niedziela, 3 lutego 2013

wciąż jeszcze tutaj


***
                                                                                           Wiktoria Szumiata


Moim największym lękiem jest to, że nie zdążę.

Codziennie rano szybkim krokiem zmierzam w kierunku przystanku.
Wsłuchuję się w swój przyspieszony oddech, płatki śniegu zatrzymują się na fioletowej rękawiczce.
Kiedy widzę, że z porannej mgły wyłaniają się światła tramwaju, a ja dopiero przechodzę obok osiedlowego sklepiku, nieczynnego od jakichś dziesięciu lat, łzy podchodzą mi do oczu.
Nie chcę i nie umiem nic na to poradzić.

Szczególnie niespokojna bywam wieczorami, zwłaszcza teraz, kiedy ciepło znajduję na mapie. O poranku przechodzę obok niej obojętnie - przecież tak bardzo nie chcę spóźnić się na tramwaj.

Spoglądanie w gwiazdy podczas zimowych wieczorów jest jak strumień powietrza z suszarki, niechcący skierowany na podrapaną dłoń, i to parę razy. Denerwujące. Gdy się spogląda w gwiazdy, też trochę boli, tylko nie wiadomo dokładnie gdzie.
Mimo to coraz trudniej spuścić wzrok na tamten nieczynny sklep, na tabliczki z nazwami ulic, które nie nazywają się tak, jak bym tego chciała. Na balkony ze świątecznymi ozdobami; gdy byłam mała, często mówiłam, że też takie chcę. Te kolorowe, tak szybko mrugające.

Ale przecież my nie mamy balkonu.

Zwłaszcza w Nowy Rok, kiedy fajerwerki wtapiają się w niebo, aby po chwili zniknąć gdzieś w ciemności... wtedy obawa, że nie zdążę, jest najbardziej dotkliwa.
Kiedy wydaje się, że ziemia drży pod stopami - wychodzimy przed blok, żeby to poczuć.
Kiedy ulicami, które nie nazywają się tak, jak bym tego chciała, tylko czasami przemykają pojedyncze auta.


z cyklu „żagiel” (od „flauta” do „bałam się”)

IV „podmuch”



Okno, przez które najczęściej wyglądała, wychodzi na południe.

Nawet wiele lat temu późnym wieczorem, oparta o szybę pytała: „A co jest tam, za tymi światłami?”,

i wszyscy byli spokojni, ponieważ oczekiwała tylko wymieniania nazw sąsiednich miast. Lubiła przypatrywać się, jak rozkwita róża z Jerycha – okruszek Południa w domu, nic więcej. Okruszek podróży tak dawnej, że dla niej była jedynie opowiadaniem na dobranoc.

Z biegiem czasu przestała pytać, co jest za światłami. Przykrywała się kołdrą, tak żeby było za gorąco. Starała się wytrzymać jak najdłużej, zakładając najgorszy skutek ucieczki – z pewnością mogłaby to przetrwać, czasami udając, że śpi, myśląc o porzeczkach w ogrodzie babci i o tym, że wszystko zaczęło się od gałązki róży z Jerycha.


wciąż jeszcze tutaj


Coraz chłodniej jest na przystankach.
Bilet tramwajowy, który przez nieuwagę wypadł z dłoni, tak nagle przypomniał o obiecanym już dawno dniu, o bramie otwierającej drogę na płytę lotniska, do metropolii nad Zatoką Meksykańską.
Kiedyś dzwonili tam w Wigilię i może dwa razy bez okazji, wspominając: "Ona kiedyś was odwiedzi, miejmy nadzieję" - za każdym razem zbyt dawno, byś mogła już zdawać sobie sprawę, jak to daleko.

Nie martw się, jest wiele sposobów na oczekiwanie i oswojenie z ogromem oceanu.

Czekasz, przeczesując palcami brwi, ze zdziwieniem, że są tak miękkie. Pozostawiasz w nieładzie,

a gdy znów wygładzasz, przychodzi ci na myśl autostrada umykająca w nieznanym kierunku w okolicy skroni. Czekasz, czytając napisy na opakowaniu żelu pod prysznic nivea. Za drzwiami jasny przedpokój
i czasami światła samolotów na nocnym niebie - ale nie wiesz który to ten właściwy. Nigdy nie umiałaś rozpoznawać kierunków.

Na stole tylko kolejny bilet tramwajowy do

...wciąż jeszcze tutaj.





__________________________________
Publikacja za zgodą Autorki






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisy ad personam będą usuwane