Recepcja twórczości Wandy
Karczewskiej była niewspółmierna do jej niemałego i zróżnicowanego dorobku. W dziesięciotomowym Słowniku współczesnych
polskich pisarzy i badaczy literatury [1] znajdujemy
bibliografię dwudziestu ośmiu dzieł tej autorki, w tym: dziesięć powieści i
tomów nowelistycznych, pięć utworów scenicznych, jeden wybór recenzji
teatralnych, trzy książki dla dzieci i dziewięć tomów poetyckich (w tym
wybory). Ale ten spis kończy się na roku 1988, choć Karczewska żyła jeszcze
siedem lat, wciąż pisała i wydawała, tuż przed śmiercią wiele czasu poświęciła
na skrupulatne przygotowanie nowego utworu [2] oraz wyboru Wiersze ze snów miłości i rozpaczy [3]
W Przewodniku Bibliograficznym Biblioteki Narodowej znajduje się zaledwie
siedemnaście tytułów Wandy Karczewskiej, zaś w popularnej Wikipedii – tylko
dziesięć pozycji, co by świadczyło, że jej spuścizna domaga się wciąż – po
latach – rzetelnej dokumentacji. Od tego należałoby zacząć przypominanie tej
autorki i jej popularyzowanie.
Dlatego tak ważna może okazać się sesja zorganizowana w Kaliszu w dniach 18-20
listopada 2011 roku. Po Adamie Asnyku Karczewska może, a nawet powinna stać się
drugim patronem literackim miasta i to właśnie tutaj powinno zawiązać się
centrum ożywiające jej wizerunek i recepcję.
* * *
Wanda Karczewska żyła 82 lata. Debiutowała w roku 1937, a więc w wieku 24 lat.
Między tą datą a śmiercią (w roku 1995) upłynęło 58 lat jej życia twórczego,
pisarskiego. A w tym czasie za plecami przesunęły się trzy wojny i cztery różne
Polski, szmat historii szczególnie dynamicznej i dramatycznej dla tamtych
pokoleń. Znałem poetki, których życie mniej więcej pokrywało się z czasem
Karczewskiej – m.in. Wandę Bacewicz, Annę Kamieńską, Annę Pogonowską, Ernę
Rosenstein, Annę Świrszczyńską – i obserwowałem tę ewolucję, która przedzierała
się przez imaginaria czasu historycznego i artystycznego, ewoluując poprzez
nowe warunki i konwencje życia, ale też estetyki, formy i języki.
Myślę, że natura poetycka Karczewskiej wynikała jednak bardziej z jej
introwertyzmu niż ekstrawertyzmu duchowego. Płynęły nad nią epoki jej
pokolenia, co przypominało burzliwą pogodę, jednak ona, nasiąkając historią i
historiozofią, bardziej inspirowała się sferą własnej „prywatności
egzystencjalnej”. Równocześnie jednak nie uciekała w żadne solipsyzmy czy
oniryzmy. Szczegół biograficzny zawsze był „mięsem” jej poezji.
Zacznijmy od zbioru wierszy pt. Powrót do
Kalińca [4]. Co istotne:
nie był to nowo napisany cykl, lecz wybór wierszy (których Karczewska wydała
jeszcze kilka), a więc teksty z tego tomu nie obrazują jakiegoś etapu
twórczości, lecz powinny być traktowane jako prezentacja panoramiczna. Co
naturalne, ułożona z konkretnym zamysłem. W przypadku tej książki poetka
kierowała się intencją jasną i czytelną: chciała otóż własnymi wierszami odbyć
podróż wstecz, do matecznika, do źródła. Nim okazały się rodzinny dom i miasto.
We wstępie do książki prof. Henryk Pustkowski pisze o trzech ścieżkach, którymi
autorka zmierzała do celu: „uhistorycznienie”, „urodzinnienie” i
„umetafizycznienie”. A więc ta droga wiodła przez czas, który przecież w
kategoriach tak zbiorowych, jak osobistych był bardzo dramatyczny, zaskakujący
i zmienny, w kategoriach prywatnych łączył się z symboliką i czułością
matecznika, czyli domu rodzinnego; w kategoriach metafizycznych skłaniał do
pojęcia niepojętego, czyli ogarnięcia całej teleologii i teodycei losu.
Historyczne virement to było – jak wiemy – przekleństwo tamtych generacji,
które obracało w niwecz wszelką ciągłość i stabilność, w proch – wszystko, co
dawało pewność ugruntowanego wcześniej żywota, a w gruz i dramat wartość
podstawową, czyli przetrwanie. Azyl rodzinnego domu to wartość niemal
podstawowa. Dylan Thomas opisywał w swoich wierszach opozycję womb – tomb,
czyli łono –grób – na takich właśnie antypodach szczęścia i nieszczęścia
rozpięta była perspektywa egzystencjalna. We współczesnej literaturze polskiej
Tadeusz Wyrwa-Krzyżański stworzył „poezję sadybizmu”. Sadyba to dom, przystań,
schron – miejsce po freudowsku bezpieczne, rozciągające dach nad naszą głową i
roztaczające ciepło rodzinnego ogniska. Dom jest sentymentalnym miejscem na
ziemi i ocalającym nas od czegoś najgorszego, czym jest bezdomność. Pozostaje
jeszcze kwestia „adresu” i tożsamości – ona w tym wyborze Karczewskiej
utożsamiana jest z miastem, źródłem naszej życiowej Amazonki, choćby nią była
Prosna; miasto, z którym jak latawiec jesteśmy związani nicią, miasto-pępowina,
miasto-gawra. Gawra dzieciństwa – lat szczęśliwości. Z tym wszystkim wiąże się
jeszcze „bezpiecznik” rodziny i – jak podkreśla Pustkowski – archetyp Ojca,
czyli autorytetu i głównego filaru, na którym trzyma się dach całego świata.
Topos rzeki przywołałem tu nieprzypadkowo. Pod jej prąd płynie ta poezja – jak węgorze
do Morza Sargassowego. A ono jest morzem ciepłym, cichym, spokojnym. Tak, taką
sentymentalną podróż odbywała Karczewska w Powrocie do Kalińca. Z wieloma
naturalnymi, kulturowymi i mitologicznymi symbolami kojarzy się „filozofia”
tego wyboru. Filozofia z jednej strony zakorzeniona w konkrecie historii i
biografii, w powidokach dramatycznych przeżyć, w swoistej odysei XX wieku; z
drugiej strony filozofia o proweniencji czysto egzystencjalnej, może nawet
eudajmonistycznej, kiedy to dramatyczne szlaki na ziemi nie przesłaniają
błękitnych szlaków na niebie. Ta koegzystencja destrukcji i konstrukcji jest
charakterystyczna dla Karczewskiej. Pustkowski konkluduje: Powrót do Kalisza,
powrót do dzieciństwa jest pierwszą sprawczą przyczyną tej poezji, bowiem jak
mówił Riccoeur – „wkraczamy do symboliki wtedy, gdy mamy śmierć za sobą, a
przed sobą dzieciństwo”. To jest może sedno, jakie pojęła Karczewska i które
umiała przekuć w wiarę i ekspresję swoich wierszy.
Ten tom zamyka posłowie samej autorki. Pisze ona o dramatach, jakie przeżyła i
traumach, jakie wyniosła z wojny. Np. o strasznym widoku zburzonego bombami
Kalisza. Ale zaraz przypomina sobie, że ocalało drzewo rosnące przed oknem i
dodaje: ...ten obecny we wszystkich miastach i wierzeniach symbol odradzającego
się życia. Karczewska podkreśla też, że zawsze intrygował ją dylemat winy i
kary, kwestie społeczne (np. kontrast bogactwa i nędzy), niepokoiły ją
antagonizmy rasowe i religijne, gnębił problem Prawdy, frapowały aksjomaty
Dobra i Zła, niepokoiła tajemnica przemijania, dramaty samotności, rozterki
wyboru drogi życiowej... To wszystko sytuuje w swoich „wierszach kaliskich”,
zaś ów autokomentarz zdradza, jak bardzo była autorką świadomą i wrażliwą.
