Czas zdaje się działać z dziwaczną czkawką jakby sam się sobą
dławił. Ostatnio rozmawiałem z Robertem Rybickim, który wśród
różnych odcieni niezadowolenia
z mojego szkicu o jego Mottach
robali dorzucił jako rzecz istotną, że tomik ukazał się siedem
lat temu. A ja go w 2012 recenzuję.
Ja nie recenzuję, napisałem luźny szkic, który w dużym stopniu
był kompilacją myśli recenzenckiej innych, bardziej doświadczonych
myślicieli recenzenckich. A że po siedmiu latach? No to trzeba mi
było przysłać Motta robali siedem lat temu albo teraz –
najnowszy tomik:)
A tak napomykam, gdyż pojawiły się około połowy 2012 roku dwie
recenzje mojej książki Bez imienia (wydanej jesienią 2010).
Jedna, Jadwigi Grabarz, raczej pochlebna.
Z pochlebną recenzją,
nawet gdybym się z nią nie do końca zgadzał, polemizować nie będę, aż taki głupi nie jestem :)
A tytułem wstępu między wstępem a resztą wpisu dodam: co ciekawe,
obie recenzje napisały osoby, z którymi się nie znam. Z Jadwigą
Grabarz „minąłem się” zaledwie na forum Salonu Literackiego,
Filipa F… (dalej nie pamiętam) nie kojarzę znikąd.
Są to więc
krytyki niezależne i niezawisłe. Nie, żeby inne były zależne i
zawisłe,
ale wiadomo, że znajomego recenzuje się chętniej
(niekoniecznie pochlebniej) niż nieznajomego. A tu – ani chętnie,
ani pochlebnie, bo też Filip F… postanowił poczuć się oszukiwanym
przeze autora Bez imienia.
I tu – clou, jedno z paru w tym wpisie cloów, albowiem z
niepochlebną też nie będę polemizował. Raz – że dostałem
szczególnie wysoką notę (3 punkty na 6 możliwych,
ale dziwi mnie
taki sposób punktowania książki z wierszami), w tej rubryce Odry
(bo w Odrze właśnie napisano o mnie) to jest naprawdę dużo.
Dwa –
że autor tak nie do końca sobie może polemizować, a im mniej
znany, tym mniej się liczy w starciu z czytelnikiem. Tak Filip F…
przeczytał, to niech tak ma.
A przeczytał i spisał to:
A przeczytał i spisał to:
- Że go chcę w coś wrobić albo jakoś tam zwieść na manowce (co –
nie polemizując – jest zasadniczo jednym z głównych zajęć poetów,
więc biorę za komplement).
- Że powinienem pisać prozę (bo nie wie, że już piszę, a czemu
nie wie – skoro w moim tomiku jest bodajże 7 krótkich próz – tego
z kolei ja nie wiem).
- Że moje wiersze bywają sprozaizowane (dotąd się wszystko
zgadza, nie wiem tylko, dlaczego konkluduje, że to źle).
- Że jak nie są już sprozaizowane tylko „zagęszczone”, to są
słabsze (i tu ma rację,
bo pisanie wierszy „reporterskie” w roku
2010 szło mi znacznie lepiej niż pisanie wierszy „poetyckie”).
Odnotować bym chciał, że dobrze, że ktoś napisał o moim debiucie,
pomimo, że tyle czasu! Ech, tyle czasu! Ja już sam nie do końca
pamiętam, o co mi wtedy chodziło, więc może Filip F… wie lepiej
niż ja mógłbym wiedzieć. Tu się zaznacza pewna różnica jeśli
chodzi o przedawnione recenzje, bo ja wykonałem ogromną pracę nad
swoim pisaniem przez ostatnie dwa lata i odbiłem się o siedem mil
– okaże się czy w górę, czy w bok, czy w dół, a Rybicki, którego
opisałem z jeszcze większym opóźnieniem
i wziąłem tu za przykład –
pisze nadal to samo, tylko jakby bardziej to samo niż tamto samo.
Co ciekawe – w tej Odrze znalazłem się w rubryce „książki wydane
własnym sumptem”.
Co też nie całkiem się zgadza, bo pozyskanie
sponsora dla wydawnictwa to tak trochę na skraju własnego sumptu.
Przede wszystkim tomik jest firmowany serią wydawniczą, która od
tego czasu wypuściła sporo książek lepszych od mojej i wszystkie
miały zewnętrznych sponsorów, bo też taka jest idea serii.
Wracałem właśnie z Chojnickiej Nocy Poetów mając jeszcze na
wargach mych i zlizując ów – smak Żubrówki z dnia poprzedniego i
wskoczyłem w trakcie przydługiej przesiadki do Empiku w Tczewie. W
Empiku w Tczewie stały dwa egzemplarze Odry czytane wielokroć,
nawet oblane herbatami, obsypane orzeszkami od Snickersów i
nadgryzione przez dzieci czekające na rodziców czytających w tym
samym czasie magazyny o tym, jak to robić, żeby dzieci inaczej
odreagowywały nudę niż gryząc Odrę. Przeczytałem recenzję mojego
debiutu, która zajmuje tyle miejsca, ile mój komentarz do niej
podzielony przez 3. A także przeczytałem 70% artykułu Joanny
Orskiej, którą już drugi raz w ciągu tygodnia wymieniam z nazwiska
na moim blogu,
co też odczytuję jako fatum. I nie kupiłem tej
Odry, bo wydałem pieniądze na wódkę Żubrówkę, którą wypiłem z
Karolem Samselem (ocenionym przez Filipa F… na 1/6)
i Ewą Poniznik
(nieocenioną przez Filipa F… i w ogóle – nieocenioną, bo też mało
z kim tak dobrze pije się Żubrówkę).
Są Żubrówki, które się krytykom nie śniły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane