Jakobe Mansztajn
1. pycha
Przejazd tramwajem z przystanku przy bażyńskiego na przystanek przy dworcu pkp w gdańsku zajmuje dwadzieścia pięć minut; przejście od przystanku tramwajowego przy dworcu pkp do budynku wydziału socjologii przy bielańskiej trwa dodatkowe piętnaście minut; od twojego mieszkania przy wita stwosza do przystanku tramwajowego przy bażyńskiego wychodzi niespełna trzy minuty. Łącznie, w przybliżeniu, czterdzieści pięć minut. Tyle czasu spędzasz w drodze, aby dotrzeć pod moją uczelnię i być pierwszą, która mnie zapyta, jak minął dzień. Na pytanie jak minął dzień odpowiem zwyczajowo, że jeszcze nie minął. Wtedy uśmiechniesz się nieśmiało, jakbyś usłyszała coś nieprzyzwoitego, i przytulisz do mnie na tyle mocno, że przez kurtkę wyczuję twoje drobne piersi. Za chwilę wsiądziemy do taksówki i pojedziemy na obiad. Od tego momentu czas będzie miał dla ciebie drugorzędne znaczenie.
Przy obiedzie rzucę mimochodem, abyś się wprowadziła, choć przecież wprowadziłaś się już dawno, o czym świadczy tych kilka drobnych przedmiotów w łazience: szczoteczka, kosmetyczka, maszynka do depilacji, i tych kilka drobiazgów na szafce w sypialni. Mimo to odpowiesz, że przecież masz mieszkanie i żebyśmy z niczym się nie śpieszyli.
Z niczym się nie śpieszyli, nie śpieszyli się z niczym. Ilekroć usłyszę to zdanie, myślami wracam do dnia, gdy wypowiedziałaś je po raz pierwszy. To było parę miesięcy temu, nadzy i spoceni leżeliśmy wówczas na sofie, za oknem na balkonie uporczywie gruchały gołębie i przez chwilę pomyślałem, że to nie gołębie, a sąsiedzi za ścianą nas przedrzeźniają. Długo gładziłem twój brzuch i uda, nie mogłem się tobą nacieszyć; ty gładziłaś moje zmierzwione włosy i w kółko powtarzałaś, żebyśmy z niczym się nie śpieszyli. Kilka dni później po raz pierwszy zjawiłaś się na bielańskiej, zapytałaś, jak minął dzień, odpowiedziałem, że jeszcze nie minął.
W ciągu następnych miesięcy będziesz się zjawiać pod budynkiem socjologii niemal codziennie. We mnie zaś z każdym kolejnym miesiącem narastać będzie przeczucie końca, ponura myśl, że wszystko co dobre musi się wreszcie skończyć i że innej drogi nie ma. To przeczucie wzbudzi we mnie żal, żal za ciebie; pomyślę o tych czterdziestu pięciu minutach, kosmetyczce w łazience i twojej bezgranicznej miłości do mnie, która jeszcze długo po naszym rozstaniu odbijać się będzie głuchym echem w twojej duszy. Pomyślę o tym, ile czasu minie, nim na nowo wrócisz do życia i że gdy ten dzień nadejdzie, zapomnę, jak wyglądasz.
Tymczasem jemy obiad, za chwilę pójdziemy do łóżka i będziemy się kochać; później długo i czule będę gładził twój brzuch i uda, twoje piersi i wzgórek, twoje czoło i włosy, aż wreszcie zasnę snem znużonego podróżnika, pozostawiając cię na pastwę moich ponurych myśli.
publikacja za zgodą Autora
powiem tu, choć dotyczy całości..tego się nie czyta. to się chłonie..
OdpowiedzUsuń