środa, 10 kwietnia 2013

trzeba zachować płyty. cierpliwie zbierane notatki.


 Wojciech Roszkowski



bliźniaczka


ceremonię pamiętam jak przez mgłę, potem zostało mi tylko
to zdjęcie, drgające punkty na fakturze papieru i myśli jak cienkie igły
przełykane ze śliną. krótkie spięcia, iskry na końcach nerwów wraz
z dotykiem wślizgiwały się w supły i szramy na jej piersiach i ramieniu,

łagodziły pooperacyjny obrzęk. coś szeptało, że wewnątrz ciała kiełkują
skrzydła, rosną i trzepocą, można je było usłyszeć, gdy nikt nie
pozostawał w pobliżu, jakby z tego kokonu za chwilę miał wykluć się
motyl czy nawet niebieski cherubin. żółć i fiolet, opuchlizna pulsowała

i przelewała się w smagłe cienie, w inne obrazy kreślone na odwrocie
fotografii: martwe ptaki w martwych morzach, widok ze skał na zerwany
most. nagły chłodny powiew, nieostre kontury w rannym, szarym powietrzu,
które po potarciu kciukiem okazywały się drobinami ołówkowego grafitu.

któregoś dnia zgubiła mi się siostra, dlatego piszę do ciebie list.
nie patrz teraz przez ramię na smugi w szybach, gdzie przed chwilą
pojawił się zarys postaci. na wszelki wypadek nie czytaj raz jeszcze.
to we mnie ona przechodzi wciąż przez ciała szkliste do świateł.




replika
  
pytaj, mała kasiu


załóżmy: na chwilę wstrzymamy słowo, a co będzie z ciałem?
jeśli to tylko ciało, jeśli nawet uleci ciepło i reszta z nim związana,
powinno się udać.

wystarczy kilka komórek. podzielą się w szkle, rozkwitną.
wtedy zostaniemy. nadejdzie dzień nowy i świt przed schodami.

coś jeszcze – szkoda na nocne lampki takich tatuaży.
ładniej wypchać w całości jak bobry lub króliki. staniemy sobie
w kącie. nie śniąc, będziemy na nas czekać.

trzeba zachować płyty. cierpliwie zbierane notatki, bo ważna
jest pamięć i to, co pod progiem. później nagramy raz jeszcze,
żeby się odtwarzać. jak teraz, popatrz na tych dziadków – 
to my, w starym kinie.
  



brudownik


z tarasu, przez kratę, widać wieżę ciśnień z pustym
bocianim gniazdem. zaczyna się jesień, zimny wiatr od rzeki.

piotrek czeka na transport. leży obok, w brudowniku, przykryty
obsikanym szpitalnym prześcieradłem, niczym żaglem
obwisłym na wystających kościach. w czterech ścianach flauta.

to dobrze, że nie wczoraj. zdążyłem wygrać w oko. teraz przyda się
bluza, paczka papierosów. jeszcze tylko do jutra, nic tu po mnie.

/wczoraj milczał z żoną. ciężko oddychając, siedział skulony przy
stoliku z dziurawą ceratą w pomarańcze. blat przenosił drgania na
butelkę typu pet, żółta oranżada podskakiwała, wypełzając za szyjkę,
niemal na ścianę z krzywo zawieszoną reprodukcją słoneczników/.

żartuję z pielęgniarką. śliczna. boi się sama wejść do środka, odłożyć
pościel do prania. to dobrze, coś za coś, pójdziemy na spacer i kawę.

alejka. zimny wiatr od rzeki. część liści, już przebarwiona,
kołysze się w kałużach. większość wciąż na drzewach
drży i szeleści. jak ona, gdy wtula kasztanowe loki w mój nowy polar.

przynajmniej nie jest duszno, zaczyna się jesień.



  _________________________________
publikacja za zgodą Autora

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisy ad personam będą usuwane