Szanowni Państwo!
Dla rzeźbiarza, snycerza, zwieńczeniem terminowania było wykonanie lipowego
ołtarza składającego się z trzech części, czyli tryptyku. Mówię o tym, bo mam
skojarzenia z dawną tradycją rzemieślniczą, myśląc o rozwoju poetyckim
Grzegorza Wołoszyna, którego wiersze znam od lat, a o pierwszej próbie
wydawniczej, młodzieńczym arkuszu, napomykałem w miesięczniku „Odra”. Nie był
to jeszcze majstersztyk. Na majstersztyk trzeba było cierpliwie czekać. To, co
dostaliśmy do ręki, to coś więcej niż typowy ołtarzowy tryptyk, to „poliptyk”.
Autor nie dość, że starannie oddzielił ziarno od plew, wykazując się dużą
samoświadomością, to jeszcze te najlepsze utwory z ostatnich lat umiejętnie
skomponował.
I tym samym ołtarz po rozłożeniu mówi nie tylko każdym
detalem, pojedynczym wierszem, lecz
i całością. Co może mówić tak skomponowana całość? Przede
wszystkim pokazuje wiarę w porządek, organizację: nad uczuciami można
zapanować, od tego jest forma i przyrodzona jej dyscyplina. Pojedyncza emocja w
tym ołtarzowym układzie jest jak nuta w symfonii. A to już wyższa szkoła
poetyckiego wtajemniczenia, gdy młody autor tak właśnie rozgrywa współobecność
akordów budowanych z pojedynczych nut – scen, obrazów, sytuacji.
I jeszcze dodam, że ołtarz, choć perfekcyjnie rozrysowany, a potem wyrzeźbiony,
może pozostać martwy. To zależy od tego, kto przed nim stoi, modląc się lub
kontemplując. Ten ktoś, gdy odnajdzie wspólny ton i znajome figury, może stać
przed nim jak urzeczony. Co właśnie mnie,
i pozostałym jurorom, się przydarzyło. I choć nie powinno
się dzielić włosa na czworo, to jednak spróbuję w ten sposób dotrzeć do tego,
co tu najważniejsze:
po pierwsze apoteoza dzieciństwa, czystość pierwszych doświadczeń
w obliczu doliny, rzeki, rżyska, w ciepłej i mądrej obecności dziadka i babci,
po drugie dramat
wyrwania z tego raju i wrzucenia w błoto życia, w piekło miasta, głupiej
i ogłupiającej cywilizacji,
po trzecie
cierpienia młodego Wertera, na którego zarzucono sieć i wszystko wydaje mu się
nierealne, wirtualne,
po czwarte
szukanie możliwości kontaktu z czymś czystym i pierwotnym mimo goryczy,
wściekłości i sarkazmu.
I jeszcze dwie rzeczy na koniec bardzo mi bliskie. Bohater tych wierszy przez
jakiś czas pracował w szkole, bez tego doświadczenia nie powstałoby co najmniej
kilka linijek. I podoba mi się, że poeta jest staroświecki, to znaczy oczytany
(w międzywojennej awangardzie i nie tylko, bo na przykład kłania się Dante).
Dla niego wiersz prócz tego, że ma dużo widzieć i chwytać, to jeszcze musi
brzmieć. A w tych brzmieniach, za każdym razem dostosowywanych do
sytuacji
i emocji, jest już coś więcej niż tylko dobrze opanowane
rzemiosło.
Dziękuje Państwu za uwagę!
Karol Maliszewski
__________________________
materiał opublikowany za zgodą Autora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane