poniedziałek, 9 stycznia 2012

Recenzja tomiku poetyckiego

"Wynajęty widok" Jerzego Hajdugi




Piżama i wieczność

Ramę kompozycyjną najnowszego zbioru poetyckiego Jerzego Hajdugi (ur. 1952 r.) Wynajęty widok (Warszawa 2008) tworzą teksty umieszczone na skrzydełkach okładki, słowa schowane, ukryte, ale mogące wyznaczać odbiór propozycji lirycznej; to nibywiersze, nibynotatki wyjęte z dziennika kapłana udzielającego wsparcia duchowego chorym w szpitalu. Podmiot liryczny rzuca m.in. taki szczegół architektoniczny „nie ma szpitala bez kaplicy” (s. 32). Właściwie gdyby nie pierwszy obraz hospitacyjny z trudem domyślelibyśmy się, że poeta jest księdzem, zakonnikiem: „Słyszę / Dlaczego ksiądz nie ma / piżamy?” Są jeszcze dwa liryki demaskujące powołanie; fragment utworu o znamiennym tytule Ksiądz od zmarłego: „zgarnia śnieg niechcący / sutanną” (s. 7) oraz passus w Żywiej: „syn wraca nocą do klasztoru / wyjmuje z habitu dłoń” (s. 30). Jerzy Hajduga nie epatuje zatem czytelnika sutanną, stąd brak określnika „ks” przy nazwisku, edycja pozbawiona jest notki biograficznej, a i zdjęcie pisarza wewnątrz zbioru nie sugeruje jego fachu (brak koloratki). Identyfikacji z zewnątrz dokonuje Andrzej Sulikowski w posłowiu Szumy, zlepy, przydławienia. Drugi wyimek, z zawiniętej czwartej stronicy okładki nie jest już opisem sytuacji i zdarzeń zewnętrznych, lecz głosem duszy, refleksją i poniekąd rachunkiem sumienia; twórca przyznaje się do ułomności czysto ludzkich, jakimi są zmęczenie, mniejsze angażowanie się przy posłudze: „Cóż znaczą słabości / ludzkie wobec cierpienia / chorych w szpitalu”. Osobiście traktuję te ramowe teksty jako komentarz wprost od samego autora, zwłaszcza że nie uwzględniono ich w spisie treści, więc niech funkcjonują na nieco innych prawach niż pozostałych 30 tekstów „właściwych”.

Czyniąc ogólną uwagę, iż tkanka liryczna czerpie soki z doświadczeń poety, należy przede wszystkim wsłuchać się w treść i poddać sile przekazu. Zawsze ważniejsza była dla mnie odpowiedź na pytanie „czym jest konkretna poezja?”, a nie na wątpliwość: „kim jest sprawca?”. Wynajęty widok przeczytałem kilka razy i rozumiem go jako opis kontaktów podmiotu lirycznego (specyficznej figury człowieka żywego) ze zmarłymi bądź chorymi, a więc osobami, którym objawia się śmierć jako zdarzenie realne, w pobliżu.

Podstawową możliwością człowieka jest więc stan choroby („rozwija się karta chorobowa”, s. 12). Zostaje powołana postać pacjenta – przechodnia, jednostki cierpiącej, lecz bardzo uważnie obserwującej siebie. Dolegliwości fizyczne uruchamiają myśli o kruchości swojego ciała. Ciekawy wydaje się utwór Kruszynka, w którym podmiotem, sferą aktywną jest człowiek poprzez medium – odbicie w lustrze: „z lustra wiszącego nad łóżkiem // przygląda się / własnemu ciału” (s. 8). I dostrzega materię bezwolną, toczoną przez ból, obniżającą inne funkcje, w tym płciowe, rodzinne: „już mało we mnie / kobiety / matki” (s. 8). Wśród wątków człeko-organicznych wymieńmy też frazę: „strzęp ciała / podmyty krwią” (s. 11). Bohater Tyle mnie we krwi udręczonemu ciału stara się dodać nieco piękna i stylu, mówiąc: „proszę rozbierz mnie gustowniej // później prowadź do łazienki” (s. 14). Mam zatem przed sobą książkę poetycką wyłonioną z realiów, konkretów, tj. z przedmiotów (łóżko, pościel, prześcieradło, bielizna, piżama) lub czynności (mycie, zmiana pościeli):

„nie dowierza
że wokół niej tyle zmian
pościeli

obmywania
umywania” (s. 8).

Autor zbudował przestrzeń uniwersalną – szpital z salami, korytarzami; terytorium będące metaforą świata, ograniczonego niczym cela, jaką przecież bywa również ciało: „ja jeszcze zostałem w przejściu” (s. 17). Przyszła mi nawet do głowy taka uwaga, że właściwie życie-świat to hospicjum, w którym czekamy na śmierć (ortodoksyjny egzystencjalizm jako echo tytułu filmu Krzysztofa Zanussiego Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową). W Niedługo przyjdzie znajdziemy zapis:

„przewraca cię z jednego boku
na drugi

nocą gdy przechodzisz na palcach
od ściany do ściany” (s. 13),

a w Płynie do ust dezodorancie fragment: „za ścianą staruszek w łazience / siadam na brzegu wanny” (s. 20).

Materialnym wyróżnikiem homo sapiens w scenografii medycznej jest przede wszystkim piżama. W omawianej poezji nie występuje ona wyłącznie jako materiał, tekstylia, choć nie brakuje miejsc wyznaczających tę perspektywę: „zdejmuję piżamę / zakładam drugą” (s. 13), „schnąca bielizna / czarne majteczki / piżamy” (s. 19). Urywek: „słyszę dlaczego pan nie ma piżamy” (s. 22) jawi się jako zlaicyzowana wersja cytowanego już tekstu: „Słyszę: / Dlaczego ksiądz nie ma / piżamy?” W przedostatnim wierszu autor szyje odzież personifikowaną, przejmującą, jak wcześniej odbicie w lustrze, rolę „być człowiekiem”:

„jeszcze chwilę schnie na kaloryferze
przepocona piżama

przyglądam się nogawkom i rękawom
jakby zdjęte z innego wieszaka

nie ze mnie
nic ze mnie” (s. 35).

Warto również przy okazji wyodrębnić ruch dośrodkowy, będący udziałem bohaterów liryki Jerzego Hajdugi: „mam pięć lat / wyciągnięte ręce / w moją stronę” (s. 29), „odległość do siebie” (s. 23), „położyłem się cicho / dookoła siebie” (s. 34).

Motyw szpitalny nie stanowi novum w literaturze, ale dzieło Jerzego Hajdugi osiągnęło stan poruszającej poezji: Wynajęty widok to przypowieść o życiu i śmierci, całkowicie wolna od hiperboli emocji i patosu, sztucznej ceremonialności. Nieraz efekt liryczny powstaje dzięki zabiegom lingwistycznym sprzęgniętym z czarnym poczuciem humoru, jak na przykład w urywku wyzyskującym polifoniczność słów (zmarły-pochowany i zabawa w chowanego): „poniżej głęboko / bawi się ziemia / w chowanego” (s. 7). Ziemia przygarnia, ale także rodzi (Nie mów że grób to cmentarz), by ponownie przygarnąć.

Uczucia podstawowe znamionuje własna temperatura i natężenie światła. Twórca zdaje się operować skalą: zimno-ciepło, ciemno-jasno, a oscylowanie między skrajnymi wartościami odbywa się z wykorzystaniem potencjometru przysłówkowego w stopniowaniu bądź popularnego GPS z zabawy w szukanie rzeczy ukrytej: „cieplej” (s. 12), „znowu się bawię w ciepło / zimno gorąco” (s. 13). Ważną chwilą podczas lektury Wynajętego widoku jest tekst tytułowy. Pozostawiając na boku interpretację erotyczną, bo taką też można wywieść podczas skupionej analizy, zatrzymam się przy interpretacji ontologicznej. Obraz powołany przez pisarza targany jest niepokojem, wstrząsany wyładowaniami dreszczy. Wobec braku lumenów, w mroczności, następuje incydentalna separacja dwojga bohaterów od świata; istnieją „oni” skupieni na przeżywaniu własnych, interpersonalnych uczuć:

„w ciemnej bramie
bez światła bez żarówki akurat nikt

i nic nie przechodziło między nami
czytaliśmy sobie z ust” (s. 10).

Fraza „wynajęty widok” to tyle, co pożyczony, niestały, przemijalny. Nazwanie przestrzeni o minimalnym blasku inicjuje wypowiedź Wracamy kuszetką: „gęsta płaska czerń / przebita światłem / punkt nic więcej” (s. 16). Poeta przetyka wiersze nitkami autotematycznymi. Impulsem do napisania tekstu egzystencjalnego stały się ptaki uderzające dziobami o parapet. Wówczas autor wyznaje: „notuję lęk” (s. 26), zaś w innym miejscu ocenia w istocie pogrzebowy rdzeń pisarstwa: „uchodzi ze mnie / psalm żałobny” (s. 36). Proponuję zastanowić się także nad fioletem okładki. Barwa może kojarzyć się z szatami liturgicznymi, a symbolizuje m.in. skruchę, skromność, pokorę i żałobę właśnie.

W Wynajętym pokoju dominuje więc sytuacja pamięci: „z tego miejsca [ łóżko przy fotelu] tyle wspomnień / rozgoszczenia uczuć” (s. 18). Bez względu na właściwości podmiotów lirycznych i ich wielość, „ja” jest widziane przez „ja” z perspektywy przemijania („przy stole wigilijnym / chłopiec z reklamówką / to ja”, s. 28; „jestem tym trzecim / w spodenkach / z niedopiętą szelką”, s. 32), czy nawet zwłok zredukowanych ostatecznie do kartki z imieniem i nazwiskiem, swoistej przepustki na tamten świat:

„obok worek z bielizną a ja
i tak nie na wierzchu osobno
w prześcieradle

zwisam jak skrawek papieru
imię nazwisko” (s. 31).

Wiersze rodzą się ze zbiegów obrazów, odsłon świata i nakładających się wiązek motywów, wówczas nie wydaje się istotne, czy tekst jest zrozumiały jako proste odwzorowanie bytu, ale czy u osoby wypuszczającej się w podróż czytelniczą – osadza się na świadomości i pod nią. Zacytujmy utwór Pod śniegiem razami zimy, będący doskonałym przykładem zminimalizowania ilości zapisywanych słów i odchodzenia autora w formułę haiku czy doświadczeń imażynistów:

„niebo na drutach rozwija
odległość do siebie
cicho i tylko
cień gołębia
wyciera skrzydło

leci przestrzeń” (s. 23).

Tytułem podsumowania pozwolę sobie wskazać, iż poezja Jerzego Hajdugi już dawno wykroczyła z (o)kręgu literatury księżowskiej i należy ją stawiać po prostu na półce z dobrą współczesną liryką polską.



Arkadiusz Frania
_____________________________________________________________
nadesłane

2 komentarze:

  1. Dziękuję za tak wnikliwą, profesjonalną recenzję. Wiersze Jerzego nie są mi obce i od pierwszego zetknięcia z nimi, jeszcze na "starej" PP , czytam autora powyższego tomiku z przyjemnością .
    Ich wieloznaczność powoduje, że wracam do tekstów wielokrotnie i za każdym razem odkrywam coś nowego\innego, pomimo tak niewielu słów w nim zawartych.
    Grażyna Paterczyk

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdolność Jerzego do przekazywania głębokich treści przy pomocy kilku czasami słów zawsze wzbudzała mój podziw. Na starej, poczciwej zielonej PP starłam się czytać wszystkie Jego wiersze, a i teraz ilekroć pojawi się nowy tekst z przyjemnością (choć najczęściej budzą przykre emocje) czytam wiersze Jerzego. Niestety, nie mam żadnego tomiku jego wierszy. Może kiedyś zdobędę.
    Anka Blaschke

    OdpowiedzUsuń

Wpisy ad personam będą usuwane