piątek, 3 lutego 2017

powrót tylko w przypadkowych częściach



Piotr Mosoń


trzydzieści trzy i jedna trzecia

ta pierwsza prosiła bym mówił jej coś o sobie
ta druga nazywała kochasiem, który już odszedł
ta trzecia tak chciałaby moją żoną być

następnych nie pamiętam
choć uganiałem się za nimi jak jakiś dziki
spotykałem w dziwnych miejscach o dziwnych porach
przyspieszały mi oddech
dodawały blasku
poszerzały źrenice

nie pamiętam ostatniej
to dziwne
a żadna z nowego pokolenia
nie zadziałała już w ten sposób
choć były czystsze
nosiły się schludniej i wpadały na dłużej

cd to jednak nie winyl
więc miłość też już taka jakaś
płaska



 
noc w Wilnie

beton skrzypi i potrząsa hotelem. zwykła febra na wylot
czy zaplanowane całe lata temu suchoty? jest tak sypko
ze ścian, że podświadomie macam ciemność w poszukiwaniu

przerywanych linii. badam mapę spoin i boję się przebić
nad miasto. splunę, zanim wniknę w labirynty pęknięć niczym
nieświadomy przechodzimur. taki mój wkład w tę litewskość.

pamiątki po kacapach - zbyt niskie parapety - wciskają mnie
w głąb. trzynaste piętro to pierwsze piekło dla aerofobów.
i jeszcze ten świst jak pozor, że świtu nie będzie, że powrót

tylko w przypadkowych częściach. więc na wszelki wypadek
zostawię stosowny kamyk na wzgórzu Gedymina dla tutejszych,
ale nie bądź zazdrosna - taki sam zawiesisz na szyi. wczoraj

zachwycałem się smakiem świeżych cepelinów ze skwarkami.
obym jutro mógł złożyć własną ostrą bramę z ciepłych dłoni,
a nie betonowe kręgosłupy pod wiatr. po polsku do mnie szepcz.

modlitwy przetłumaczą się same. Panie bez narodowości. pozwól
już nie wracać na żadne piętro ponad mój strach, poprowadź nawet
z podwiniętym honorem. a windy niech skrzypią i obudzą brzask.




rozmowy niewydarzone

porozmawiałbym z tobą, tak szczerze, do bólu i pełnymi chęci
ustami. zawsze coś przeszkadza - pociąg, który się nagle
nie spóźnia. natrętny, perfidny dzwonek firmowej nokii.

kolejny kanał z włoskimi serialami (to do nich się przykuwasz
spoconym pilotem). następny rozdział niekończącej się książki,
choć przecież oboje już dawno wiemy, jak to wszystko się zamyka

i kto kiedy kogo, a potem wcale nie uciekł. porozmawiałbym,
ale słowa nam się mijają spiralnie. jak w helisach - ciągle
za bardzo w lewo. ciągle nazbyt neutralnie, by się rozwinąć

w drzewo wątków, dygresji i niuansów. ledwie z zagrożeniem
ewentualnej okazji, że z niej mogłoby wykiełkować coś więcej,
niż wielokrotnie sprany dowcip o ślepym krecie i majowym śniegu

na zachodach nizin. jakże ja porozmawiałbym z jakąkolwiek tobą,
tą dzisiejszą, czy też tą sprzed pół życia. byle już! natychmiast!
teraz! ale słowa wrosły mi jakoś głębiej w podniebienie. czuję

ich bunt. kopią konwulsyjnie po języku. nic z tego nie rozumiesz,
prawda? więc będzie znowu swojskie "nic", ale najwymowniej
kochasz mnie za to, że po mistrzowsku umiem milczeć, gdy trzeba.


______________________________________
publikacja za zgoda Autora

 






 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisy ad personam będą usuwane