Karol Samsel
Morton
Sestyna
Kim jesteś, Józefie Mortonie? Kogo należy ołgać, komu
wyjawić
z dawien dawna skrywany sekret, aby zrozumieć, skąd w
dłoni
twojej ta liściasta pierś, ów pradawny, gnijący wokans
podjęty
z dna yellow booka, ów zwiastun śmiechu u wybrzeży morza?
Koniec balu panno lalu – tyle wyniosła pieśń, której
zadawałem
jednoczenie się z Tobą. Nic więcej, lekki kolaps w łuku
powodu,
resekcja biotypu z ciał pierwszych wybrańców. Partyturę
powodu
spromienił pisk następstwa: czelesty, fortepiany. Co
znaczy wyjawić
go, Mortonie? Utrwalić jego postój w hotelu gatunku?
Zadawałem
trudu, mówiłem o nocach miłości: malentendu, dom boskiej
dłoni
w mieście ludzkich ramion, soldat inconnu. W zagrodach
Pomorza
umarło, Mortonie, pismo instruktażu. Umknął z nim układ
niepodjęty
w porę przez ostatnich świadków. To mógł być czarny esej.
Podjęty-
-nie-podjęty z ziemi zbożownika na nogi pożeracza.
Józefie, powodu
nie odnajdziesz nigdy na zwierciadle ziemi ni na
gładziźnie morza.
Urządzisz igrzyska, by opóźnić wojnę, a gdy zechcesz wyjawić
rodzaj pochodzenia, wrzucisz grecki dysk w łono własnej
dłoni.
Przed niczym się nie cofniesz, chętny bożku If. Tobie
zadawałem
życie świń, kur, bydła. Myliłem się, Mortonie. Wodę
zadawałem
wdzięczności na ziemi. Skałbaniony szloch został już
podjęty
przez tajfun elegii. Spieszyłem się na marne do złamanej
dłoni
sadowić odwrotne, sadowić taskające. O ludziach powodu
mówi się krótko: nie są, Mortonie, miłosierdziem lądu.
Wyjawić
ich zmory to oznaczyć drogę, wymówić krótkie zdrobnienie
morza.
Obejmie wszystkich, także i ciebie. Maryś wyszła, Maryś z
morza,
kraborodków Boże pożal. Biały magnes, wolnosercak,
zadawałem
pieśń w muterkach. Pieśń w muterkach, stępa żal. Nie wy –
jawić,
Bolesławit; nie w – mamrotać w odę kał. Gekon, kanton,
popod jęty:
na wiek wieków uśmiech święty. Zdradziłeś mnie, Mortonie.
Powodu
żadnego. Zatrzymałeś, z ust wysunąłeś złoto: nowelę, z
trzeciej dłoni
sól: szarą kenkartę, gawędę. To jest żal – mówiłeś,
zrywając z dłoni
palec ukorzeniony w nadgarstku. O domu nad brzegiem morza,
przerastającym moją pierś, świadczyłeś: Ira, żywy gniew.
Powodu?
Rzeczywiście nie odnalazłeś powodu dla rozkwitu pola?
Zadawałem
ci go. Noce spędziłem przy tobie, nigdy w pełni życzliwie
nie podjęty,
tłumacząc szczęście i nadzieję machiny zmienionej w
chatę. Wyjawić
twoje prawdziwe imię, Mortonie? – pytałem w nocy córek.
Wyjawić
poliptyk, odsłonić zbyliznę, rozmnożyć mariasz? Józefie,
zadawałem
tysiące pytań. Umarł stangret, umarł biały cham. Ton
niepodjęty.
Piastun
Jakże mam cię przywitać, dziewczyno zabita w ogródku
jordanowskim?
Ekran mojego domu spłonął, a dżet kamery odszedł, by
sławić mowę
dawnych założycieli. Jak wypowiedzieć sok ciała, który
nie upodobnił się
do maku, gałęzi ani do czarnej rosy? Wyjawcie mi to,
jeżeli tylko potraficie,
proszę: jak przemienić się w skaner badający dojrzewającą
anagennę, jak
u progu epoki wyrazić nie w pełni czytelną naturę lasów i
terminali? A ja –
– śpiewający pieśni nosicieli głów, owoc biały i chłodny,
smętny, błękitny
piastun dziwek i łzy – czym właściwie się stanę? Młody
Hesse spada w gaj
trzaskających głosów. W ziemię uderza dłonią jak mięsem
fajerwerku.
Dorasta do włóczni.
Kacper Macoch
Ritornel
1
Oto moja nagroda za ciemność, Kacprze. Pismo
zadarte w kierunku księgi o wymiotujących mowach.
Nie zasnę już we fleidzie, oblany ze wszystkich stron
2
morzem gatunku. Nie urodzę na polach poematu,
mając za sobą metropolię motetu, kwokę apostrofy,
perseidę sługi bożego. Kevlar. Jedynie tym słowem
3
mogę opisać występek. Ono zostało na tę noc
przerobu: gałązka w gardle włączonej sondy cieni,
hazard w krzyżówce dwóch pól firnowych.
4
Kevlar, skala południa. Życzenie układu. Komu
ufasz, Kacprze, gdy odwiedzasz dom w Kevlar,
twoje Lebensraum, twoją rzadką pieśń –
5
jasnogórską odkę, małą odę do twarzy? Kevlar,
Kevlar, zwrot więzi wypaczanych w abrysie,
Kevlar wniosło w nas smutek, Kevlar zbutwiało
6
nad nami, w ostatnim jądrze powietrza. Milczeć,
mówić i milczeć. Mówić, milczeć i mówić. Aż zabrzmi
pramowa wiru zbełtana z sonantem nagości. Aż
7
wstanie dom z harmorzędu: kraj uderzy o kraj,
a woda uderzy o wodę. Odmówiłem patronkom
i jestem, Kacprze, dziś w tobie. Z nogi
8
Henry’ego Jamesa wypływa już twoja dłoń.
Śpi na pochewce liry jak gwiazda saskiego
języka. Iskanie serc i pławienie. Serc iskanie.
*
Pławienie.
_____________________________
publikacja za zgodą Autora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane