sobota, 4 kwietnia 2015

Odpocząć od cudu (notatki z przychodni wierszy)




                                                                            Przez całą noc śnieżyca owijała szpital…
                                                                                              Julian Przyboś

Odpocząć od cudu. Ale jak? Jeszcze słyszę krzyk chorego. W moją stronę, w stronę krzyża. Szybko zamknąłem za sobą drzwi na plebanii, rzuciłem się na łóżko, okryłem kocem. Jeszcze tej nocy telefon, to on. Zdążył się wyspowiadać.

Właśnie dzwon z kaplicy cmentarnej wybija godzinę pogrzebu. Widzę przez okno szpitalne panią Marię 
z sali nr 5, która odprowadza wzrokiem i modlitwą każdego zmarłego. Pod nogami szeleszczą upadające na cmentarne ścieżki liście. Już idę odwiedzić panią Marię, wszystkich chorych w szpitalu. Panuje cisza, jakby przed chwilą umilkł dzwon pozgonny albo ktoś z chorych przestał pytać: ciekawe, kiedy ja.

Jest południe, słoneczny dzień. Na ławeczce przy grobie siedzi babcia i patrzy na ekran w swoim telefonie komórkowym. Czyta, a może czeka. Nie zatrzymuję się, nie zagaduję. Za chwilę ja usiądę przy zmarłej osobie, a może zdążę jeszcze dokończyć rozmowę.

Resztki jedzenia w kącikach ust, usta spękane, wokół owrzodzenia. Takie usta też są spragnione Boga. Tylko ta moja ręka jeszcze drży, boję się dotknąć ran. O Jezu, a może się brzydzę?

Umywanie, obmywanie schorowanych ciał. Wtedy oczywiście nie wchodzę do sali, ale wracam. Jeszcze pachnie mydłem, przeróżnymi olejkami. Okno otwarte, a w nim – gdy powietrze wielkanocne – zawsze pierwsza zieleń na gałęziach drzew, pierwsze ptaki zlatujące się na widok chorych z kapłanem. 
Po obydwu stronach okna, takie nasze zmartwychwstanie.

Dzisiaj wracając ze szpitala przez cmentarz, poczułem się jak w siódmym niebie. Wystarczyło spotkać młodą matkę z dzieckiem w wózku, która wyjmuje telefon komórkowy i mówi do dziecka: „A może damy znać babci, niech wyjdzie po nas”. Rozejrzałem się wokół, ciekawy, z którego grobu? Ot, takie niewinne skojarzenie, aż uśmiechnąłem się sam do siebie.

Lubię jej świat, może również dlatego, że jest zarazem sympatyczną babcią. Mała, szczupła, wszędzie jej pełno. Zaprasza do swojego miasta, a gdy korytarz szpitalny staje się ulicą, prosi o poczekanie z nią na przystanku. I jak tu się nie zatrzymać, nie pogadać. Gdy leży w łóżku i śpi, nie budzę jej. Niech śni.

W szpitalu są także pacjenci na rehabilitacji. Po wypadkach, po urazach. Stawiają kawę, by zawsze mieć dużo do powiedzenia. A jeszcze więcej, gdy humor dopisuje. Bo czyż nie można się pośmiać ze swojej laski, ze swojego wózka? Jeszcze są tacy, którzy potrafią.

Coraz bliżej do świąt Bożego Narodzenia, za oknami już pierwszy śnieg. Gdy kończę obchód 
i przechodzę jeszcze raz korytarzem szpitalnym, z sal dobiega: „Szczęść Boże”, pan Józio macha ręką. To moi chorzy leżący na oddziale paliatywnym, często tutaj umierają, tylko niektórych rodzina zabiera do siebie na święta. O Zosi i Januszku najbliżsi już dawno zapomnieli. Słyszę: „Dlaczego ksiądz nie ma piżamy?” A może tylko wydaje mi się, że słyszę.
            

 Jerzy Hajduga
______________________________
publikacja za zgodą Autora

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisy ad personam będą usuwane