Wielkie krótkie wiersze
Gdyby wielkość i jakość poezji oceniać ilością
stron, jakie w druku zajmuje jeden wiersz, liczbą strof, grubością kolejnych
tomów, to mało kto zauważyłby twórczość Jerzego Hajdugi. Jego wiersze są niby okruchami codzienności – zapisane kilkoma słowami, w kilku wersach, gdzie każde słowo ma
swoją wagę. Tak jak słowo w tekście,
tak i każdy wiersz jest ważny,
nieprzypadkowy. Dzieje się to tak samo, tak celowo,
jak komponowanie witrażu z niewielkich,
pozornie nieważnych kolorowych szkiełek.
Bo właśnie z witrażem można porównać
całą poezję, całą twórczość księdza Jerzego.
Hajduga pisze bez patosu, oszczędnie operuje metaforą,
która nie jest barokowo rozbudowaną, zdobną, ale tak skromną, że trzeba nieraz
dobrze wczytać się w tekst,
aby ją znaleźć. Niekiedy wskazuje na jej obecność
tylko sekwencja wyrazów
w wersie…
Na tym, między innymi, polega wielkość i
inność poezji księdza Jerzego.
Ta poezja jest rozpoznawalna, wyraźnie wyróżniająca
się; jest bardzo indywidualna
i można powiedzieć, osobna. Po jednym, dwóch
wersach można rozpoznać jej autora bez potrzeby zaglądania na stronę tytułową
tomiku. A to jest cechą twórczości tylko nielicznych poetów. Poezja Hajdugi ma
już swoje trwałe miejsce nie tylko wśród poezji kapłańskiej, i nie tylko w lubuskim
regionie.
W wierszach Hajdugi nie ma słowotoku, lecz
precyzyjne wyrażanie tego,
co najistotniejsze i co zmusza do myślenia.
Poeta
często rozmilcza się na wiele głosów – tym samym prowokując, a nawet
zmuszając czytelnika, aby ów myśl autora sam sobie dopowiedział.
Słowa, które
umieścił w tomiku Panie, Ty wiesz… można
odczytać jako pewnego rodzaju manifest twórczy:
zaczęta
modlitwa / nie dokończony wiersz / bez słowa lepiej
Bo nie jest konieczne opisywanie spraw Wielkich
wzniosłymi słowami...
Jerzego Hajdugę, jako poetę wielkiego formatu tak
naprawdę odkryłem w jego
wierszu o Mamie, która zmarła. Cały ból, osamotnienie,
bezradność z powodu końca dotychczasowego świata poeta przykrywa czymś –
wydawać by się mogło – tak banalnym, jak niepokój o to, kto mu teraz przyszyje
guzik do koszuli i co będzie
z kubkiem…
z kubkiem…
Częste jest w jego twórczości odsyłanie do
codzienności, do prostych, ale jakże głębokich w swoim znaczeniu gestów, tak jak
w Mojej liturgii powrotów, gdzie :
…
jeszcze położę dłoń na twoim ramieniu
o
Panie tak położyć dłoń aby dzieci
myślały
że jest lżejsza od krzyża
a
ci co nie są dziećmi
że
to przyjaźń…
Poeta Jerzy Hajduga jest księdzem, ale nawiązania do
stanu kapłańskiego,
w odróżnieniu od wielu innych poetów z tego kręgu, nie
należą do dominujących
w jego wierszach. Jeśli już się pojawiają, to zawsze są
bardzo znaczącymi, mocno wyartykułowanymi akcentami, świadczącymi, że są to dla
niego sprawy ważne.
Bo nie są mu obce zwyczajne ludzkie rozterki i wątpliwości.
Jednak nie obnosi się z nimi. Wie przecież kim jest, gdzie jest i jakie jest jego życiowe zadanie. Odzywa się jednak czasami niezgoda, świadomość odizolowania.
Jednak nie obnosi się z nimi. Wie przecież kim jest, gdzie jest i jakie jest jego życiowe zadanie. Odzywa się jednak czasami niezgoda, świadomość odizolowania.
Przykładem jest jeden z powracających co jakiś czas motywów muru.
Niekiedy poeta, jakby w desperacji, posuwa się aż do granicy, za którą jest już
obrazoburczość:
Patrząc
na mur klasztoru w środku nocy
zastanawiam
się, z której strony
Bóg
go ogląda…
Dla Hajdugi ten mur nie jest jednak niebotyczną,
niemożliwą do pokonania przeszkodą. On usuwa z niego kamień po kamieniu, tworzy
okna, a w końcu przejście.
Dzięki temu jest z ludźmi i z tej i z drugiej strony
ogrodzenia. Wciąż szuka z nimi bliskości, przyjaźni, i znajduje to. Dzięki temu ma prawo pisać o miłości, o samotności,
o odejściach – tych na jakiś czas i tych ostatecznych.
Jest człowiekiem wrażliwym, bo przecież nie można
być poetą nie posiadając tej cechy. Jest to wrażliwość poety spotęgowana
wrażliwością księdza i spowiednika zarazem, wrażliwością człowieka...
I tu pojawia się paradoks losu: z jednej strony wrażliwość, z drugiej – konieczność obcowania z cierpieniem, z chorymi, bo przecież ksiądz
Jerzy jest kapelanem szpitalnym. On ma pacjentom nieść otuchę. To od niego
oczekuje się, by jak Szymon Cyrenejczyk wziął na swoje barki ich krzyż. Czyni
to, a jednocześnie zdaje sobie sprawę ze swojej bezradności.
W zbiorze Z
przychodni wierszy kapelana jest taki tekst:
nieważny
dzień ani miesiąc wystarczy
zapach
pierników a to już święta
bożego
narodzenia
zosia
siedzi przy łóżku i ma włosy
uczesane
w kucyki dzisiaj przyjdą
koledzy
z podwórka
januszek
bawi się swoimi palcami
wciąga
i wyciąga ze szklanki z wodą
dorzuci
za chwilę szczękę
słyszę
dlaczego ksiądz nie ma piżamy
nie
patrzyłem im wtedy w oczy
To wiersz o jego duchowych podopiecznych z drezdeneckiego
szpitala.
Poeta Jerzy Hajduga nawet daleko poza granicami
Drezdenka, z tym właśnie miastem jest kojarzony, chociaż przybył tu z Krakowa.
Jestem dumny, jako mieszkaniec Drezdenka, że właśnie te uliczki on przemierza,
że w tym szpitalu pochyla się nad chorymi, że tu głosi mądre słowo z ambony
i tu tworzy swoje wiersze i pisze felietony.
Jestem dumny, jako mieszkaniec Drezdenka, że właśnie te uliczki on przemierza,
że w tym szpitalu pochyla się nad chorymi, że tu głosi mądre słowo z ambony
i tu tworzy swoje wiersze i pisze felietony.
Ludwik
Lipnicki
______________________________
publikacja za zgodą Autora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane