sobota, 28 lipca 2012

między jednym wdechem a drugim

                                                                                             
Kazimierz Rink
          


ARS  POETICA


Wiersz złoci się jak rozdmuchiwana wiatrem kobiecość,
owija nici nagich wersów wokół nadgarstków powietrza.

Wchodzisz. To może być przedmieście krętych uliczek
albo pokój z beżem rolet niewidocznych w słońcu.
Z profilem każdej z tych bezsennych nocy.

Znajome fluidy, odblaski, dźwięki ściennej cytry
czasem skrzypiec skuszonych symetyrią kostki obojczyka
pamiętającą nie tylko wydarte oktawom sekrety.

Jest późne popołudnie albo wczesny ranek.
Myślisz - nie ma w tym perły muszkatu
ni wstążki wiążącej kwiaty martwych natur.

Lecz co trwa nie znika. Skubacze parapetów.
Bractwo okruchów i skwarków
odbite w lusterkach blaknącej poświaty metafor.
Tęsknisz. A korce liter ciągle nie z tej księgi.

Wiersz przędzie światło rozstań, czyste i kobiece,
jakąś porą tajemną wychodzi z ukrycia.
Drżenia, przysięgi, ekstazy. Brzask jasnoniebieski.

I podróż do zapisania - światłoczułość stopy
odsłaniającej na przekór śnieżny rąbek snu.



Św. FAUSTYNA. DZIENNICZEK

Dotknąć Cię szeptem wierzbowej gałązki
Albo cienistość parkanów nałożyć na habit
Jaki to dotyk? Pewnie jak z traw grząskich
Co rozmodlone pluszczą na równi z łąkami.

W Twoim Dzienniczku confessio świecy. Ptak szybujący
Nad pogodą ikon. Dzień we mgle odchodzący
W stronę niepojednanych w utracie zasmuceń
Po modlitewnej z serca wysupłanej nucie.

Jesteś wodą rozwidlonej drogi, tych co gubiąc trakty
Nie zdążą już do oaz ni źródeł. Anioł ich prowadzi
Do Ciebie, w Dom Błękitnooki, może coś poradzisz?




WPISANI W CZERWIEŃ

                               pamięci Waldemara Milewicza

Zawsze ta sama pogoń za życiem
wybierająca azymut z ciemnej strony straceń
samotność Nicholsona w matni pustynnych Tatarów

i wracający po latach łoskot wieczornych doniesień
bzy potargane monsunem cierpkich niedowierzeń
nie bogowie jeszcze nawet nie żołnierze
raczej chłopcy malowani na wylot
wpisani w czerwień na niebotycznej barykadzie słońca

Po żar zenitu i ciszę dudniącą
w kadrze wygaszonych lontów

Śladu nawet dotyku wiatru na ustach
stłuczonej na szybie jeepa odysei

Opowieść nie do dźwignięcia
między jednym wdechem a wydechem

Jak porzucona kurtka strzęp psalmu
i dziewicza nietykalność kabury

             
_____________________________________________________________
opublikowane za zgodą Autora

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisy ad personam będą usuwane