Wojciech Roszkowski
Wesela w słoneczną sobotę
Przechodziłem przez biegun, a cynk kłuł w oczy
błękitnobiałą falą. Świt stawał się świadkiem,
kruchym jak dotyk dziecka, jak szklisty sen,
gdy się kończy, zanim na dobre rozpocznie,
moja cicha jaskółko. Kiedyś ci może opowiem:
o wilgotnych trawnikach, mijanych ludziach
i o kobiecie, która przed szpitalem pcha wózek
z tobą, jakby półmisek pod przykryciem,
śniadanie dla Pana. Szliśmy na drugą stronę,
kobieta przez parking, ja dalej, w kierunku
dworca. Ty i ja, rozdzieleni na tej pierwszej
randce. A okna wokół piękniały, w nich panny
młode przędły sobie początek całej reszty, dzień
wysypany ryżem i kwiatem jabłoni. I drobną monetą
rzuconą na wózek jak do Fontanny di Trevi
lub w prezencie na drogę. Welony podszyte wiatrem
spinały brzegi rzeki, wszędzie wrastał tatarak. Wagony
czyściły szyny, a mój kciuk żyletkę. Pachniało.
Niezmywalne
This is the way the way the world ends
Not with a bang but a whimper.
T.S. Eliot „The Hollow Men”
I tak się właśnie kończy świat
Nie hukiem ale skomleniem.
w przekładzie Cz. Miłosza
Zostają skrawki lata, rozsiane w powietrzu
drobiny pyłu. Tamtego popołudnia na jasnym bruku karmiłaś
gołębie, plamki światła kwitły we włosach lepkich
jak dni płodne; to miejsce, turkot kół, szum skrzydeł –
wszystko stawało się tkanką, twoim ciałem – jeszcze
z wyrwanych kartek składasz smukłe ptaki, które kulą
skrzydła przed żarem ogniska.
Tamtego popołudnia pijany wieszałem psy, wyłem z bólu,
kiedy palce ciął ogień, kruszył biel papieru, resztki liter:
...but a whimper.
I skomlałem: Tłumacz kłamca; miałaś rację, to słowo
niesie także słaby głos dziecka zbudzonego nocą w domu
otwartych okien. Gdzieś daleko topniały lodowce,
ryby na piasku oddychały pełną piersią, tak samo
oddychało dziecko o suchych ustach, wolno, coraz wolniej.
Fale stygły, a potem biegły nad Nowy Orlean,
miasto odbijało się w szybach, w hebanowej skórze dziewcząt,
ulicznych lampach – zachodzących słońcach, które gasły
w kłębach wody, miriadach kropel,
każdy z tych światów osobno, obojętny, piękny.
Elegia dla nieznajomej
Noc, dziwna noc, chyba pękło niebo
i posypały się kolorowe szkiełka w grafitowy aksamit.
Świat pulsuje. Arterie miasta ciągle iskrzą,
ale nas już nie łączą.
Mówisz, że pasaż na drugą stronę
jest jak widok z okna: wiatr, tylko wiatr. A potem mgła –
ugina gałęzie, kładzie się na dachach jak znudzona kotka.
Słyszysz? Zamieszkał we mnie latawiec,
szamocze się w klatce z żeber. Chce wzlecieć
nad kanał portowy, żałobną wstążkę. Odpływasz
na pełne morze.
Będę płakał na przestrzał, zbierał sól.
------------------------------------------------------------
Publikacja za zgodą autora.
Wiersze z tomiku "Dworzec św. Łazarza".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane