Sen nocy bysławskiej –
„Poeci Po Godzinach” w Borach Tucholskich
Wersja oficjalna
Ubodzy
duchem i asceci
nie są
dopuszczani do rozkoszy rajskich,
gdyż nie
umieliby z nich korzystać.
J. L. Borges,
Zoologia fantastyczna
Malowniczo
położony dom Tomasza Pankanina w samym sercu Bysławka (woj. kujawsko–pomorskie)
w drugi weekend czerwca stał się prawdziwym centrum poezji. Grupa ponad
trzydziestu osób, pozostawiając za sobą cywilizacyjne problemy kryzysu,
wkroczyła w zielony i senny świat uroczej miejscowości, w której liczba
mieszkańców nie przekracza czterdziestu domów (sądząc po ilości skrzynek
pocztowych w centrum wsi, pod jednym z dwóch sklepów). Wspomnienia krystalizują
się w pełną sensów narrację o człowieku i słowie.
Nieformalna
grupa Poetów Po Godzinach każdego roku spotyka się w różnych częściach
Polski, po to, by wspólnie przeżywać poezję. Określenie „przeżywać” nie zostało
użyte przypadkowo. Trzydniowe spotkanie zostało zaplanowane jako impreza
totalna, w trakcie której mogli spotkać się wszyscy: poeci z nadania, poeci
samorodni, poeci in statu nascendi, poeci znani i utytułowani, poeci z
dorobkiem i bez dorobku, poeci piszący do tomików i do szuflady… Słowem
wszyscy, których poezja przyciąga. Spotkaniom nieformalnym, w znanym i swojskim
gronie przyjaciół, towarzyszyły spotkania autorskie cenionych poetów.
Drugiego dnia Jacek
Sojan poprowadził podwójne spotkanie z Jarosławem
Trześniewskim–Kwietniem i Sławomirem Płatkiem. Spotkanie tak
odmiennych poetyk i ekspresji językowych okazało się inspirującym wydarzeniem,
które wyrwało wszystkich z letargu i pobudziło do zadawania pytań o rolę i
kształt poezji, o źródła inspiracji poetyckiej. Silne doświadczanie
egzystencji, zmysłowe odczuwanie wielogłosowej rzeczywistości i zanurzenie w
języku okazały się wspólnym mianownikiem poezji tak odmiennych twórców.
Ostatniego
dnia warsztatów odbyło się spotkanie autorskie dwóch innych artystów: Piotra
Gajdy i Jerzego Hajdugi. Spotkanie poprowadził krakowski poeta, Grzegorz
Wołoszyn. Na uwagę zasługuje miejsce wydarzenia: odbyło się w bysławskiej
oranżerii Sióstr Miłosierdzia Bożego, u stóp kościoła i klasztoru, w otoczeniu
bujnego ogrodu. Był to bardzo ziemski i przewrotny hortus conclusus,
gdzie o poezji rozmawiano w sposób naturalny i niewymuszony. Kolejny raz doszło
do spotkania dwu odmiennych poetyk, dwóch różnych poetów, którzy, pomimo
różnic, potrafili prowadzić poetycki dialog.
Spotkania
autorskie organizowane w czasie zjazdu Poetów Po Godzinach cieszyły się
zainteresowaniem lokalnych władz samorządowych, pomorskich mass mediów i przede
wszystkim mieszkańców Bysławka, którzy jak się okazało także piszą i publikują
swoje wiersze.
Spotkania
autorskie pobudzały do licznych dyskusji, pozwalały na inspirujące wymiany
myśli i doświadczeń. Oprócz różnorakich agonów poetyckich w trakcie zjazdu
odbyły się również warsztaty teatralne, którym jak co roku patronował niejaki William
ze Stratfordu. Sceny Snu nocy letniej zabrzmiały szczególnie
współcześnie, gdy odgrywane były w otoczeniu bysławskiego ogrodu. Niektórzy,
jak Arkadiusz Irek, ujawnili także swoje talenty aktorskie i komiczne. To był
najlepiej zagrany Księżyc jaki kiedykolwiek widziałam (sic!). Czego jeszcze nie
opisałam? Co jeszcze warto dodać? Spontaniczne czytanie własnych wierszy na
stole, konkursy poetyckie (m. in. na najbardziej „chujowy” wiersz oraz na
wiersz o winie), swoiste slamy poetyckie u boku Julii Starowicz, czytanie
poezji do zmierzchu w gronie zapaleńców z całej Polski. I przede wszystkim
wspaniali ludzie, dla których poezja jest niezbędna jak powietrze, bez którego
nie mogą i nie potrafią żyć. Wielorakość, różnorodność, sensualizm,
wszędobylska poezja – tak można by opisać subiektywnie te dni.
Fenomen Poetów
Po Godzinach polega być może na tym, że poezja jest „blisko krwiobiegu”,
blisko ludzi, i wyzwala autentyczne, przyjacielskie relacje. Grupa poetycka
przywodzi mi na myśl dziwną i fantasmagoryczną zoologię Borgesa. Zaskakujące
połączenia, niewiarygodne koincydencje, synergia wspólnego czytania poezji. Czy
może być bardziej awangardowe połączenie poety i zwykłego „zjadacza chleba”?
Mechanicy, nauczyciele, księża, ekonomiści, prawnicy, farmaceuci, dziennikarze,
muzycy – wszystkich połączyła poezja. Spiritus movens („spirytus” –
„word” podpowiada mi wyraz bliskoznaczny, ja w tym widzę jakiś znak) całej
imprezy, Renata Radna, zwana krótko Reną, dzięki zaangażowaniu i
ogromnej pasji stworzyła niezwykłą tradycję corocznych spotkań Poetów Po
Godzinach.
Wersja nieoficjalna
(dla akolitów)
Niektórzy twierdzą, że poezja to
rodzaj wtajemniczenia w misterium życia i śmierci. Że inicjacja jest niezbędnym
etapem przystąpienia do grupy Poetów Po Godzinach zrozumiałam płynąc
dwuosobowym kajakiem w kolorze biało-niebieskim. Kiedy po zanurzeniu głównej
organizatorki Reny w wartkim nurcie Brdy, sama zanurzyłam swoją czuprynę,
jeszcze nie wiedziałam, że to właśnie to. Popijając lambrusco i
wystukując wspomnienia na klawiaturze zrozumiałam sens tej przygody. Dałam się
wciągnąć. Znawcom pozostawiam interpretację akwatycznej symboliki tej sceny:
zanurzyłam się, wypłynęłam, poeta wyciągnął mnie na brzeg kajaka, inny poeta
zrobił pamiątkowe zdjęcie z wiosłem w lewej dłoni, ukochany poeta pobiegł w
kąpielówkach (tyle mu zostało po „inicjacji”) po resztki naszego czółenka.
Przeszliśmy rytuał, mamy się świetnie, kajaki i nasze dusze weszły w nową
rzeczywistość. Dotarł do mnie głęboko metafizyczny sens spotkania… poeci
(szczególnie ci po godzinach) przywracają w nas życie.
Foto. PPG
Magda, u mnie po takim podsumowaniu masz doktorat zaliczony!!!
OdpowiedzUsuńUśmiech naprzemiennie z łezką wzruszenia pojawiał się w trakcie czytania. Nic dodać nic ując.
Dziękuję:)
Grażyna Paterczyk
Grażyno, żałuję, że pracy nie piszę u Ciebie :) Cieszę się, że tekst jest "czytelny". Opisywałam tylko, nic więcej:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Magdalena Bąk