Przez całą
noc śnieżyca owijała szpital…
Jerzy Hajduga
Julian
Przyboś
Odpocząć od cudu. Ale jak? Jeszcze słyszę krzyk chorego. W
moją stronę, w stronę krzyża. Szybko zamknąłem za sobą drzwi na plebanii,
rzuciłem się na łóżko, okryłem kocem. Jeszcze tej nocy telefon, to on. Zdążył
się wyspowiadać.
Właśnie dzwon z kaplicy cmentarnej wybija godzinę pogrzebu.
Widzę przez okno szpitalne panią Marię
z sali nr 5, która odprowadza wzrokiem i
modlitwą każdego zmarłego. Pod nogami szeleszczą upadające na cmentarne ścieżki
liście. Już idę odwiedzić panią Marię, wszystkich chorych w szpitalu. Panuje
cisza, jakby przed chwilą umilkł dzwon pozgonny albo ktoś z chorych przestał
pytać: ciekawe, kiedy ja.
Jest południe, słoneczny dzień. Na ławeczce przy grobie
siedzi babcia i patrzy na ekran w swoim telefonie komórkowym. Czyta, a może
czeka. Nie zatrzymuję się, nie zagaduję. Za chwilę ja usiądę przy zmarłej
osobie, a może zdążę jeszcze dokończyć rozmowę.
Resztki jedzenia w kącikach ust, usta spękane, wokół
owrzodzenia. Takie usta też są spragnione Boga. Tylko ta moja ręka jeszcze
drży, boję się dotknąć ran. O Jezu, a może się brzydzę?
Umywanie, obmywanie schorowanych ciał. Wtedy oczywiście nie
wchodzę do sali, ale wracam. Jeszcze pachnie mydłem, przeróżnymi olejkami. Okno
otwarte, a w nim – gdy powietrze wielkanocne – zawsze pierwsza zieleń na
gałęziach drzew, pierwsze ptaki zlatujące się na widok chorych z kapłanem.
Po
obydwu stronach okna, takie nasze zmartwychwstanie.
Dzisiaj wracając ze szpitala przez cmentarz, poczułem się jak
w siódmym niebie. Wystarczyło spotkać młodą matkę z dzieckiem w wózku, która
wyjmuje telefon komórkowy i mówi do dziecka: „A może damy znać babci, niech
wyjdzie po nas”. Rozejrzałem się wokół, ciekawy, z którego grobu? Ot, takie
niewinne skojarzenie, aż uśmiechnąłem się sam do siebie.
Lubię jej świat, może również dlatego, że jest zarazem
sympatyczną babcią. Mała, szczupła, wszędzie jej pełno. Zaprasza do swojego
miasta, a gdy korytarz szpitalny staje się ulicą, prosi o poczekanie z nią na
przystanku. I jak tu się nie zatrzymać, nie pogadać. Gdy leży w łóżku i śpi,
nie budzę jej. Niech śni.
W szpitalu są także pacjenci na rehabilitacji. Po wypadkach,
po urazach. Stawiają kawę, by zawsze mieć dużo do powiedzenia. A jeszcze
więcej, gdy humor dopisuje. Bo czyż nie można się pośmiać ze swojej laski, ze
swojego wózka? Jeszcze są tacy, którzy potrafią.
Coraz bliżej do świąt Bożego Narodzenia, za oknami już
pierwszy śnieg. Gdy kończę obchód
i przechodzę jeszcze raz korytarzem
szpitalnym, z sal dobiega: „Szczęść Boże”, pan Józio macha ręką. To moi chorzy
leżący na oddziale paliatywnym, często tutaj umierają, tylko niektórych rodzina
zabiera do siebie na święta. O Zosi i Januszku najbliżsi już dawno zapomnieli.
Słyszę: „Dlaczego ksiądz nie ma piżamy?” A może tylko wydaje mi się, że słyszę.
Jerzy Hajduga
______________________________
publikacja za zgodą Autora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane