Mariusz Sieńko
Naan i kartofle
Jest coraz chłodniej. W ogrodzie mur
zziębnięty, że nawet cegła trąc o cegłę
nie ogrzewa naszej ulicy. Zapach chleba
naan snuje się nad glinianym piecem,
przesiewa przez bluszcz i żółte owoce -
nie znam ich nazwy, więc nie są moje.
Nie zrywam ich, omijam te, co spadły.
A może podniosę jeden dla Rahini –
wczoraj wróciła z wakacji. Zdjęcia
pustyni, sitar, wiecznie zielone drzewa,
herbata assam, ja mówię o gruzińskiej.
I mówię jej jeszcze o śniegu i gęślach.
I że chcę tam wrócić, jeść biały ser
z razowym chlebem. Rozpalać ogniska,
piec w nich kartofle, a potem je gasić.
W popiele szukać swojej twarzy.
Rozpalone
ponad wodą
budzą się wśród krzyku
nie przełamane barwy.
biały lament mew nad martwą rybą,
w jej oczach ulice
których we mnie tyle,
ten brzeg.
i gwar w głowie
pomieszany z piaskiem,
morszczyny z rankiem, popołudniem.
wieczorem już mi nie zależy
na powrocie.
wczoraj miasto płonęło
kolory, kolory i jazgot
pośród obłędu fajerwerków.
z jakim śmiechem podpalali,
z jakim zadziwieniem i rozgadaniem
patrzyły ulice w niebo.
tutaj ogień gwiazd
rozlany wśród przypływu
gaśnie i rozpala się na nowo.
jest słona cisza, kilka drzew.
rybak dobija dorsze.
z grzbietów fal patrzą na mnie
spokojne twarze.
ulice rozbijają się
o brzeg.
Londyn - Brighton 2005
Pestka
Z tą łatą mrozu na szybie -
Tak się nie starzeć, nie czekać.
Nie mieć gdzie pójść, bo śnieg po pas
W zimie, w lecie w pas nieskoszone trawy.
Dziki bez i leszczyna wchodzą mi w okna,
Podnoszą kamienie na progu.
Z tym zdjęciem przy lampce i starym
Radiem - tak się starzeję.
Chcesz śliwek, Robert? On lubił
Śliwowicę, mówił, że po niej chodzi
Pewniej. Kulał, pamiętasz? Pamiętam,
Nigdy nie kulał pewnie, przerzucał ciało
Z jednej rany na drugą, próbując biec,
Gdy wołaliśmy: kulawy, kulawiec,
Pijany kuternoga.
I niedowładna lewa dłoń. Skręcałem
Mu papierosy (najgorszy tytoń),
Pijąc wino na łące, nad wyschniętym stawem.
Patrzył przed siebie przez sinoniebieski
Dym, rechocząc ze strachu przed tym,
Co przyszło kilka lat później.
Starzeję się, Robert, on się zestarzał,
Teraz go nie ma. Mam zdjęcie, lampkę
I stare radio. Idziesz? Weź śliwki.
Węgierki, pomarszczone i wysuszone
Jak dłonie przy jej starych policzkach.
Codziennie zjadałem jedną, język
Próbował wygładzić chropowatość pestki -
Gdy rzucałem ją za siebie, robiło się chłodniej,
Cień stawał się dłuższy.
___________________________________
publikacja za zgodą Autora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane