Andrzej Zdzisław Dygas
wilgotny aksamit
lubiłem gdy palił tytoń a jego
skóra oddychała współczuciem
wilgotna ledwie przydatna
często o świcie z moich warg
ślina kapała na jego skronie
pożądanie ociekało i bieliło ostrze
tylko łaskotanie oswajało tragedię
krótkie cięcia nie dają gwarancji
że głowa opadnie łagodnie
w kosz splecionych dłoni
rzadko bezcenna ulga
odrywa ból od kości i reszty
a aksamitny pas zaciska tętnice
i łagodzi wstrząsy by
powieki zamknięte na stałe
rozwijały fantazje
a ostre pragnienia
oswajało kąsanie warg i
żucie języka bez smaku
całował i tulił moje plecy
planował
byłem docelowym punktem
w pętli spalonej amfory
hala odejść
wilgotny zapach
szpitalnych korytarzy
ukryty między okiennicami
suche drewno pokrywa
spękana zieleń
na progu wiszą
drzwi na krzywych zawiasach
kościste konary haczą powieki
znużonych oczekiwaniem na wylot
hale zawstydzone prześwitem
bez kontroli wpuszczają
żółte promienie układają się w stos
niezdarne rzeki namierzają
oddech uśpionych
plączą pasma włosów
ziemia wilgotna od ran
czesana milionami rąk
szorstka pełna skaz
papierowy szelest
kruszy gęsty las
stopy ziemi oblepione
kurzem z kości
właśnie teraz
rozstępuje się skóra
rodzi rabaty i leniwe
zaułki
pomarańczowy
zapach
... w takich miejscach gdzie
w uchylonych przejściach wisi
ciężki zapach drinków a
po skroniach spływają lepkie
krople jeszcze
ciepłej czekolady
i ostrzą wzrok arlekinów
napinają ich mięśnie
nakręcają sprężyny
poruszają łożyska
wychodzą z pomarańczowych rogów
opierają się
się o śliskie bary
przez dna kieliszków łowią zgubione spojrzenia
wiją się i
łaszą szukają miejsca
powoli wsiąkają
w ściany i obce ubrania
jak spóźnione cienie
na skraju zmierzchu znikają
w kępach kwitnących pokrzyw
w nagich paskach mlecznej mgły
pętlic głowy wygłodniałych w pogięty drut
ssać cząstki tęsknoty tulić wilgoć
by nie przepadła w zapachu nocy
nie wyschła na pomarańczowej farbie
_____________________________________
publikacja za zgodą Autora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane