sobota, 4 lutego 2012

Trzy wiersze, trzy drogi

Piotr Gajda



Pleśń

Hop, hop! Głosy z igliwia, song grzybni.
Przygłucha akustyka; zawilgocona fototapeta
ze ścianą lasu, ruchliwym skorkiem. Na korze

zamiast mchu od północy – chrząszcze i huby.
Odwróciłem się od miasta rosnącego
w półmroku. Z antenami na południe,

ślepymi kuchniami. Styropian nie trzymał się
kamienic, dach nie chronił przed wiatrem.
Jak bluszcz rozrastały się ulice, na parki

i place rozlały się brudne wody. Hop, hop!
Wołały na mnie echa w studni,
mokry szczur dawał się pogłaskać.

Błądziłem wzrokiem po podmokłych łąkach,
w gliniankach utonął most i jasnowłosy
chłopiec. Wzeszło słońce, ale nic nie schło.



Karbid

Podróżowałem z kanistrem benzyny. Słyszałem zapałki w cudzych
kieszeniach, to grzechotał worek kości wykopany z ziemi. Ciało
zamieniało się w popiół: zrzucało skórę i mieściło się w garści.
Otaczały je pszczoły o czarnych odwłokach, urnach z chityny.

Żar puchł. Ogień brzęczał niczym szerszeń w puszce.
Zatrzaśnięte we mnie okno nie stłukło się, tylko pękło
jakby zamókł kapiszon.




Dystans

Co jest bardziej odległe; gwiazdy
krążące w oddaleniu od Ziemi po obcych
orbitach, czy jej obserwatoria o miliony

lat świetlnych od ich trajektorii? Życia
pokoleń nie wystarczy, by dosięgnąć celu.
Lecz Kain miał Abla na wyciągnięcie ręki.


_________________________________________
publikacja za zgodą Autora

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisy ad personam będą usuwane