Aneta Kolańczyk
pseudonim Teresa Rudowicz
***
ta noc była gorąca i pełna świetlików
bycie dobrym człowiekiem
nie gwarantuje dobrego życia powiedziałeś
dobre życie to dłuższe lub krótsze przerwy
pomiędzy uderzeniami losu to te świetliki ta noc
ten czas w którym wciąż jesteśmy
wracamy z podróży i planujemy kolejną
kawa z widokiem na szwajcarskie Alpy
rozkładany stolik stary kamper
zjechaliśmy nim Europę
dobrze nam razem mówiłeś
i droga rozwijała się w kolejną przygodę
jak taśma ze starym amerykańskim filmem
byłam gąbką chłonęłam każdy dźwięk zapach
kolory mijanych miast oddychałam ich oddechem
jakbym chciała pośpiesznie i trochę chaotycznie
zapisać wszystko w sobie zatrzymać na czas
który przyjdzie by zabrać zmienić to życie w inne
wciąż niepozbawione sensu i niepozbawione drogi
nie przypomina już amerykańskiego kina
raczej skandynawskie filmy noir ale świetliki
wciąż świecą wciąż jeszcze czuję twoją obecność
wczoraj zasnęłam za kierownicą szarpnąłeś nią
w ostatniej chwili
***
Śmierć zawsze chodzi trójkami powiedziałam
chwilę po otrzymanej wiadomości o śmierci Leszka
dzień później byłam już wdową dwa dni później
moja mama postanowiła pójść za Antonim
i choć wyglądało to na makabryczny żart
zdarzyło się naprawdę
rok później mądrzejsza o jeszcze jedną śmierć
bogatsza o jeszcze jedną niemoc porządkuję przestrzeń
zmarli straszą tylko w horrorach w życiu pozostają
sterty papierów z czytelnym podpisem
fotografie – dowody na istnienie
przesyłane wiadomości
jest jeszcze żal że nie zrobiło się choć mogło
pewność że umieramy nie całkiem
pamięć która jak wytrawny malarz
wciąż na nowo miesza kolory
maluje obrazy
***
ta noc była lepka i gęsta od znaczeń
sad ciotki Barbary stara czereśnia
(nie kwitła w tym roku)
wisiało na niej mnóstwo tiulowych szmatek
takie małe firaneczki
- to dusze czyśćcowe – powiedziałaś
ale mojej już nie ma – przychodzę tu czasem w maju
pośpiewać
- a ojciec – zapytałam
- ojciec znów jest papugą siedzi na innym drzewie
wspomina wojnę
nawet tam ma osiem lat ucieka do Turku
wysysa jad osy z nogi brata kradnie książki
z podziemnej rzeki a potem wiozą go
do małego miasteczka nad Łabą
miesiąc przed śmiercią będzie mówić po niemiecku
i zapominać co znaczą najprostsze słowa
poza słowem pingwin
dziwię się że jest papugą (kolejny raz)
wielką czerwoną arą
słucha kapeli warszawskiej
- ach Franka, Franka – powtarza
słyszę tę melodię nawet po wyjściu z sadu
niesie się jak obłok nad głową
mogłam powiedzieć ci że marzę o Ekwadorze
i o Falklandach że czasem patrzę w niebo
że w dalszym ciągu nie dbam o porządek
że wczoraj słyszałam jak powiedziałaś szeptem:
- uparciuch
to słowo wciąż smakuje jak niedojrzałe jabłko
które zerwałam z drzewa
jest twarde i kwaśne
twoje słowa zawsze były cierpkie - mamo
- odwrotnie proporcjonalne do miłości
dlatego nie zostawiały śladów
zahartowałaś mnie porządnie
możesz być z siebie dumna
możesz też mieć żal
że za mało tęsknię
że wolę miękkie i słodkie
jak pianki w gorącej czekoladzie
słowa ojca
na przykład córuchna
***
odkąd sięgam pamięcią zawsze byłam nie dość
nie dość ładna nie dość mądra nie dość dobra
taka w sam raz z małym ale pomiędzy
tym co buduje i tym co niszczy
pewnego dnia przyszedłeś
powiedziałeś jesteś piękna
i wszystko w tobie jest dobre
nie uwierzyłam ci na słowo
potwierdzałeś je czynami
cierpliwie i konsekwentnie
aż stałam się silna pewna swoich zalet
świadoma wad doskonale niedoskonała
szamani mówili że to związek karmiczny
i nikt nie dawał nam szansy
a jednak przeżyliśmy razem trzydzieści lat
bez burz tornad trzęsień ziemi
wychowaliśmy synów na dobrych ludzi
po trzech latach od twojej śmierci
wiem już na pewno że szamani mieli rację
byłeś moją najważniejszą lekcją
stałym punktem w chaosie prawdą
i pięknem we mnie
wiem też że nikt już nigdy
nie będzie mnie kochał
aż tak
***
Jaskółka miała być moja, dlaczego więc uwięziłeś ją ponownie
w neogotyckich murach parafialnego kościoła. Zostanie tam
na zawsze a ja będę musiała znaleźć sobie inną pieśń na wyjście.
Reszta zadań na wypadek śmierci wykonana. Uczę się nowych kroków,
oddycham w jakimś rytmie. Wciąż jeszcze żyję bardziej z tobą
niż bez ciebie, pytam o radę, a potem i tak robię po swojemu,
jak dawniej. Jestem tak samo smutna i tak samo nieobecna.
Staję się bezludną wyspą, na której żyją ptaki. Wczoraj w nocy
podarowałeś mi drzewo pełne jemiołuszek. Obudził mnie ich śpiew
a potem jeszcze długo rezonował we mnie. Zagłuszał głos
ale wiem, że powiedziałeś: to właśnie znaczy mieć pewność.
***
zaplanuj swój pogrzeb za życia, pomyślałam dziś w nocy,
zaplanuj go starannie, bo jaką masz pewność, że to będzie
kataklizm, asteroida, wojna albo jakikolwiek inny koniec,
inny niż szpitalne łóżko, powolny rozkład, bezruch.
zaplanuj brak ciętych kwiatów, jaskółkę uwięzioną, polny kamień i modrzew,
z dala od zgiełku zmarłych, ich narzekań, wspomnień, niezałatwionych spraw.
moja śmierć niech będzie moja, ze wszystkimi dziwactwami, które z wiekiem rosną,
pęcznieją, zmieniają wszystkie stałe punkty w płynne i ruchome.
czasami budzę się w nocy i czuję jak wciąga mnie bagno,
czuję wyraźny zapach stojącej wody, siarki. wiem, że to już blisko.
tuż obok śpi pies, głęboko i spokojnie. o niczym nie wie. niczego nie przeczuwa,
zwierzęta ponoć widzą ciut więcej niż ludzie, więc być może to tylko rozgrzewka, próba.
być może generalna.
***
ojciec przychodzi w snach
nie żyje a zaraz potem wychodzi z domu
jest tak jakbyśmy ja śniąca i ja ze snu spotkały się na chwilę
chcę spytać ojca dokąd idzie ale ona milczy
pewnie wie dokąd wychodzą zmarli
dlaczego nie zabierają zegarków i parasolek
zimno mi tato słyszę swój głos
ona nie odwraca głowy
macha ręką na pożegnanie uśmiecha się jak tamtego lata
kiedy ojciec puścił kij przy rowerze i on pojechał
pojechał tak jakby ręka ojca wciąż trzymała kij
jakby wciąż trzymała moją rękę
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane