Długo wyczekiwany po debiutanckim,
nagrodzonym Silesiusem, Wiedeńskim high
life, drugi tomik Jakobe Mansztajna pt. Studium przypadku* wydany przez poznańską oficynę WBPiCAK jest
kontynuacją poetyki gdańskiego autora, a zarazem odkrywaniem nowych terytoriów,
pogłębieniem samoświadomości jak i empatii, poczynając od Paula Celana, poprzez
eksponowanie ludzkiego tragizmu, po zwykłe codzienne zmaganie z
rzeczywistością w klaustrofobicznym
gdańskim blokowisku, w oswojonym
i zarazem obcym mieszkaniu podmiotu lirycznego – bez żadnego patosu, narracja momentami wprowadza w trans, momentami może prowadzić na manowce.
i zarazem obcym mieszkaniu podmiotu lirycznego – bez żadnego patosu, narracja momentami wprowadza w trans, momentami może prowadzić na manowce.
Studium składające
się z 39 wierszy podzielonych na dwie części tworzy swoisty dyptyk. Część
pierwsza (19 wierszy): Piosenka o
witaminach i minerałach przypomina nieco Piosenkę o zależnościach
i uzależnieniach Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, ale tylko przypomina (chociażby przez mantrę niektórych fraz np. „któregoś dnia odwiedzili nas znajomi”), cykl ten raczej mansztajnowy i brzmią w nim zupełnie inne nuty niż u Dycia – chwilami to kontynuacja wątków z Wiedeńskiego – Nemeczek występuje w nowej roli, pojawia się Dariusz (porte parole autora?), chwilami zupełnie coś nowego. Widoczne jest nowe spectrum, rozszerza się entropia i zapis umierania, zarazem podmiot liryczny wycisza się, porządkuje niejako relacje ojciec-syn, nieco po gombrowiczowsku – eksponując synczyznę. Smuga cienia. Z jednej strony to dobrze, bo Mansztajn nie wchodzi w oklepane schematy, z drugiej – źle bo grozi mu niebezpieczeństwo powielania się, takie małe autorskie auto da fé. Ale Mansztajn jest tego świadom – w najnowszych wierszach, prezentowanych min. w Biurze Literackim, widać ewolucję, inne pisanie. Dowodem tego jest autoironiczny dystans, mocno zaakcentowany w jednej z piosenek:
i uzależnieniach Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, ale tylko przypomina (chociażby przez mantrę niektórych fraz np. „któregoś dnia odwiedzili nas znajomi”), cykl ten raczej mansztajnowy i brzmią w nim zupełnie inne nuty niż u Dycia – chwilami to kontynuacja wątków z Wiedeńskiego – Nemeczek występuje w nowej roli, pojawia się Dariusz (porte parole autora?), chwilami zupełnie coś nowego. Widoczne jest nowe spectrum, rozszerza się entropia i zapis umierania, zarazem podmiot liryczny wycisza się, porządkuje niejako relacje ojciec-syn, nieco po gombrowiczowsku – eksponując synczyznę. Smuga cienia. Z jednej strony to dobrze, bo Mansztajn nie wchodzi w oklepane schematy, z drugiej – źle bo grozi mu niebezpieczeństwo powielania się, takie małe autorskie auto da fé. Ale Mansztajn jest tego świadom – w najnowszych wierszach, prezentowanych min. w Biurze Literackim, widać ewolucję, inne pisanie. Dowodem tego jest autoironiczny dystans, mocno zaakcentowany w jednej z piosenek:
Duszki Goi I
między późnym mansztajnem a wczesnym
porankiem rozgrywa się lekcja pokory:
w tej duszy zbyt ciasnej, jak kawalerka
na gdańskim osiedlu, grasuje gang
nieobecnych, gromada żwawych trucheł,
od których głowa boli z rana i cały mansztajn
boli z rana, ale to później – najpierw
się przejdą, postraszą w zakamarkach,
wybiją kilka okien i gdzieś na wysokości
zbyt wczesnej godziny (lub może zbyt
późnej) porzucą potłuczonego, jak psa
porzuca się w lesie – z uczuciem. (s. 12)
W kilkunastu utworach
przemykają ważne postacie: Wergiliusz, Goya, Kurt Cobain. Nieprzypadkowo.
