Juliusz Rafeld
SKRAWEK NIEBA
mój ci jest! – krzyknęła w słońce
wzbiły się ptaki aż zabolały oczy
ale wnet skryło się za chmurą
obserwowaliśmy dalej w szkiełku
na piasku jak to zapamiętała z podwórka
maluchy ledwie czytały elementarz
a już licytowały się gwiazdami
no rusz tyłek i zasuwaj! – w południe
można było nastawiać zegarki
gdy spod dwunastki „gruba” wołała
ale „chudy” udawał że nie słyszy
przewracał kartki „Dziennika” na ślepo
ukradkiem kibicował małej Zośce
udawała jedną z tych na niebie
gdzie parkujesz? – myślę odruchowo
skurczony jak miejsce pod płotem
zza którego pożądaliśmy jej oczu ukradkiem
snując się od rana do obiadu
mielony z ziemniakami i ogórkiem
czekał zimując na talerzu ale jak
skoro zegarek tylko na komunię
Zośka zrobiła karierę prawie
znali ją na przedmieściu na koniec
ukazała się tylko w czarnej ramce na płocie
nie wiedziałem że tak się nazywała
na dotykowym ekranie brak kontrastu
od słońca znowu dzieli mnie szkło
JUŻ TEGO NIE GRAJĄ
zatańcz ze mną fandango
choć miejsca brak
tłum wiruje wokół nas
wśród okrzyków i braw
twoją twarz
okrywa bielszy odcień bieli
mówi zaczekaj
aż prawda będzie nasza
historia odwróconymi kartami
napisze los westalki
będzie spełniony
o świcie
otwieram oczy
nadal senne obok
spacerują cienie grające
melodie sprzed lat
odsyłają wstecz kolorami
bielszymi od bieli
nie da się namalować
smutku
ZAPROSZENIE
pod lasem rośnie mój dom
za nim świerki czeszą chmury
a one odpłacają jak popadnie
na skraju sarna przegląda się
w moich oczach
jest piękna
górą toczy się dym
pełznie cicho jak dżin
który wypijemy
___________________________________
publikacja za zgodą Autora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane