Tomasz Kowalczyk
złudzenie optyczne
na fotografii dziecko wygląda tak
jakby rozkładało ręce w geście obronnym
lub do złapania piłki
stopa -– lekko uniesiona – wykonuje krok
po którym chłopiec
ze zdziwieniem wpada w objęcia matki
niepewność ustępuje uczuciu zdobywcy
ale nie wiadomo
czy można powtórzyć ćwiczenie
i zagrać miłość jeszcze raz
z wirującej karuzeli
nie można dostrzec
pojedynczego przedmiotu
kolorowa mgiełka rozprasza spojrzenia
które nieruchomieją pod warstwą rozmytych wrażeń
łatwo w ulotność wejść dotykiem
przeźroczyste graffiti
łagodzi uderzenia powietrza
karuzela zwalnia
pojawiają się granice
rysowane coraz twardszym ołówkiem
krajobrazy z fotograficznej pamięci
powracają na swoje miejsca
dziecko schodzi z krzesełka
idzie w stronę piaskownicy
zabawki próbują zwrócić na siebie uwagę
ciężarówka do połowy załadowana klockami
przejeżdża bez emocji obok otwartych drzwi
we śnie jesteś zupełnie inny
powietrze przywołane dotykiem
bez sprzeciwu nadstawia karku
po którym wdrapujesz się na sam wieczór
nie nadążasz za własnymi krokami
myśli pozostawione z tyłu dostają zadyszki
jakby chciały zostać w minus nieskończoności
na twojej twarzy nieruchomieje noc
wtedy pochylasz się nad zeszytem
słowa z niedowierzaniem otwierają oczy
odkrywając własne znaczenia sprzed kilku lat
na rachunki zabrakło wytrwałości
sumienie uwięzione w matriksie
próbuje resztkami sił dotrzeć do światła
świt zaostrza ci rysy
poleceniem powrotu między oba światy
niepewność o zawiązanych oczach
nie potrafię ci jeszcze powiedzieć
ile głosów usłyszałem w milczeniu
litery poruszające się
wzdłuż zmieszanego alfabetu
nie wypowiadały słów
układam puzzle
do góry nogami
aż zniecierpliwiony
sam uporządkujesz
tekturowy krajobraz
dziś nie potrafię jeszcze
nauczyć cię mojego języka
nauka mówienia
znowu nie usłyszałem na dobranoc
o czym jutro będziesz milczał
z każdym dniem przybywa tematów
oczekujących na twoje komentarze
w snach mówisz płynnie kilkoma językami
bez zająknięcia recytujesz wiersze rodziców
przebudzenie kładzie ci palec na ustach
widzę jak podejmujesz walkę z dźwiękami
których nie da się zawiesić na pięciolinii
zanim ta muzyka wyskoczy w przestrzeń
odepchniemy od siebie kilka martwych tonów
bunt Oskara Matzeratha
kiedyś umilknie łoskot werbla
rozrywający bębenki widowni
która klaszcze z zachwytem
chociaż nie zna się na muzyce
w twojej ciszy jest inaczej
na początku będzie bolała głowa
później przyzwyczaisz się do powietrza
o smaku ludzkich wydzielin
powrót do przeszłości jest niemożliwy
trzeba nauczyć się grać
aby nuty znalazły swoje miejsce
pałeczki ciśnięte w kąt
patrzą z niedowierzaniem
gdy zaczynasz rosnąć wbrew własnej woli
słowa poza granicą perswazji
zamiatane pod dywan pozwalają się rozdeptywać na miazgę
z której nie można ulepić nawet milczenia
powietrze unosi je na meble i firanki
do chwili gdy po raz pierwszy nazwą świat
posklejanymi obrazami
zanim imiona wejdą w osoby a nazwy w przedmioty
matka pochyli głowę nad uśpioną twarzą
ożywiając myśli kolorem oczu lub barwą głosu
trzeba powtarzać ciszę aby znudzona odeszła
w niezapisane echo
oddech zacznie malować przestrzeń głoskami
o brzmieniu postawionym na głowie
i amplitudzie sprasowanej linią prostą
sylaby związane powietrzem ściskającym krtań
nauczą się kiedyś twojego imienia.
__________________________________________________
publikacja za zgodą Autora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane