Juliusz Rafeld
PO GODZINACH
ledwie odstawiłem od ust
szklankę i ciebie
słowa już krążą w przelocie
do celu trudno trafić w sens
do góry nogami wspak i od nowa
ty dwa on trzy my dwadzieścia
i tak nigdy się nie zgadza
jeszcze więcej potrzeba
jedni przybywają na czas inni na gotowe
w sumie nieważne kto za kim
tylko dlaczego
razem rozpalając kominek szukamy drogi
którą przebyć warto choćby raz
choćby dla wspomnień
choćby po godzinach
SUITA
zawsze na początku
budzi mnie długie mollowe intro
w nim cichnące kroki łapią rytm deszczu
po chwili chór delikatnie otwiera drzwi
sen śpi
za oknem dzwonnica powtarza zagadkę
brzmi tak samo ale wciąż waham się
między bielą a czernią
udajemy że rozmawiamy pierwszy raz
i niech tak zostanie
jeszcze kilka taktów i werble
oznajmiają najnowsze wieści rwącym crescendo
a po nim wielogłos przytłumiony kapturami
usiłuje sprowadzić mityczne katharsis
choć się nie sprawdziło
najbardziej trafia do mnie skrzypcowa przypowieść
zapowiada zmierzch falując między neuronami
toczy się odwieczny dyskurs być czy mieć
spijam ostatnią półwytrawną kroplę
da capo al fine
ZŁUDZENIE
szczerbaty płot pochylony coraz bardziej
przypominał krótkowidza
usiłował odczytać tropy na poboczu
które piasek przysypał niedokładnie
może wolał wcisnąć się w oczy
przed snem
wbrew namowom wiatru
nie ułożył się jeszcze czekał
w próbie ognia ciskał skrzące spojrzenia
wzdychając do chmur coraz ciszej
modlił się o deszcz
krepuje mnie odgłos kroków
na bruku pozostawiam ślady
poza obszarem widzenia
nic nie jest prawdziwe
czekam na deszcz
piasek później
______________________________
publikacja za zgodą Autora
______________________________
publikacja za zgodą Autora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane