Katarzyna Zając
Urlop z Tomaszem Mannem
W lipcu czytam Czarodziejską
górę.
Z Hansem jadę z wizytą do
sanatorium dla gruźlików.
Owijam się pledem, sporządzam
wykresy temperatury,
wdycham górskie powietrze. Liczę
dni do odjazdu.
W lipcu mówisz, że w twoim życiu
jest inna kobieta.
Wychodzisz. Gotuję zupę ogórkową.
Połykam tabletkę.
Myślę, że nie zdążyliśmy razem
wyremontować kuchni.
I że talerze nie nasze. I stół
też nie nasz.
Nocami przewracam strony – na
łóżku nie naszym.
Księżyc prześwietla na wskroś:
mam plamy w płucach
i prątki we krwi.
W lipcu zamieszkuję na wysokości
trzech tysięcy metrów.
Owijam się pledem, mierzę
temperaturę, weranduję.
Dni nie liczę. Nie dziwię się, że
u Hansa wykryto chorobę.
Lekarz mówi, że tu nikt nie
zjawia się przypadkiem.
O zejściu nie ma co na razie
myśleć.
Pejzaż wewnętrzny: zapiski
Po raz pierwszy nie chcę pisać o
makach,
łące zabarwionej sierpniem i
matowym świetle.
Myślę, czy potrafię sama naprawić
kran,
co zrobię, jeśli stracę pracę?
Nim spostrzegę,
wplątuję to w wersy zamiast
spaceru
i babiego lata.
Wciąż czytam Czarodziejską
górę. Hans wyznaje
Kławdii miłość, kiedy ta opuszcza sanatorium.
Zostawia mu na pamiątkę swój rentgen:
teraz bez końca patrzy na jej płuca,
bijące serce, piękny zarys żeber.
Kławdii miłość, kiedy ta opuszcza sanatorium.
Zostawia mu na pamiątkę swój rentgen:
teraz bez końca patrzy na jej płuca,
bijące serce, piękny zarys żeber.
Dlaczego nie zajrzałeś we mnie
głębiej,
nim udaliśmy się w różne strony?
Sen o końcu świata
I.
Pierwszy dzień wiosny - rozpięte
marynarki
i płaszcze, zwiewne pończochy i
kolorowe pantofle.
A jednak nie jest zwyczajnie:
ktoś mnie potrąca,
inni gdzieś biegną. Krzyczą.
Wyjmują komórki,
klękają na chodnikach.
Nad miastem wisi coś ciężkiego i
ciemnego.
Chcę zadzwonić, jeszcze tyle
powiedzieć.
Nie mogę się poruszyć. Patrzę -
domy i ludzie
znikają wśród pyłu.
II.
Pierwszy dzień wiosny - robię
śniadanie.
Siadamy razem przy stole:
bagietki, mascarpone
i oliwki rozpływają się w ustach.
Myślę o śnie.
Na ulicach niepokoją mnie
marynarki, pończochy
i pantofle. Drżę, gdy obok
dzwonią komórki.
Nad miastem błękitne niebo.
Nocą rozbierasz mnie. Próbuję
tyle powiedzieć,
smakuję twoje ciało jak wino.
Światło księżyca to stal,
która za chwilę spadnie na domy,
w każdym coś przetnie.
_____________________
publikacja za zgodą Autorki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane