poniedziałek, 29 kwietnia 2013

poręczna możliwość podróży

Kazimierz Rink

        

         

         UCHODŹCY

                      Błędnym ognikom K.Mętraka

         Wychodząc z miasta zostawiamy tunel
         Tam żadnych latarni nabrzeżnych światełek
         To co mieni się celem W końcu rani dumę
         Na grzęzawisku złudzeń i stercie stłuczonych butelek

         Pozornie jak dawniej Kindersztuba białe kołnierzyki Jula
         Dylemat pierwszy z brzegu Odpowiedź w tyralierze pytań
         Zgoda na to co przeszło Po nocnych upiorach torturach
         Bezsenność wciąż ta sama pośród unerwień zaszyta

         Pozostaje niewiele ułamek otuchy Że w cząstce Braku
         W soczewce rozpaczy wąskiej jak słomka rozczarowań
         Błyśnie odkupienia woda a twoja Eros i moja Thanatos
         Wejdą w labirynt przeznaczeń bez jednego słowa

         Możesz mnie jeszcze odnaleźć Nie odszedłem na odległość stopy
         Poza urwiskiem zmierzchów odwrotów twoich inicjałów
         Nic mnie nie powstrzyma I pewnie lepsza ta smuga
         Od istoty cienia niż światło wschodzące odbitych kryształów


        
         OCZY

         Dwa w przewężonym przesmyku
         odbicia jeziorek
         lornetka wszechświata
         oprawiona w kotyliony światła
         kipiącą Niagarę pasteli

         poręczna możliwość podróży
         do kresu nocy w pamięć
         poza widmo ołowianej  chmury

         rzut na taśmę tęczówki
         sokola nieskończoność mety
         obrazów kadrów stop-klatek
         i blasków galerii

         poprowadzą na szafot
         ale cienkość porysowań tafli
         po łyżwie
         obrócą w głód piękna

         nie zasłaniaj im
         czułej tajemnicy śniegu
         jeśli podpalą horyzont

         i znowu zamruga lampion
         zgaszonego brzegu


   
         ISKRA W POPIELNIKU

        Ach, przewiercić, przewlec przez igielne ucho
        wszystko co przetrwa, co może nas przetrwać,
        małego kocurka od chłeptań i ginu naparstek,
        katleje nad ciemnym stawem, białą wstążkę
        upinaną na granat w czas pierwszej komunii,
        spruty sweter na zimę, nosiła go mama, owszem
        z owczej wełny po naszych nizinnych owieczkach.
        Nie wyrzucać zegarka, co dawno nie tyka i
        z klasera wydłubać sercu bliski kiedyś znaczek.
        Pomyśleć o oczach Audrey Hepbern odbitych
        od marzeń o Rzymskich wakacjach i stopy
        zanurzyć w tamtym ciepłociekłym od upału błocie.

       Wystarczy. Czyż doprawdy zostajemy sami
       u kresu wędrówki z próżnią między snami?
       Przypuszczam, że wątpię. To tylko czasem
       przysypia w nas ogień. Letarg. A po nim
       Tęsknota. Za iskrą choćby, za wygasłym lontem.



_____________________________________
publikacja za zgodą Autora

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisy ad personam będą usuwane