środa, 5 kwietnia 2023

burany wypełnione żywym wiatrem

 

Marcin Małecki

 

Prywatna historia multimediów

Pamiętam jak pierwszą
ojciec wsadził w iglaki
długo patrzyłem na bijący czerwienią napis „Scaner”
i nic
kurz w kanałach przekleństwa starego mieliśmy
oglądać Szakiego
(matka skrobała przez ramię)
drugą ojciec wsadzał w nocy ale wtedy
przyszli ci z BORu (nazwa równie twarda)
znalazła go matka słoneczniki
zbierały rosę
marzyliśmy o trzeciej mieliśmy gotowe
drabiny euforii wyobrażone mlaśnięcia nowy szus
gumiaków lecz wtedy

poznaliśmy już wszystkie
zagrywki O’Niela
 
 
 
 
 
Przerażona M. połyka oud

Pamiętam przecinki na ciele
wtrącające -do siebie- odprysk świtu
woda miała barwę baraniego łoju*
gdy odłożyć
te dwa funty papieru
w których MacCarthy myli telegram wysyłając pani Paley słowa
„Desmond ginie” *
przychodzą do głowy szalandy
nie nie tak ostre
i drżące jak te z sunącego języka Ouse
nacierają na wodę miękko
jak ciało
wyobrażanego przez ciebie gwałciciela
daję ci dwa
funty papieru mówię
zobacz
w wewnętrznym języku rzeki ginie pies
ona wchodzi
w tańczące myślniki nurtu     
obie was
budzi
hemavathi nadchodzącego metalu

Pamiętam je
wtrącające w okolicach piersi
ciche
-drobnienie-metafor-drobnienie-metafor-

- słyszysz?
na metal upada
dwie uncje świtu?


*E. Bishop – Koniec marca
*Por. Wirginia Wolf - Dziennik
  





12. 02 Listwianka – Koty. Jadis.

Przypomina mi się Imre Nagy patrzący prze okno
burany wypełnione żywym wiatrem idą w jego głowie
śnieg mówi do niego
wystawia przecinki luf
jęczą kropki myślniki
pauzy zawodzą białym szumem
Imre Nagy siedzi
w oddali terkot
nowego języka

przychodzi mi do głowy ten obraz
kiedy język strzela słowem druzz-ja
rybacy spluwają między walonki wystawiają przecinki zębów
słychać jęki idących w górę torosów ich przeciągłe „ę” i „tia”
ich zmyślone kropki
język sam powtarza i budzisz się z karabinem w ustach

Imre Nagy
pojawia się w takie dni daleko na lodzie
idzie
ze związanymi rękami
   





Gurkenleben

Ten słoik z napisem Guber und Braun
chowała moja prababka
była tam wtedy tuszonka z bitej świni
śniegi szły gęsto gubiły świst cyrylicy
otwierałem go pięćdziesiąt martwych zim dalej
wyjmując tonące w syropie wiśnie
matka znosiła go w dół pedantycznie
(mijana w kuchni tonicznie stroiła nóż)
pamiętam jak stał w słońcu -rdza drążyła emalię-
w mętnym szkle od którego łupało w klatce
dwa małe wyszczerbienia
jedno kiedy robili cesarkę ojciec kupował sedes niósł matce
drugie gdy ciotka kończyła
myśl

Ten słoik wiszący
na krawędzi w który wsadzasz swój chudy anemiczny palec
(światło osocza ścieka ci w kierunku pachwin)
jego stała zmysłowa erekcja
jego wszeteczne „traubengurke” kojarzące mi się z „ja, ja!” bawarskich kobiet
rozdęty ludzką pamięcią mam
szaleńczą ochotę
pchnąć delikatnie palcem wskazującym prawej ręki
i dojrzeć
błyskającą w mętnym oku
dziką
świadomość






Wokabularz z tańcem w tle

W środę bili świniaka
Inga Gill wjechała na drogę Popielawy – Cisów
stanęła w poprzek bijącej w oczy politury
widział ją Dujas od tego czasu zaczął pić
miała włosy Maryli mówili patrzyła na wierzby
w jej głowie biły w niebo kosmyki traw zgięte w pół skorupy drzew
w ogóle słowo „bić” było jej miłe

Dujas widział kiedyś ten film
uczył się grać w szachy gdyby jeszcze raz
nie stał by w pół drogi
wiersz-który-miał-być-sonetem-nie-chce-być-sonetem
dziewczynka-mówi-Polnik-Kol-ny”*
Dujas zbiera słowa
„to jest wojna o każdy pierdolony dzień”
przestaje pić


*Mariusz Grzebalski – Wiersz

 

 

____________________________________

publikacja za zgodą Autora

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisy ad personam będą usuwane