poniedziałek, 21 maja 2012

(rozważanie uzupełniane biegiem dni i lat)


Mój Nikifor, a właśnie, że mój

   

    Może to wpływ aury wiosenno-zimowej, może choroba przyjaciela, ale od dłuższego czasu nachodzą mnie różne dziwne myśli. Żeby je odpędzić, postanowiłem obejrzeć 

po raz enty film Krzysztofa Krauzego „Mój Nikifor”. Film o znanym malarzu, a konkretnie 
o spotkaniu i dziwnej przyjaźni dwóch mężczyzn – artysty i jego opiekuna. 
Tego wieczoru znowu nie mogłem zasnąć. Przypomnieli mi się moi uczniowie, którzy patrzą na mnie jak na prawdziwego poetę, w dodatku w sutannie, co ma dla nich prawie świętą moc i wydaje się być zarezerwowana dla niewielu kapłanów. Sami chcą pisać 
i piszą jak ja, tylko że więcej i lepiej. Wbrew opiniom – że jest coraz mniej lirycznie 
na tym świecie – oni jako poeci jeszcze chodzą po ziemi. A raczej przemykają się zawstydzeni, cisi, przepraszający, że coś chcieliby powiedzieć.

 
    Pamiętam wieczór, już byłem odwiedzić chorych w szpitalu i po innych duszpasterskich obowiązkach, a tu telefon: „Proszę księdza, to my, deszcz wreszcie pada, idzie z nami ksiądz na spacer?” I poszedłem z nimi. Zachowywaliśmy się jak na scenie z filmu, gdy Nikifor prowadzony przez swojego opiekuna po raz pierwszy przechodzi kilkakrotnie przez obrotowe drzwi, bawiąc się jak dziecko. Byliśmy szaleni, nie bacząc na różnicę wieku między nami, czuliśmy się w swoich pomysłach jak nie 
z tej epoki prawdziwi poeci.  Pisanie to samotność, która czasami wydaje się nie do zniesienia. Piszemy i widzą nas tylko cztery ściany pokoju, nie odezwie się komórka ani żaden inny telefon. Poeta zachowuje się tak, jakby postępował według jasnych, choć jemu tylko dobrze znanych, reguł. Bez ustanku tworzący Nikifor tylko na moment przerywa swoją pracę, by wygłaszać kategoryczne sądy nieznoszącym sprzeciwu głosem. Tak jakby nie mówił w swoim imieniu, tylko za jakimś niewidocznym suflerem powtarzał prawdy niepodważalne. Poezja to nie jest coś nadanego z urzędu, to kwestia owej „iskry Bożej”, której nikt jeszcze nie widział, a której nie można wykrzesać żadną siłą woli ani wyobraźni.
    W miarę rozwoju ekranowych wydarzeń coraz głębiej wchodzimy w świat Nikifora 
i coraz lepiej odczuwamy jego magnetyzm. Łagodne linie wzgórz otoczone marznącą mgłą, cisza opustoszałej Krynicy, obraz samochodu wzruszająco mozolnie pnącego się do góry – wszystkie te obrazy zapadają w pamięć i tracą swą dosłowność. 
A także podpowiadają, od kogo czerpał siłę do swej pracy Nikifor, i do opieki nad nim jego przyjaciel. Już, albo dopiero, 25 lat moje życie kapłańskie splata się z podobnymi do Nikifora ludźmi jak jakieś metafizyczne przeznaczenie. Reżyser określił swoje uczucie do artysty tytułem Mój Nikifor, mnie już tylko pozostaje dodać: 
A właśnie, że mój.
                                     
Jerzy Hajduga
___________________________________________
publikacja za zgodą Autora

2 komentarze:

  1. Wzruszyłam się, wróciły wspomnienia z wieczoru w Drezdenku. Więcej nie powiem, kto był, to widział i słyszał:)
    Grażyna Paterczyk

    OdpowiedzUsuń
  2. "Pisanie to samotność, która czasami wydaje się nie do zniesienia. Piszemy i widzą nas tylko cztery ściany pokoju, nie odezwie się komórka ani żaden inny telefon "

    to takie bardzo prawdziwe

    Artykuł wzruszający, czytając wchodzi się w inny wymiar.

    OdpowiedzUsuń

Wpisy ad personam będą usuwane