Są kodami i herosami – ikonami. Rzymski Wergiliusz, hiszpański
malarz Goya i Kurt Cobain. Co ich łączy? Co dzieli? Odpowiedź jest
oczywista.
Część druga (20 wierszy)
: Czarne nad i pod głowami pole
to już czysta metafizyka
Jakobe Mansztajna – a przywołanie poety Paula Celana potęguje swoistą
dramaturgię, jest czymś w rodzaju muzycznego preludium, potem kolejne
wiersze nabierają tempa, gęstnieją, stają się coraz bardziej
wyraziste, inne niż w debiutanckim tomie, najmocniejsze takty zabrzmią
w tytułowym wierszu tomiku, będącym swoistym credo pokoleniowym:
Studium przypadku
w ’94 czołgamy się pod meblami. znajdujemy
ząb i karteczkę (autor nieznany). napisano:
zaczekaj na mnie, wrócę później i wszystko
ci wyjaśnię. to tyle, jeśli chodzi o ’94.
w ’97 nadal jesteśmy zajęci sobą.
przychodzi pierwsze umieranie. na pytanie
o życie wieczne matka odpowiada: pobaw się
matchboxem. pamiętam, bo mieliśmy z bratem
tylko jednego matchboxa. w ’99 przenoszę
skrzynki z butelkami. za odłożone kupuję
pierwszą w życiu nokię. od niedawna drży
mi ręka. w sierpniu 2013 zaczyna mi się ruszać
ząb. kilka tygodni później przychodzi
sms z nieznanego numeru: przepraszam,
że tyle to trwało, będę za chwilę. gdybym był
przesądny, zaklaskałbym – ale nie jestem.(s.32)
Kolejni przemykający
tutaj przechodnie to: John Berrymore, Sandor Marai, Ted Hughes i
oczywiście Paul Celan. I nie są to przypadkowi przechodnie, co
zagościli na chwilę w wierszach Mansztajna. To nie kaprys, bo ci
lokatorzy tego klaustrofobicznego mieszkania w gdańskim blokowisku,
tworzą swoistą plejadę. Ponadto Heine, a raczej duch Lorelei – a
przede wszystkim Arystoteles z jego Traktatem
o duszy.
o duszy.
Kwintesencją jest:
Piosenka nocnych wioślarzy II
siedzimy na murku ciężko poruszeni faktem,
iż niebo nad gdańskiem znów nas robi
w chuja, miały być girlandy świetlne, radosna
tandeta,
miało być pół roku zimy, ale i pół roku
lata. tymczasem noc jest głęboka i ciągnie
się jak bergman, nawet dzielnicowym w sukach
całkiem żyć się odechciało, słowem –
dawno po imprezie i powinno już świtać,
zamiast świtu melanchujnia*, czarne nad
i pod głowami pole. jeśli zacząć szukać winnych,
trzeba zacząć z tego miejsca, już pamiętam:
widzieliśmy najlepsze umysły naszego pokolenia
zniszczone szaleństwem, histeryczne i nagie,
i długo nie mogliśmy oderwać wzroku.
* zasłyszane od Julii Szychowiak ( s. 42).
Ci którzy spodziewali się fajerwerków po Wiedeńskim, mogą
poczuć rozczarowanie, jednak Jakobe Mansztajn jest wierny sobie, nadal
delektuje się smakiem herbaty. Gorzkiej .
Pisałem swego czasu w recenzji z pierwszego
tomiku Jakobe Mansztajna, że opisanie ery dropsów jeszcze nie jest zakończone.
Nie omyliłem się. Ale to są już inne dropsy.
Jarosław Trześniewski Kwiecień
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane