Marcin Małecki
Prywatna historia multimediów
Pamiętam
jak pierwszą
ojciec
wsadził w iglaki
długo
patrzyłem na bijący czerwienią napis „Scaner”
i nic
kurz
w kanałach przekleństwa starego mieliśmy
oglądać
Szakiego
(matka
skrobała przez ramię)
drugą
ojciec wsadzał w nocy ale wtedy
przyszli
ci z BORu (nazwa równie twarda)
znalazła
go matka słoneczniki
zbierały
rosę
marzyliśmy
o trzeciej mieliśmy gotowe
drabiny
euforii wyobrażone mlaśnięcia nowy szus
gumiaków
lecz wtedy
poznaliśmy
już wszystkie
zagrywki
O’Niela
Przerażona
M. połyka oud
Pamiętam
przecinki na ciele
wtrącające
-do siebie- odprysk świtu
woda
miała barwę baraniego łoju*
gdy
odłożyć
te
dwa funty papieru
w
których MacCarthy myli telegram wysyłając pani Paley słowa
„Desmond
ginie” *
przychodzą
do głowy szalandy
nie
nie tak ostre
i
drżące jak te z sunącego języka Ouse
nacierają
na wodę miękko
jak
ciało
wyobrażanego
przez ciebie gwałciciela
…
daję
ci dwa
funty
papieru mówię
zobacz
w
wewnętrznym języku rzeki ginie pies
ona
wchodzi
w
tańczące myślniki nurtu
obie
was
budzi
hemavathi
nadchodzącego metalu
Pamiętam
je
wtrącające
w okolicach piersi
ciche
-drobnienie-metafor-drobnienie-metafor-
-
słyszysz?
na
metal upada
dwie
uncje świtu?
*E.
Bishop – Koniec marca
*Por.
Wirginia Wolf - Dziennik
12.
02 Listwianka – Koty. Jadis.
Przypomina mi się Imre Nagy
patrzący prze okno
burany wypełnione żywym wiatrem
idą w jego głowie
śnieg mówi do niego
wystawia przecinki luf
jęczą kropki myślniki
pauzy zawodzą białym szumem
Imre Nagy siedzi
w oddali terkot
nowego języka
przychodzi
mi do głowy ten obraz
kiedy
język strzela słowem druzz-ja
rybacy
spluwają między walonki wystawiają przecinki zębów
słychać
jęki idących w górę torosów ich przeciągłe „ę” i „tia”
ich
zmyślone kropki
język
sam powtarza i budzisz się z karabinem w ustach
Imre
Nagy
pojawia
się w takie dni daleko na lodzie
idzie
ze związanymi rękami
ze związanymi rękami
Gurkenleben
Ten
słoik z napisem Guber und Braun
chowała
moja prababka
była
tam wtedy tuszonka z bitej świni
śniegi
szły gęsto gubiły świst cyrylicy
otwierałem
go pięćdziesiąt martwych zim dalej
wyjmując
tonące w syropie wiśnie
matka
znosiła go w dół pedantycznie
(mijana
w kuchni tonicznie stroiła nóż)
pamiętam
jak stał w słońcu -rdza drążyła emalię-
w
mętnym szkle od którego łupało w klatce
dwa
małe wyszczerbienia
jedno
kiedy robili cesarkę ojciec kupował sedes niósł matce
drugie
gdy ciotka kończyła
myśl
Ten
słoik wiszący
na
krawędzi w który wsadzasz swój chudy anemiczny palec
(światło
osocza ścieka ci w kierunku pachwin)
jego
stała zmysłowa erekcja
jego
wszeteczne „traubengurke” kojarzące mi się z „ja, ja!” bawarskich kobiet
rozdęty
ludzką pamięcią mam
szaleńczą
ochotę
pchnąć
delikatnie palcem wskazującym prawej ręki
i
dojrzeć
błyskającą
w mętnym oku
dziką
świadomość
Wokabularz
z tańcem w tle
W
środę bili świniaka
Inga
Gill wjechała na drogę Popielawy – Cisów
stanęła
w poprzek bijącej w oczy politury
widział
ją Dujas od tego czasu zaczął pić
miała
włosy Maryli mówili patrzyła na wierzby
w jej
głowie biły w niebo kosmyki traw zgięte w pół skorupy drzew
w
ogóle słowo „bić” było jej miłe
Dujas
widział kiedyś ten film
uczył
się grać w szachy gdyby jeszcze raz
nie
stał by w pół drogi
„wiersz-który-miał-być-sonetem-nie-chce-być-sonetem
dziewczynka-mówi-Polnik-Kol-ny”*
Dujas
zbiera słowa
„to
jest wojna o każdy pierdolony dzień”
przestaje
pić
*Mariusz
Grzebalski – Wiersz
____________________________________
publikacja za zgodą Autora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane