wtorek, 21 lutego 2012

Trzy wiersze. Trzy spojrzenia.


Juliusz Rafeld



PO GODZINACH

ledwie odstawiłem od ust
szklankę i ciebie
słowa już krążą w przelocie
do celu trudno trafić w sens

do góry nogami wspak i od nowa
ty dwa on trzy my dwadzieścia
i tak nigdy się nie zgadza
jeszcze więcej potrzeba
jedni przybywają na czas inni na gotowe
w sumie nieważne kto za kim
tylko dlaczego

razem rozpalając kominek szukamy drogi
którą przebyć warto choćby raz
choćby dla wspomnień
choćby po godzinach






SUITA


zawsze na początku
budzi mnie długie mollowe intro
w nim cichnące kroki łapią rytm deszczu
po chwili chór delikatnie otwiera drzwi
sen śpi

za oknem dzwonnica powtarza zagadkę
brzmi tak samo ale wciąż waham się
między bielą a czernią
udajemy że rozmawiamy pierwszy raz
i niech tak zostanie  

jeszcze kilka taktów i werble
oznajmiają najnowsze wieści rwącym crescendo  
a po nim wielogłos przytłumiony kapturami
usiłuje sprowadzić mityczne katharsis
choć się nie sprawdziło

najbardziej trafia do mnie skrzypcowa przypowieść
zapowiada zmierzch falując między neuronami
toczy się odwieczny dyskurs być czy mieć
spijam ostatnią półwytrawną kroplę 
da capo al fine




ZŁUDZENIE

szczerbaty płot pochylony coraz bardziej
przypominał krótkowidza
usiłował odczytać tropy na poboczu
które piasek przysypał niedokładnie
może wolał wcisnąć się w oczy
przed snem

wbrew namowom wiatru
nie ułożył się jeszcze czekał
w próbie ognia ciskał skrzące spojrzenia
wzdychając do chmur coraz ciszej
modlił się o deszcz

krepuje mnie odgłos kroków
na bruku pozostawiam ślady
poza obszarem widzenia
nic nie jest prawdziwe

czekam na deszcz
piasek później

______________________________
publikacja za zgodą Autora

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisy ad personam będą usuwane