Toteż w rezultacie wiersze brzmią przejmująco, autentycznie, szczerze. To było
prawdziwe – mówiąc dzisiejszym językiem – „życiopisanie”. Umiejące poruszać i
wzruszać. Na szczególną uwagę w tym tomie zasługuje poemat Uroboro poświęcony
pamięci Ojca. Uroboro to ów mitologiczny wąż, który pożera własny ogon, a więc
unicestwia się, ale i karmi, i odradza nieustannie; w obiegu życia i śmierci
trwa wiecznie. Osobliwa metafora egzystencjalnego perpetuum mobile. W tej
symbolice najosobliwsze jest jej przeniesienie na relację córka – ojciec. Jest
tu miejsce i na tren rozpaczy, i na radość z dalszego życia ojca w łańcuchu
genetycznym. Taka transgresja była nadzieją poetki i pocieszeniem. Jest coś
mistycznego i majestatycznego w tej pieśni poświęconej śmierci, która nigdy nie
zwycięża, choć zabija i życiu, które nigdy nie przegrywa, choć gaśnie. W tej nieskończoności
obcowania, która wiecznie trwa. Karczewska w tym utworze sięgnęła do archetypów
poezji profetycznej i fundamentalnej, tej, która miała ambicję „objaśniania”
świata i ustanawiania jego reguł, jakie były odmieniane przez rozmaite
filozofie poszukujące kamienia, opoki i wszelkiego ontologicznego „mechanizmu”.
Ten poziom ambicji wyróżnia kaliską poetkę w sposób usprawiedliwiający jej
nasze tu przypominanie... Moim zdaniem Karczewska wpisuje się także w poczet
mądrych stoików, którzy w jazgocie świata są coraz gorzej słyszalni.
* * *
Poemat Spacer w alei parkowej poetka kończyła dwa miesiące przed
śmiercią; był to jej ostatni utwór... Lucyna Skompska, blisko zaprzyjaźniona z
Wandą Karczewską w tamtym okresie jej życia, zwraca uwagę [5] na liczne
związki tego utworu z powieścią Głębokie źródła (która ukazała się w roku 1973)
i nazywa poemat rozmową i dramatem cieni.
Ta rozmowa to w gruncie rzeczy rozpaczliwy dialog autorki z samą sobą,
obwiniającą się za śmierć Matki zgładzonej w Oświęcimiu i Brata straconego w
Brzezince. Karczewska – przypomnę – pisywała przed wojną artykuły o polskości
Gdańska, potem podejrzewała, że restrykcje wobec jej rodziny wynikały z faktu
poszukiwania jej przez Gestapo.
Poemat jest, moim zdaniem, najbardziej oryginalnym i osobliwym utworem tej
pisarki. Pełen symboliki, odrealnionego quasi-realizmu, szamocącego się między
faktografią a oniryzmem. To jakiś koszmar senny sączący się z ran przeszłości.
Matka i Brat pojawiają się w przestrzeni mitologicznej, na Wyspie Noksos, w
Dolinie Cedronu, w dawnej Wenecji; w ich tle Ariadna, Beatrycze, Dionizos,
Tezeusz... Absolutny „park cieni”, z których każdy dźwiga swoje przesłanie.
Antyczna jedność akcji, miejsca i czasu mieści w sobie kwintesencję dramatu,
nakaz wyroczni, nieustanną ciągłość losów, które od zarania ludzkości aż po jej
nieprzewidywalny kres są igraszką miłości i cierpienia, łez i krwi, rozmijania
się i odnajdywania oraz Fatum, którego pojęcie przekracza mądrość wszystkich
pokoleń. To jest po prostu wspaniały moralitet, dla polskiego czytelnika
szczególnie przejmujący, bowiem związany bezpośrednio z apokalipsą lat wojny,
której piętno co najmniej do mojego pokolenia mamy wygarbowane na skórze.
Na szczególną uwagę zasługuje forma tego utworu. Polifoniczna i synkretyczna,
spleciona z partii lirycznych, bardzo pięknych, z partiami epickimi. Zaś w
całej tej kakofonii odniesień kulturowych mieści się uniwersum cierpienia i
pytań do Losu o łódeczkę naszego życia płynącą zagmatwanym Meandrem przez
epoki, stulecia, pokolenia nieustannie i wciąż na nowo – da capo al fine!
Uważam, że Spacer w alei parkowej to obok poematu Uroboro najwybitniejszy
utwór, jak nam Wanda Karczewska po sobie pozostawiła.
* * *
Wiersze ze snów miłości i rozpaczy były kolejnym wyborem, skrupulatnie ułożonym
przez autorkę; niestety ukazały się już po jej śmierci, w siedem lat po Powrocie
do Kalińca. W tym tomie zaakcentowany jest wątek owej wzajemnej transgresji
życia i śmierci, ale nadal – co charakterystyczne dla tej poetki –pozbawiony
nihilistycznej paniki. Już pierwszy utwór wyboru, zatytułowany Mówi sosna,
sygnalizuje tę opcję. Oto ścięta sosna „odradza się”, reinkarnuje w byt biurka.
Trwa więc nadal, chociaż inaczej. Ma swoje nowe wcielenie i przeznaczenie:
służy poetce do pisania wierszy. „Wydobywa” z siebie głos: Namawiam cię / istniej
inaczej jeśli nie możesz jak dawniej. Osobliwa mimikra, jednak ocalająca,
przywracająca sens, wytyczająca nową drogę. Owszem, w cyklu tym powracają
jeszcze dawne koszmary, otwierają się rany, przychodzą duchy zmarłych i
zabitych, ale w nawet najsmutniejszych wierszach otwiera się okno na świat.
Arcyciekawy jest wątek autotematyczny, w świetle którego twórczość jawi się
jako siła kreatywna, wykraczająca poza sam tekst i budująca nowe, żywotne
wartości. Jeszcze raz przywołam Dylana Thomasa, to piękne zdanie z któregoś
jego wiersza: ta siła, która przez zielony lont prze kwiaty... To jest właśnie
kwintesencja nieustannego odradzania się, pędu ku istnieniu. W wierszu Druga
rozmowa nocą duch Ojca mówi do ducha Matki: Znów tetryczysz stara / jak tam za
życia na stołku dębińskim / Patrz ona pisze / zrobiłaś swoje. Boże, w tych
ostatnich czterech słowach, w całej tej scenie jest niesłychana apoteoza sensu
pisania, które – nomen omen – wpisuje się w ową siłę, jaka przez zielony lont
przez kwiaty. Istotne jest i to, że Karczewska po swoich traumatycznych tomach
wydawanych wcześniej szła w stronę łagodnego optymizmu, silnej wiary w wartość
i celowość życia.
A przecież czasy nadal były rozwichrzone. Większość tekstów z tego tomu została
napisana w trudnych latach 80. Znajdujemy więc tutaj echa ówczesnych
niepokojów, czasami bezpośrednie nawiązania do sytuacji społecznej i
politycznej, niepokój i troskę o Polskę, pogrążoną w swarach i konfliktach.
Dominuje jednak inna perspektywa – ta, nad którą można by zawiesić transparent
z pytaniem: jak żyć? Jak się odnaleźć w nieustannych niepokojach, jak nastawić
busolę własnego sumienia, jak nie utracić Boga w sercu i jasności w głowie?
Karczewska poszukuje odpowiedzi w perspektywie etycznej i osobistej, nie kocha,
nie cierpi za miliony, raczej dąży do odnalezienia samej siebie, bowiem wierzy
w taką właśnie drogę „ulepszenia świata”. I umacnia się także w wierze w sens
pisania. W wierszu pt. Post scriptum pisze:
Rozliczyć siebie ze sobą – a po co?
zbyt wielu teraz innych tu rozlicza
miast najpierw siebie samych A zresztą
pisarstwo to jest przecież rozliczenie
rzecz obojętna czy to nas obnaża
czy też ukrywa
zbyt wielu teraz innych tu rozlicza
miast najpierw siebie samych A zresztą
pisarstwo to jest przecież rozliczenie
rzecz obojętna czy to nas obnaża
czy też ukrywa
Ponadto stało się w tym wyborze coś, co miało miejsce w Mapie pogody Jarosława
Iwaszkiewicza – ekspozycja prostoty sprowadzona do rzeczy zwykłych i
przyziemnych. Zaskakuje, raczej może ujmuje, reizm tych wierszy: biurko,
ołówki, szpilki, grzebienie... Wszystkie te namacalne drobiazgi, niby nic nie
znaczące i banalne, a jednak uwiarygodniające realizm i autentyzm w
postrzeganiu świata. Wdziera się język sprozaizowany, nawet potoczny, a raczej
miesza się i znakomicie przenika z językiem wysokich przesłań, jak np. w tym
fragmencie wiersza pt. „Wigilia z Frasobliwym”:
Znikają powoli wszystkie twarze
żywych i umarłych
jeszcze tylko pozostaje świat rzeczy
stosy papierzysk – nie dokończona powieść
urywki dzienników szkice wierszy
Nie warto ich kończyć bo po co
Stosy książek przeczytanych
i tych które się miało przeczytać
żywych i umarłych
jeszcze tylko pozostaje świat rzeczy
stosy papierzysk – nie dokończona powieść
urywki dzienników szkice wierszy
Nie warto ich kończyć bo po co
Stosy książek przeczytanych
i tych które się miało przeczytać
Dokąd to wszystko odsunąć z pola widzenia?
Co z tym zrobić?
Co z tym zrobić?
Karczewska pisze tu studium własnej samotności, narastającego wyobcowania ze
świata, dystansu, lecz równocześnie temperatura jej emocji i walor
intelektualny, także wizyjność wielu „obrazów rozumowych” czyni tę summę życia
i doświadczeń istotną. Nie mam wątpliwości, że była autorką mającą wiele do
powiedzenia, autorką o czułym sejsmografie etycznym, rozległym, panoramicznym
oglądzie spraw fundamentalnych i to w całej ich rozciągłości – od kwestii
historycznych i społecznych po filozoficzne i metafizyczne. Z tego punktu
widzenia ubolewam nad cieniem, jaki kilkanaście lat po śmierci tej poetki
osłania jej postać i twórczość. Jednak z drugiej strony Wanda Karczewska ma
swoje miejsce w literackiej historii pokolenia, które urodziło się u początków
XX wieku i niemal do końca towarzyszyło jego burzliwym dekadom. Co z tym
zrobić? Co z tym wszystkim teraz zrobić? Odpowiedź jest jedna: zachować w
zbiorowej pamięci. Pozostaje tylko to Miłoszowe pytanie, czy jeszcze poezja
ocala ludzi i narody? Na to niech każdy sam sobie odpowie.
Leszek Żuliński
[1] Współcześni polscy pisarze i badacze literatury pod
red. Jadwigi Czachowskiej i Alicji Szałagan, tom IV, Wydawnictwo Szkolne i
Pedagogiczne, Warszawa 1996
____________________________________
źródło -archiwum sZAFy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane