środa, 16 października 2013

wszyscy modlą się w jednym kierunku i widzę ściany


Wojciech Jacek Pelc




w starych drewnianych kościółkach

w starych drewnianych kościółkach Bóg
wydaje się młodszy i bardziej rześki
(to chyba on przed chwilą zapalał świecę)
a my jemu bliżsi jakby chronologia zdarzeń
nagle przestała istnieć
jakbyśmy urodzili się wczoraj a dzieciństwo
zamieniono w rząd ławek w których zasiadać będziemy
dopiero od jutra z każdym dniem dalej
od głównego ołtarza

w starych drewnianych kościółkach światło i cień
nie rzucają pod nogi granic tańczą
stroją nieśpieszne miny albo włóczą się leniwie
miedzy amboną a prezbiterium
wyrzeźbioną w kamieniu chrzcielnicą
a z lekka topornie ociosanymi daszkami
kolejnych stacyjek drogi krzyżowej
i w końcu nie wiesz
które jest dobrem które złem za którym podążyć
któremu odpuścić lecz wiesz że to wyjątkowo twoje
misterium

w drewnianych wieżach drewnianych kościółków
kapłani zamykają miejscową noc wypuszczają ją
wieczorami a ona w zamian kotwiczy w koronach
drzew na dachach domostw
zawisa na liniach i falach telefonów
i jak opuszczona powieka Chrystusa rysuje
krótki margines odwieczne prawo do ułomności
do bycia rozgrzeszanym

nawet wiara nie ma tu nic na czym mogłaby
tak solidnie się oprzeć
liczą się tylko cuda z pierwszej ręki

*
zwiedziłem już wiele takich kościółków
wszystkie nosiły na sobie ślady zębów
lecz jak dotąd w żadnym z nich nikt mnie nie ugryzł
zawsze czułem się tam połknięty w całości




narodziny. Marienburg - januar A.D. MMXI

jest poniedziałek i jest zima. nocą
przyszedł nowy śnieg. teraz się puszy
jeszcze niesprasowany podeszwami turystów.

najpiękniej robi to między murem, a zamkiem
wysokim, tam prawie widać, jak cisza
wyłania się zza zakrętu i ciemnej

czerwieni. na średnim czterej krzyżowi
bracia odpoczywają od fleszy.
komnaty pozamykano. chcę dzwonić,

dzielić się kilkusetletnim milczeniem,
lecz najpierw wracam do ciszy.
pragnę zobaczyć jak wychodzi i stawia

pierwszy krok.



odchodzenie. Glogau - juni A.D. MMXII

jest czerwiec zanosi się na deszcz
jadę z Izą do Rapocina
wsi której już nie ma na mapie

na miejscu witają nas samotny kościół
zmarli i owady szalejące w powietrzu na ziemi
w gęstwinie traw
witają tak jakby chciały udowodnić
że ich królestwo jest z tego świata

Iza nie wierzy więc do kościoła
wchodzę sam niestety nie zastaję tam Boga
nie ma także człowieka ani najmniejszych
oznak żywej natury mszę odprawia stęchlizna
w ławkach zasiada omszały gruz

zatem szerzej otwieram oczy i widzę ofiarny stół
pasterza w uniesieniu oraz dusze (białe
niektóre są lekko przybrudzone) wszyscy modlą się
w jednym kierunku i widzę ściany
ubrane w bogate obrazy i czuję chłód posadzki
surowych kazań
w uszach dźwięczy cisza kościelnych dzwonków
a przez witraże wpadają prawdy niebieskie

potem już na zewnątrz rozmawiam z grobami
o czasach tuż po wojnie przesiedleniach
pierwszych komuniach i ostatnich mieszkańcach
o hucie która wszystko zabiła
a drzewa pochylają się nad nami nad murem
nad nieistniejącymi budynkami i zdają się
bardzo powoli dostrzegać zmiany

zaczyna kropić
królestwo owadów jest mniej ekspansywne
wracamy do miasta

z oddali wieża i dach świątyni wyglądają
jakby tętniły na zwyczajnym uboczu
drzewa usłużnie wyznaczają skraje dróg


___________________
publikacja za zgodą Autora

3 komentarze:

  1. Przypomniał mi się ks. Twardowski i ks. Pasierb. Dawno nie czytałem wierszy tak sugestywnych, z takim dziecięcym zadziwieniem. Dzięki.
    Pozdrawiam, Jerzy

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję. Wojciech :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo poruszył mnie wiersz, a tu obraz:


    http://www.kronikarp.pl/szukaj,24256,strona-1

    OdpowiedzUsuń

Wpisy ad personam będą usuwane