będzie znowu swojskie "nic", ale najwymowniej
kochasz mnie za to, że po mistrzowsku umiem milczeć, gdy trzeba.
______________________________________
publikacja za zgoda Autora
publikacja za zgoda Autora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane