Mariusz Partyka
nurt
pachnie deszczem i skoszoną trawą, w powietrzu
unosi się puch z topoli. czerwiec wystudzony,
zanim rozgrzał się na dobre.
wpadnij za miesiąc, załapiesz się na chrabąszcze
i soczyste papierówki, na wpół dojrzałe.
pojedziemy nad wodę. na plaży obszernej jak koszula
ojca położymy ciała. później wstąpimy w chłodną wodę,
popłyniemy na głębię. gdy usta zsinieją, wrócimy.
[w białym pudełku]
w białym pudełku obok siebie
ołówek, pędzelek, pióro, myszka,
kredki. leżysz pod stołem jak liść.
drżą wysuszone żyłki. na kartce
rysujesz kolorową rodzinę,
ojciec z matką i dziećmi, koło słońca,
niebieskie obwarzanki, zielony grzebień
i czerwony pies. najważniejszy
jest pies, bo macha, macha, macha
ogonem.
[byłem w świątyni]
byłem w świątyni, która przerosła moje wyobrażenia
o domu bożym. trzymałem za ręce ojca i matkę,
nie musiałem wiedzieć co oznacza przemiana krwi i ciała.
jedyne czego chciałem, to odejść, wrócić w miejsce,
gdzie chłodne powietrze znad pól łączy się z ciepłym,
napływającym z lasu. przyglądać się jak witraż nieba wybucha
od nadmiaru barw, jak spadając zakrzywia przestrzeń i czas
a potem powraca od nowa i zastyga. patrzy zielono
błękitnymi szkiełkami jak wchodzę do środka i żegnam się.
____________________________________
publikacja za zgodą Autora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane