Janina Szołtysek
prażone kasztany
nie musisz ich dla mnie przywozić z Grenoble.
wystarczy, że obiecałeś, choć wcale nie prosiłam,
a ja pomyślałam, że dotąd nikt tego nie zrobił.
na pewno nie zdążę skosztować wszystkiego,
więc żal pozostanie zawsze ten sam. teraz będę
tylko twierdząco odpowiadać na trudne pytania.
tak, jestem szczęśliwa, nosząc w kieszeni te z drzewa
na pobliskim podwórku. od jesieni do kolejnego spadania.
mogę wyobrazić sobie posmak nerkowca. sparzyć język
jedząc pieczone kartofle.
moje astapowo
powiedziałam, że cię kocham. a ty mi o Lwie Tołstoju;
czy znam, ile wiem o nim samym, bez sensu,
przywołujesz scenę wyklęcia.
a ja nie wiem nic i nie chcę rozumieć,
nie chcę uciekać sama. gdy zabraknie mi słów
jednoznacznych, stanę jak żona lota,
na stacji odbitej echem.
życie kobiet może wzruszać tylko w książkach.
jednak te kilka słów dziś między nami
tak realnie mogło przeszkodzić śmierci.
grawitacja
za balkonem dojrzewają granaty.
Andriej podwiesza wiotkie gałązki.
mówisz, że to tylko zwykła ciekawość
pozwoliła ci wytrzymać ze mną tak długo.
nie obrażam się, nie uginam pod ciężarem słów.
wyciągam ramiona do góry
jak sznurki, ponad drzewo.
niedojrzała, czerwienieję w słońcu.
planuję, jak w ukryciu zerwać cierpki jeszcze owoc,
by nie spadł
na łeb,
na szyję.
___________________________________________
Publikacja za zgodą Autorki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane