Anna Blaschke
choroba zwana teatrem
urodzeni za kulisami
rozgrywają scenę po scenie
krążą według własnej koncepcji
inscenizacji nie szukają suflera
podpowiedzi inspicjenta znaku
wejścia i wyjścia
wychowani za kulisami
skażeni wirusem zdeptanych desek
zarażają chorobą dożywotnio
nieuleczalną miłością do słowa
unoszonego po ostatnie rzędy
zasłuchanych
dorastający za kulisami
nie uciekają od tłumu
pierwsze skrzypce im nieobce
myśli dalekie często od własnych
głoszą do chwili gdy kurtyna opadnie
światło zgaśnie
po schodach
wchodzi dysząc zadyszką
tchu brak oddech krótszy
kolano skrzypi zgrzyta
ostrogi ostro tną pięty
pot rosi czoło spływa do
ust spierzchniętych sucho
płuca bolą serce łomoce
za drzwiami
łyk wody ręcznik kapcie
miękka kanapa poduszka
schodzenie nie boli
myśl o powrocie
uwiera
terapia
odkrycie bez euforii
niebo spadło
przygniotło zabolało
nie jestem Samsonem
nie we włosach siła
spłynęły bez śladu
nie liczę kropel
przywiązana cienkim przewodem
do toksyny nadziei
schody do nieba
pierwszy stopień najwyższy
potem coraz lżej
wschody i zachody
zlewają się w strumień
światła i cienia
słońce daje życie
brama oddala się
chwilowo
jestem jak Wenus z Milo
niepełna
nie mam też konia ni łuku
idę przed siebie
________________________________
publikacja za zgodą Autorki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane