czwartek, 26 kwietnia 2012

Poezja Jerzego Hajdugi - recenzja


Wielkie krótkie wiersze



   Gdyby wielkość i jakość poezji oceniać ilością stron, jakie w druku zajmuje jeden wiersz, liczbą strof, grubością kolejnych tomów, to mało kto zauważyłby twórczość Jerzego Hajdugi. Jego wiersze są niby okruchami codzienności – zapisane kilkoma słowami, w kilku wersach, gdzie każde słowo ma swoją wagę. Tak jak słowo w tekście, 
tak i każdy wiersz jest ważny, nieprzypadkowy. Dzieje się to tak samo, tak celowo, 
jak komponowanie witrażu z niewielkich, pozornie nieważnych kolorowych szkiełek. 
Bo właśnie z witrażem można porównać całą poezję, całą twórczość księdza Jerzego.
Hajduga pisze bez patosu, oszczędnie operuje metaforą, która nie jest barokowo rozbudowaną, zdobną, ale tak skromną, że trzeba nieraz dobrze wczytać się w tekst, 
aby ją znaleźć. Niekiedy wskazuje na jej obecność tylko sekwencja wyrazów
 w wersie… 
   Na tym, między innymi, polega wielkość i inność poezji księdza Jerzego.
Ta poezja jest rozpoznawalna, wyraźnie wyróżniająca się; jest bardzo indywidualna 
i można powiedzieć, osobna. Po jednym, dwóch wersach można rozpoznać jej autora bez potrzeby zaglądania na stronę tytułową tomiku. A to jest cechą twórczości tylko nielicznych poetów. Poezja Hajdugi ma już swoje trwałe miejsce nie tylko wśród poezji kapłańskiej, i nie tylko w lubuskim regionie.
    W wierszach Hajdugi nie ma słowotoku, lecz precyzyjne wyrażanie tego, 
co najistotniejsze i co zmusza do myślenia.
 Poeta często rozmilcza się na wiele głosów – tym samym prowokując, a nawet zmuszając czytelnika, aby ów myśl autora sam sobie dopowiedział. 
Słowa, które umieścił w tomiku  Panie, Ty wiesz… można odczytać jako pewnego rodzaju manifest twórczy:

zaczęta modlitwa / nie dokończony wiersz / bez słowa lepiej

     Bo nie jest konieczne opisywanie spraw Wielkich wzniosłymi słowami...    
Jerzego Hajdugę, jako poetę wielkiego formatu tak naprawdę odkryłem w jego 
wierszu o Mamie, która zmarła. Cały ból, osamotnienie, bezradność z powodu końca dotychczasowego świata poeta przykrywa czymś – wydawać by się mogło – tak banalnym, jak niepokój o to, kto mu teraz przyszyje guzik do koszuli i co będzie 
z kubkiem…
     Częste jest w jego twórczości odsyłanie do codzienności, do prostych, ale jakże głębokich w swoim znaczeniu gestów, tak jak w Mojej liturgii powrotów, gdzie :

… jeszcze położę dłoń na twoim ramieniu
o Panie tak położyć dłoń aby dzieci
myślały że jest lżejsza od krzyża
a ci co nie są dziećmi
że to przyjaźń…

    Poeta Jerzy Hajduga jest księdzem, ale nawiązania do stanu kapłańskiego, 
w odróżnieniu od wielu innych poetów z tego kręgu, nie należą do dominujących 
w jego wierszach. Jeśli już się pojawiają, to zawsze są bardzo znaczącymi, mocno wyartykułowanymi akcentami, świadczącymi, że są to dla niego sprawy ważne. 
    Bo nie są mu obce zwyczajne ludzkie rozterki i wątpliwości. 
Jednak nie obnosi się  z nimi. Wie przecież kim jest, gdzie jest i jakie jest jego życiowe zadanie.  Odzywa się jednak czasami niezgoda, świadomość odizolowania. 
Przykładem jest jeden z powracających co jakiś czas motywów muru. 
Niekiedy poeta, jakby w desperacji, posuwa się aż do granicy, za którą jest już obrazoburczość:

Patrząc na mur klasztoru w środku nocy
zastanawiam się, z której strony
Bóg go ogląda… 

     Dla Hajdugi ten mur nie jest jednak niebotyczną, niemożliwą do pokonania przeszkodą. On usuwa z niego kamień po kamieniu, tworzy okna, a w końcu przejście. 
Dzięki temu jest z ludźmi i z tej i z drugiej strony ogrodzenia. Wciąż szuka z nimi bliskości, przyjaźni, i znajduje to.  Dzięki temu ma prawo pisać o miłości, o samotności, o odejściach – tych na jakiś czas i tych ostatecznych.
Jest człowiekiem wrażliwym, bo przecież nie można być poetą nie posiadając tej cechy. Jest to wrażliwość poety spotęgowana wrażliwością księdza i spowiednika zarazem, wrażliwością człowieka...
I tu pojawia się paradoks losu: z jednej strony wrażliwość, z drugiej – konieczność obcowania z cierpieniem, z chorymi, bo przecież ksiądz Jerzy jest kapelanem szpitalnym. On ma pacjentom nieść otuchę. To od niego oczekuje się, by jak Szymon Cyrenejczyk wziął na swoje barki ich krzyż. Czyni to, a jednocześnie zdaje sobie sprawę ze swojej bezradności. 
W zbiorze Z przychodni wierszy kapelana jest taki tekst:

nieważny dzień ani miesiąc wystarczy
zapach pierników a to już święta
bożego narodzenia
zosia siedzi przy łóżku i ma włosy
uczesane w kucyki dzisiaj przyjdą
koledzy z podwórka
januszek bawi się swoimi palcami
wciąga i wyciąga ze szklanki z wodą
dorzuci za chwilę szczękę
słyszę dlaczego ksiądz nie ma piżamy
nie patrzyłem im wtedy w oczy

To wiersz o jego duchowych podopiecznych z drezdeneckiego szpitala.

Poeta Jerzy Hajduga nawet daleko poza granicami Drezdenka, z tym właśnie miastem jest kojarzony, chociaż przybył tu z Krakowa. 
Jestem dumny, jako mieszkaniec Drezdenka, że właśnie te uliczki on przemierza,
 że w tym szpitalu pochyla się nad chorymi, że tu głosi mądre słowo z ambony 
i tu tworzy swoje wiersze i pisze felietony.

Ludwik Lipnicki

______________________________



publikacja za zgodą Autora



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisy ad personam będą usuwane